Mieszkańcy polskich małych i średnich miast traktowani są jak ludność gorszej kategorii. Doświadczają szeregu nawarstwiających się problemów, które prowadzą do ich zapaści i wyludnienia. Wśród najbardziej dotkliwych problemów znajdują się brak pracy, fatalna oferta edukacyjna oraz wyzwania komunikacyjne. Nie znajdujące się w czołówce największych aglomeracji osiedla znajdują się w coraz gorszym stanie i mało komu zależy na jego poprawie.
O utrapieniach polskiej prowincji na łamach najnowszego „Gościa Niedzielnego” mówi Marek Szymaniak, autor głośnej publikacji „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast”. – Wiele osób zwraca uwagę, że politycy zapomnieli o mniejszych miejscowościach – zaznacza. Jak tłumaczy rozmówca „Gościa Niedzielnego”, likwidacje zakładów pracy przeprowadzane w czasie transformacji ustrojowej doprowadziły do zatrudnienia znacznej części mieszkańców. Jak podkreśla Szymaniak władze centralne nie wykazały żadnej inicjatywy, aby zapobiec szerzeniu się bezrobocia. Życiodajne dla miasteczek kraju przedsiębiorstwa nie mogły liczyć na żadną ochronę ze strony rządzących. Zamiast tego otwierano rynek na zalew zagranicznych towarów, a lokalnym producentom pozwalano upaść, mimo że inwestycje w ich rozwój mogły okazać się dochodowe.
Brak atrakcyjnych posad sprawia, że młodzi zmuszeni są poszukiwać zatrudnienia poza miejscem urodzenia. Do wyjazdu skłania ich jednak również niski poziom prowincjonalnych szkół. Wszystko to tworzy negatywne sprzężenie zwrotne. Przeniesienie się przedsiębiorców do centrów miejskich powoduje ubożenie ludności, a to z kolei prowadzi do upadku warstwy rozrywkowej i kulturalnej. Po pewnym czasie trudno znaleźć cokolwiek, co mogłoby przyciągnąć ludzi z powrotem na prowincję. Zostanie na miejscu i dojeżdżanie do większych aglomeracji również rzadko wchodzi w grę. Wyludnione miasteczka i wsi oferują bowiem przewoźnikom niewielu podróżnych. Linie państwowe kursują z rzadka, prywatne tak samo, a do tego wielokroć nieregularnie.
Wesprzyj nas już teraz!
Dodatkowo ludność zaścianków traktowana jest przez polityków jako elektorat gorszego sortu. Decyzje administracyjne podejmowane przez urzędników wielokrotnie oznaczają poważne utrudnienia dla mieszkańców. Likwiduje się na przykład oddziały szpitalne zmuszając ludność do poszukiwania pomocy medycznej w razie potrzeby w nieraz odległych miejscowościach. – Oni przecież płacą takie same podatki jak mieszkańcy dużych miast, a nie mogą liczyć na podobny poziom usług publicznych – ubolewa rozmówca „Gościa Niedzielnego”.
Prognozy dla rozwoju mniejszych miejscowości nie napawają optymizmem. Nie przyznaje się do niego również Marek Szymaniak. Przewiduje on dalsze wyludnianie się prowincji, aż do momentu gdy pozostaną na niej jedynie osoby w podeszłym wieku i te, które nie będą mogły sobie pozwolić na wyjazd. A każdorazowe zmniejszenie się liczby mieszkańców to jeszcze większy cios dla miasteczek i wsi – oznacza likwidację kolejnych połączeń autobusowych i kolejowych, oddziałów szpitalnych i szkół. – To gniew żal i rozgoryczenie – podsumowuje nastroje dotkniętych problemami regionów rozmówca medium.
Źródła: Gość Niedzielny
FA