Dzisiaj

ŻAK TERAZ #46 – Mądzik, czyli teatr wiary

(Fot: PAP/Wojtek Jargiło)

W Jasełkach jest wiele dziecięcej radości, prawda? Niby nic dziwnego – chodzi przecież o narodzenie, Boże Narodzenie. W tradycyjnej formule teatru obrzędowego Jasełka charakteryzują się przerysowaniami, które pobudzają do śmiechu. Jakże inaczej wygląda to wszystko w widowisku pasyjnym. O ileż więcej tutaj treści, które nie dadzą się „zagospodarować” zwykłą emocją i zmuszają do zamyślenia. W czas Wielkiego Postu można co raz doświadczyć jak liturgiczne sacrum zmienia się w ludyczne profanum, aby zaraz wrócić z powrotem tam gdzie źródło. W świecie teatru miałem szczęście znać kogoś, kto nie tylko to rozumiał, ale umiał o tym opowiedzieć poprzez scenę. I pewnie nie jest przypadkiem, że Leszek Mądzik, bo o niego chodzi, zmarł właśnie teraz, kiedy rekolekcyjnie zbliżamy się do Wielkiejnocy.

Był jednym z nielicznych polskich współczesnych artystów, który wiedział, że cierpienie jest dla człowieka szansą, a przemijanie, to materia na największą ze sztuk. Tytuły jego spektakli-misteriów (tych pierwszych, jeszcze z lat 70-tych XX wieku) są niczym paciorki różańca, albo – jeszcze trafniej – niby kolejne wersy Gorzkich Żalów: „Wieczerza”, „Włókna”, „Ikar”, „Piętno”, „Zielnik”, „Wilgoć”, „Wędrowne”… Jego teatr był inny niż wszystko wokoło. Konsekwentnie odcinał się od doraźności, od upolitycznienia przekazu, nawet wtedy, gdy wszyscy wokoło „walczyli z komuną”. Od początku działał jako „Scena Plastyczna” ale z dodatkiem lokalizującym w nazwie: „Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego”. Ale to nie był teatr artystów plastyków ani kleryków. W zasadzie nie było tam również aktora, jak go potocznie rozumiemy. Na pewno nie był to również teatr rapsodyczny; w ogóle słów tam w zasadzie nie było, śpiewania nie było, choć muzyka była więcej niż ważna. A jeszcze ważniejsze były dźwięki – jakieś skrzypnięcia, chlupoty, trzaski. Wszystko wpisane w mrok i światło, które ten mrok opisywało jak mikroskopijne świetliki albo wprost oślepiało „definiując” tak coś z niczego. Przestrzeń teatru, do którego zapraszał Mądzik nie miała granic, i z jednej strony była nieskończonością, a z drugiej zaciskała się na widzu niczym ściany. Tak, to był naprawdę inny teatr. A wiecie Państwo jaki tytuł miało ostatnie autorskie przedstawienie Sceny Plastycznej KUL? „Kres”! Było to w roku 2020.

Kiedy ponad trzydzieści lat temu rozmawialiśmy w Tarnowie, a co później zostało w części opublikowane w lokalnym periodyku „Pogoń”, twórca Sceny Plastycznej tak opisał swój teatr:

Wesprzyj nas już teraz!

To nie jest teatr egzystencji przegranej. To nie jest teatr absurdu, jaki robił Kantor. To jest teatr wiary, której nie można dotknąć, ale się jej bardzo pragnie.

No właśnie, wiara. Oczywistość, że teatr wyrósł z obrzędów, że jest swoistym przełożeniem kultu religijnego na przestrzeń poza świątynią – to wszystko w zasadzie się wie. I oczywistym jest, że te wszystkie obrazoburcze przedstawienie, które tak nas brudzą, to nic innego jak tegoż kultu odwracanie w służbie zła. Najdobitniej to charakteryzuje satanistyczne odwrócenie krzyża. Tak, te wszystkie znaki, metafory są człowiekowi potrzebne, bo jesteśmy stworzeniem duchowym i atawistycznie potrzebujemy transcendencji, a najdobitniej wyraża się to poprzez sztukę. Problem tylko w tym, którą duchowość wybierzemy – tę z piekła rodem czy tę którą definiuje Krzyż Chrystusa.   

Podczas mojej rozmowy z Leszkiem, pojawiał się temat odchodzenia ludzi od wiary, odrzucania jej. On tak to opisał:

Ta sytuacja wobec religii i wobec Kościoła mnie cementuje. Ona mnie ugruntowuje (…) Bo to jest test na to. Martwi mnie, jak ludzie łatwo zapominają i jak łatwo kojarzą pewne zachowania innych, w tym przypadku kapłanów. Jeżeli ktoś ma żal, pretensję do  jakiegoś kapłana, to nie jest powód do utraty wiary. Więc jaka jest ta wiara, jeżeli ona kojarzyć się ma tylko z wizerunkiem jakiejś osoby? Wśród tysięcy ludzi i zachowań jest nagle jedna osoba i ona ma zburzyć nasz świat? Ma on być utracony? (…) Tak się ludzie rozwichrzyli, że szukają pseudo-wolności. Nie wiem, w co chcą wierzyć, gdzie jest inna oferta. Idą gdzieś, a to zostawiają, opuszczają.

Ludziom wmówiono hollywoodzką wizję sukcesu, która odrzuca fakt, że ten którego ukrzyżowano, a wcześniej sponiewierano, opluto, to może być ten Prawdziwy Zwycięzca. Chrześcijańskie wielkopostne modlitewne teatralizacje dają ogromną szansę, aby wrócić do źródła. Popatrzmy: odśpiewanie Gorzkich Żalów (głośno i wyraźnie); Droga Krzyżowa odprawiona w rytmie „Flectamus Genua – Levate” (nie jakieś tam „ekstremalne drogi”); Paschalne Triduum, gdy obnażamy ołtarzy, gdy mamy liturgię ognia i wody, gdy jest pusty Grób… No właśnie – teatrum Grobu Pańskiego.

Dla Leszka Mądzika, jego znany na całym świecie teatr zaczął się właśnie przy wielkanocnym grobie:

Otóż, nim wszedłem w teatr, robiłem groby wielkanocne i te groby już były teatrem. W grobach podświadomie realizowałem inną ich koncepcję. Grób to zawsze ta figura gipsowa i nic więcej. A ja chciałem, żebyśmy to poczuli, tę śmierć. Było to w kościele św. Trójcy w Kielcach, w latach sześćdziesiątych. W tych grobach interesowało mnie to, co dzisiaj w teatrze dalej mnie interesuje. Mianowicie, żeby nie pokazać fizycznej śmierci. Czyli – nie ma dosłowności, a jest jakieś napięcie (…) Zresztą, ja Wielkanoc przeżywam jakoś bardziej. Tak piękniej niż Boże Narodzenie. Mnie się to jakoś lepiej spełnia. Jest w tym więcej radości. Wypełnienia.

Chyba o to w tym wszystkim chodzi, żeby „żale” były „gorzkie”, a nie sentymentalne; żeby śmierć Zbawiciela nie była „gipsowa”, ale naprawdę w nas się działa i mogła stworzyć tę prawdziwą „radość” Zbawienia… Dziękuję, Leszku.

 

Tomasz A. Żak

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie