Szturm zwolenników byłego prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro na budynki kongresu, Sądu Najwyższego i Pałacu Prezydenckiego w stolicy kraju, do którego doszło 8 stycznia br., to jest w dniu wolnym od pracy, spotkał się ze zdecydowanym potępieniem przywódców światowych tak z półkuli zachodniej, jak i wschodniej. Wydarzenie porównywane do szturmu zwolenników Donalda Trumpa, którzy nie zaakceptowali wyników wyborów prezydenckich sprzed dwóch lat z 6 stycznia, może jednak mieć inne implikacje niż w USA. A to wskutek „dyktatury sędziowskiej”.
W niedzielę doszło do szybkiego przedarcia się przez bariery bezpieczeństwa tysięcy demonstrantów, którzy wtargnęli do budynków władz federalnych w stolicy Brasilii, wybijając szyby i demolując wnętrza designerskich siedzib najważniejszych władz w państwie.
Protestujący domagali się interwencji armii, by odsunąć od władzy dopiero co zaprzysiężonego lewicowego prezydenta Luiza Inácio Lula da Silvę. Ich zdaniem w październiku ub. roku doszło do sfałszowania wyborów elektronicznych. Zwolennicy poprzedniego prezydenta Jaira Bolsonaro uważają, że to on wygrał elekcję 30 października i to on powinien sprawować władzę przez drugą kadencję.
Wesprzyj nas już teraz!
Policja godzinami walczyła z demonstrantami ubranymi w zielono-żółte barwy o odzyskanie kontroli nad budynkami. Użyto gazu łzawiącego i aresztowano ponad 400 osób. Liczba ta ma się zwiększać z każdą godziną, ponieważ prezydent „Lula” zapowiedział, że wszyscy uczestnicy protestów, których określił mianem „faszystów”, będą ścigani i karani.
„Lula” oskarżył policję o to, że niechętnie podjęła interwencję i nie była do niej przygotowana. Uznał, że jest albo „niekompetentna”, albo kierowała się „złą wiarą”. Zbulwersowany polityk obiecał aresztować funkcjonariuszy, którzy podjęli „błędne” decyzje i ich osądzić. – Władze brazylijskie miały dwa lata na wyciągnięcie wniosków z inwazji na Kapitol i przygotowania się na coś podobnego w Brazylii – wskazywał z kolei politolog prof. Maurício Santoro. – Lokalnym siłom bezpieczeństwa w Brasilii nie udało się w systematyczny sposób zapobiegać i reagować na działania ekstremistów w mieście – oburzał się.
Sprzeciw przywódców światowych
Prezydenta „Lulę” wsparli przywódcy z całego świata, w tym prezydent Andrzej Duda. Wielu potępiło szturm na budynki rządowe jako „próbę zamachu stanu” i atak na instytucje demokratyczne w kraju. – Próba zamachu stanu podjęta przez brazylijskich konserwatystów, nakłaniana przez kierownictwo władzy oligarchicznej, ich rzeczników i fanatyków, jest naganna i niedemokratyczna – uznał prezydent Meksyku Andrés Manuel López Obrador.
– Rząd brazylijski ma nasze pełne poparcie w obliczu tego tchórzliwego i podłego ataku na demokrację – stwierdził z kolei Gabriel Boric, prezydent Chile.
Przywódca USA Joe Biden uznał zamieszki za „oburzające”. Jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, Jake Sullivan tweetował, że Stany Zjednoczone „potępiają wszelkie próby podważenia demokracji w Brazylii”.
Biden później napisał na Twitterze, że nie może się doczekać dalszej współpracy z „Lulą”, nazywając zamieszki „atakiem na demokrację i pokojowe przekazanie władzy w Brazylii”.
Najwyższy dyplomata Unii Europejskiej Joseph Borell uznał szturm na budynki rządowe w Brazylii jako „antydemokratyczne akty przemocy”. „Brazylijska demokracja zwycięży przemoc i ekstremizm” – zaznaczył w oficjalnym oświadczeniu Wysoki Przedstawiciel UE.
Wraz z Chile prezydent Kolumbii Gustavo Petro wezwał do zwołania spotkania Organizacji Państw Amerykańskich — organu zrzeszającego większość krajów Ameryki Północnej i Południowej. Sekretarz generalny OAS, Luis Almagro określił działania demonstrantów „niewybaczalnymi i faszystowskimi z natury”. Dodał, że stanowią „bezpośredni atak na demokrację”.
Prezydent Francji Emmanuel Macron napisał, że „należy uszanować wolę narodu brazylijskiego i instytucji demokratycznych! Prezydent @LulaOficial może liczyć na niezachwiane wsparcie Francji”.
Premier Indii Narendra Modi wyraził pełne wsparcie dla władz brazylijskich i głębokie zaniepokojenie wiadomościami o zamieszkach i aktach wandalizmu wobec instytucji państwowych w Brazylii. – Demokratyczne tradycje muszą być szanowane przez wszystkich. Wyrażamy pełne poparcie dla władz brazylijskich – oznajmił przywódca kraju, który jeszcze w tym roku będzie najludniejszym na świecie.
Brytyjski minister spraw zagranicznych James Cleverly uznał „brutalne próby podważenia demokracji w Brazylii” za „nieuzasadnione”. „Prezydent @LulaOficial i rząd Brazylii mają pełne poparcie Wielkiej Brytanii” – tweetował.
Portugalski minister spraw zagranicznych João Gomes Cravinho posunął się dalej niż inni przywódcy, wskazując na Bolsonaro jako osobę, która „ponosi odpowiedzialność” za wydarzenia w Brazylii. – Bez wątpienia były prezydent Bolsonaro ponosi odpowiedzialność. Jego głos jest słyszany przez tych antydemokratycznych demonstrantów. Byłoby bardzo ważne, gdyby miał przesłanie potępienia w obliczu zamieszek, które obecnie mają miejsce w Brasilii – mówił.
Premier Włoch Giorgia Meloni wyraziła „solidarność z instytucjami brazylijskimi”. Dodała, że „obrazy wtargnięcia do urzędów instytucjonalnych są nie do przyjęcia i nie do pogodzenia z jakąkolwiek formą demokratycznego sprzeciwu”. Zaapelowała o pilny powrót do normalności.
W podobnym tonie wypowiedział się premier Hiszpanii Pedro Sánchez, domagając się „natychmiastowego powrotu do demokratycznej normalności”. Potępił „kategorycznie” atak na brazylijski Kongres.
MSZ Peru zaznaczyło, że „Rząd Peru energicznie potępia atak na siedzibę kongresu, prezydenta i Sądu Najwyższego Brazylii oraz wszelkie próby zlekceważenia legalności wyborów z października 2022 r.”
Bolsonaro odcina się od aktów wandalizmu
Jair Bolsonaro, który dwa dni przed końcem kadencji prezydenckiej udał się na Florydę i nie brał udziału w oficjalnym przekazaniu władzy w czasie zaprzysiężenia „Luli” na prezydenta 1 stycznia 2023 r., odciął się od ataków wandalizmu. Napisał na Twitterze, że „pokojowy protest jest częścią demokracji, ale wandalizm i wtargnięcie do budynków publicznych to wyjątki od reguły”.
Na konferencji prasowej ze stanu Sao Paulo „Lula” oskarżył Bolsonaro o o wspieranie i zachęcanie do protestów „faszystowskich fanatyków”. Wydał także dekret w sprawie przejęcia przez rząd federalny kontroli nad bezpieczeństwem w dystrykcie federalnym.
Oznajmił również, że „Nie ma precedensu dla tego, co zrobili ci ludzie i muszą oni zostać ukarani”. „Lula” grzmiał, że policja wykazała się „niekompetencją lub złą wiarą”, a funkcjonariusze rzekomo byli zadowoleni, gdy zwolennicy Bolsonaro kilka tygodni temu zaczęli budować blokady i protestować w stolicy. Obiecał, że ukarze policjantów, którzy sympatyzowali z demonstrantami i wydali ich z korpusu.
Zaprzysiężenie „Luli” i zapowiedź ścigania członków poprzedniej władzy
Od 1 stycznia 2023 r. Luiz Inacio Lula da Silva oficjalnie sprawuje władzę jako nowy prezydent najludniejszego kraju Ameryki Południowej. W uroczystości zaprzysiężenia nie wziął udziału ustępujący prezydent Jair Bolsonaro, który dwa dni przed inauguracją prezydenta-elekta udał się na Florydę, deprecjonując tym samym wagę przekazania władzy. Nowego prezydenta nie chce połowa obywateli Brazylii.
Tuż przed odlotem do USA Bolsonaro ze łzami w oczach dziękował swoim zwolennikom za wspieranie go. W owym czasie tysiące osób obozowało przed bazami wojskowymi i domagało się interwencji wojska w celu odsunięcia od władzy „Luli”.
Lewicowy polityk uzyskał niespełna dwuprocentową przewagę w wyborach przeprowadzonych jesienią ub. roku. Zwolennicy ustępującego prezydenta, zresztą podobnie sam Jair Bolsonaro, podnosili obawy, że mogło dojść do sfałszowania wyborów.
Bolsonaro opuszczając kraj przed uroczystym zaprzysiężeniem swojego rywala, de facto przeciwstawił się brazylijskiej tradycji pokojowego przekazania władzy poprzez wręczenie „Luli” prezydenckiej szarfy. Tym samym mogło to zostać odebrane jako próba „dalszego zaprzeczania rzeczywistości, delegitymizacji następnego rządu”. Zgodnie z tradycją przekazanie szarfy prezydenckiej oznacza, że wybory się skończyły i pokonany uznaje ich wynik.
Po uroczystym zaprzysiężeniu w Kongresie Narodowym nowy prezydent zwrócił się do zgromadzonych posłów i senatorów, ubolewając nad tym, iż Bolsonaro pozostawił kraj w ruinie. Ubolewał, że nie ma środków na wypłaty dla biednych, na leki, podręczniki. Uniwersytety federalne mogą zostać zamknięte, a służby cywilne nie posiadają środków by ratować obywateli przed katastrofami. „Lula” obiecując z jednej strony „przesłanie odnowy i nadziei” zapowiedział wyciągnięcie surowych konsekwencji wobec poprzedniego rządu. Mówił o procesach karnych.
77-letni lewicowy polityk wcześniej pełnił funkcję prezydenta w latach 2003-2010. Po raz trzeci objął urząd w Brasilii podczas wielkiej inauguracji przy silnej obstawie służb. Obiecał drastyczną zmianę kursu, aby uratować naród nękany głodem, biedą i rasizmem. Zapowiedział, że wyśle raport na temat pracy poprzedniej administracji do wszystkich prawodawców i władz sądowych, że unieważni „dekrety” Bolsonaro, które rozluźniły kontrolę nad bronią i pociągnie do odpowiedzialności poprzednią administrację za zaprzeczanie istnieniu „pandemii COVID-19”. Przekonywał, że nie chce odwetu i zemsty, ale „zapewnienia rządów prawa” i „ci, którzy popełnili błędy, będą za nie odpowiadać, mając zapewnione szerokie prawo do obrony w ramach należytego procesu prawnego”.
Już jako świeżo zaprzysiężony prezydent „Lula” podpisał dekret o zaostrzeniu dostępu do broni i wyznaczył 30-dniowy termin dla biura kontrolera generalnego na ocenę różnych dekretów Bolsonaro. Podpisał także dekret, który gwarantuje miesięczne dopłaty dla biednych rodzin i przywrócił finansowany głównie przez Norwegię fundusz Amazon na rzecz zrównoważonego rozwoju lasów deszczowych.
„Lula” jak szacuje prof. Maurício Santoro, politolog z Uniwersytetu Stanowego w Rio de Janeiro, nie ma szans na odzyskanie popularności, którą kiedyś się cieszył. Ocenia, że nawet nie przekroczy wskaźnika poparcia powyżej 50%. Jego wiarygodność i związanej z nim Partii Robotniczej zostały podważone przez rozległe śledztwo w sprawie korupcji. „Lulę” wypuszczono z aresztu tylko ze względu na decyzję sędziego, który nie podważył zarzutów korupcyjnych, a jedynie unieważnił postępowanie ze względów proceduralnych. Nowy prezydent ma opinię skorumpowanego komunisty.
Zwolennicy Bolsonaro protestują od czasu ogłoszenia wyników wyborów prezydenckich 30 października ub. roku, domagając się interwencji wojska w związku ze „skradzionymi wyborami”.
Były prezydent przegrał z Lulą da Silvą niewielką różnicą głosów. „Lulę” , kpoparło 50,9 proc. brazylijskiego społeczeństwa.
Tysiące ludzi ubranych w żółte i zielone koszulki, nawiązujące do kolorystki flagi narodowej Brazylii zebrało się m.in. pod bazą wojskową w Rio de Janeiro, aby naciskać na interwencję armii.
Jak relacjonował „Latin Times”, niektórzy protestujący wskazywali, że w około 100 lokalach wyborczych spośród pół miliona w całym kraju odnotowano 100 proc. głosów na jednego kandydata i zazwyczaj były to głosy oddane na „Lulę”.
Ministerstwo Obrony Brazylii, które monitorowało przebieg wyborów oceniło, że chociaż system wyborczy z pewnością wymaga ulepszeń, to jednak nie znalazło dowodów na domniemane oszustwa. Nie uspokoiło to zwolenników Bolsonaro.
Ekipa prezydenta-elekta obawiała się demonstracji i ich konsekwencji. Analitycy brazylijscy podkreślali, że „Lula” rozpocznie swoją prezydenturę nie ciesząc się takim poparciem jak niegdyś. Ponadto stoi przed wyzwaniem ulepszenia sytuacji ekonomicznej w dobie narastających konfliktów w kraju i na świecie.
W Brazylii wyniki wyborów prezydenckich z 30 października 2022 r. podliczono w niecałe cztery godziny. System sądów wyborczych ustanowiony jeszcze w 1932 r. nadzoruje wszystkie etapy procesu wyborczego, prowadzi śledztwa i karze oszustów. Podczas tegorocznej kampanii wyborczej sędziowie byli nadzwyczaj gorliwi w karaniu zwolenników Bolsonaro, blokując ich konta i wprowadzając cenzurę.
45 godzin po zakończeniu drugiej tury wyborów prezydent Bolsonaro wezwał swoich zwolenników do zniesienia blokad dróg, zaznaczając, że chociaż „pokojowe demonstracje zawsze będą mile widziane”, to jednak „nasze metody nie mogą być metodami lewicy, które zawsze szkodziły ludności”. Wskazał m.in., na naloty na prywatne nieruchomości, niszczenie mienia, utrudnianie przemieszczania się itp. Potem „latynoski Trump”, jak się czasami określa Bolsonaro w nagraniu wideo zwrócił się do zwolenników z prośbą o oczyszczenie autostrad, a wiceprezydent Hamilton Mourão stwierdził, że nie doszło do oszustw wyborczych. Poradził uczestnikom demonstracji, by zrezygnowali ze sprzeciwu, bo nie ma on sensu.
Zwolennicy prezydenta-elekta z Ruchu Bezdomnych Robotników (MTST) rozpoczęli odblokowywanie głównych dróg dojazdowych. Jednocześnie Naczelny Sąd Wyborczy 11 listopada nakazał natychmiastowe oczyszczenie dróg i placów publicznych z demonstrantów. Ponadto wydał nakazy sądowe odnośnie zamknięcia kont niektórych posłów, dziennikarzy i grup na Telegramie, WhatsAppie, a także nakazał zamknięcie kanałów na TikTok i YouTube, poprzez które zwoływali się zwolennicy Bolsonaro na protesty. Sąd powołał się na artykuł 142 Konstytucji Brazylii. Zablokowano konta m.in. Carli Zambelli, Adrilles Jorge, Gilberto Silva, José Medeiros, Monark i Nikolas Ferreira. Zambelli zapowiedziała, że zgłosi sprawę do Międzyamerykańskiej Komisji Praw Człowieka.
Naczelny Sąd Wyborczy zarzucał Bolsonaro prowokacje. Chociaż administracja Bolsonaro nie sprzeciwiła się przekazaniu władzy,
Według zwolenników Bolsonaro, wybory nie były uczciwe, a Sąd Najwyższy powinien był zachować neutralność. Tymczasem okazał się wyjątkowo aktywny wyraźnie sprzyjając ekipie Luli da Silvy.
Czy SN nie posunął się za daleko „w obronie demokracji”?
Sędzia brazylijskiego Sądu Najwyższego i przewodniczący organu wyborczego Alexandre de Moraes mówił niedawno na konferencji w Nowym Jorku, że „demokracja została zaatakowana, ale przetrwała”. Tymczasem redakcja samego „The New York Times” zaczęła się zastanawiać, czy ingerencja szefa SN nie poszła za daleko w celu „obrony demokracji”.
Lucas Ribeiro, komentator brazylijski, politolog, który 16 listopada br. zamieścił opinię w „The Rio Times” podkreśla, że „Brazylia nie może być postrzegana i rozumiana jako typowa zachodnia demokracja w oczach międzynarodowych obserwatorów”. Bliżej jej do sowieckich satelitów.
Przekonuje za dziennikarzem J. R. Guzzo, że w Brazylii panuje „sądownicza dyktatura”, w szczególności zaś „dyktatura” sędziego Alexandre de Moraes, stojącego na czele SN. To, co zrobiono w ciągu ostatniej kampanii prezydenckiej i wyborów ma być „największym skandalem, jaki kiedykolwiek odnotowano w życiu politycznym Brazylii”. Szef SN miał wypowiedzieć wojnę Jairowi Bolsonaro od momentu objęcia przez niego urzędu w 2019 roku.
„Sądownictwo, które powinno być władzą powściągliwą, reaktywną i zrównoważoną, zaczęło działać w coraz bardziej nadużyciowy, bezpośredni, upolityczniony i dyktatorski sposób od początku rządów Jaira Bolsonaro i konsoliduje się jako instancja podporządkowująca innych” – czytamy.
„Pandemia” stała się pretekstem do wzmocnienia władzy sędziów, którzy zaczęli jednocześnie przejmować kompetencje pozostałych władz w państwie. Szczegółowo o tym pisze prokurator Claudia Piovezan w książce pt.: „ Os inqueritos do fim do mundo”, w której prawnicy opisują wprowadzony w Brazylii stan wyjątkowy.
To „jurystokraci”, czyli grupa sędziów mających niemal boskie uprawnienia miała wszcząć dochodzenia sądowe w celu prześladowania dziennikarzy, polityków, aktywistów i innych ludzi politycznej prawicy. Sędziowie wykorzystali nadzwyczajne procedury, stając się jednocześnie prokuratorami, szefami policji i sędziami.
Prokurator Marcelo Rocha Monteiro wyjaśnia na przykład, że dochodzenie 4781 to „dziwny zbiór niezgodności z prawem: dochodzenie wszczęte nie przez policję ani prokuraturę, ale przez wymiar sprawiedliwości, co narusza system oskarżenia”. Chodzi o postępowanie wszczęte w 2019 r. przez prezesa SN, który oskarżył prezydenta Bolsonaro o szerzenie nieprawdziwych wiadomości oraz szereg wykroczeń popełnionych na szkodę trybunału, jego członków i ich bliskich. W trakcie tego tajnego śledztwa (nr 4781) podjęto wiele niekonstytucyjnych decyzji, wprowadzono cenzurę, ograniczono wolności i gwarancje proceduralne obywateli Brazylii, wykazano się niezwykłą arbitralnością decyzji, pod pretekstem „ochrony porządku konstytucyjnego”.
Prokurator Cleber Tavares Neto wyjaśnił, że dochodzenie 4781 jest procesem „płynnym i orwellowskim”. Orwellowskim, bo daje poczucie, że wszyscy są obserwowani przez Najwyższego Wielkiego Brata i płynnym, bo „nikt nie wie, jak będzie przebiegał”.
„Wybrany jako cel przez sędziego Najwyższego Sądu Federalnego (STF), komunikuje się z przewodniczącym śledztwa i może podjąć każdy środek, który wydaje mu się zgodny z prawem” – tłumaczył Tavares Neto.
Dodał on, że wcześniej martwiono się aktywizmem sędziowskim, a teraz jest sytuacja taka, że wszczyna się proces, w wyniku którego można skazać kogoś, chociaż nie dopuścił się przestępstwa i to bez aktu oskarżenia oraz bez możliwości obrony.
Wszystko pod pretekstem zwalczania tak zwanych „sieci rozpowszechniania fałszywych wiadomości”. De facto wprowadza się cenzurę i aresztuje aktywistów, dziennikarzy, polityków, głównie z prawej strony sceny politycznej.
Ribeiro zwrócił uwagę, że od czasu objęcia rządów Bolsonaro wymiar sprawiedliwości, który wypowiedział mu wojnę, podjął szereg absurdalnych decyzji. Prezydentowi Bolsonaro zawsze dawano 48 godzin na reakcję lub sędziowie zastrzegali sobie, że sami zareagują w taki sposób, jaki uznają za stosowny.
Gdy sędzia Sergio Moro odszedł z Ministerstwa Sprawiedliwości, sędzia Alexandre de Moraes zarządził, aby prezydent Bolsonaro nie mógł mianować Alexandre’a Ramagema na stanowisko dyrektora generalnego policji federalnej, mimo że decyzja ta należała do wyłącznej kompetencji prezydenta.
SN Brazylii w 2022 roku podjął nadzwyczajne środki, decydując o ukaraniu małych firm, które dawały 22% zniżki zwolennikom Bolsonaro; uniemożliwił dziennikarzom nazywania Luli da Silvy „złodziejem i byłym skazańcem” (wprowadzono wysokie kary grzywny); usunięto niezliczone strony prawicy politycznej na Instagramie; ocenzurowano gazety: „Jovem Pan”, „Brasil Sem Medo”, magazyn „Oeste”, „Terça Livre”, „Gazeta do Povo” i „Brasil Paralelo”. Sąd nie zezwolił na publikację filmu dokumentalnego, który opisywał kulisy dźgnięcia nożem Bolsonaro.
Sędziowie twierdzili, że robią to dla dobra „demokracji” i w celu „zwalczania fałszywych wiadomości”. Nadzwyczajne środki miały obowiązywać do czasu wyborów, ale sędziowie je przedłużyli, zamykając strony i konta konserwatywnych polityków, komików i dziennikarzy. Senator Eduardo Girão podał, że ocenzurowano konta m.in. Allana dos Santos; Luciano Hang (jednego z dziesięciu najbogatszych biznesmenów w Brazylii); kongresmena Daniela Silveiry; pastora Valadao; kongresmena Nikolasa Ferreira, który otrzymał największe poparcie w całej Brazylii. Zamknięto Canal Hipócritas na YouTube, a także konta kongresmenki Carli Zambelli; kongresmena Gustavo Gayera; piosenkarzy np. Zeze di Camargo; ekonomisty Marcos Cintra i innych osób, które kwestionowały proces wyborczy w Brazylii.
Ribeiro porównuje „demokrację”, bronioną przez sędziów SN do „demokracji” sowieckich. Stwierdził, że szef SN, sam „cesarz” Brazylii Alexandre de Moraes wyraźnie powiedział: Ci, którzy w sposób przestępczy nie akceptują wyniku wyborów, ci, którzy w sposób przestępczy dopuszczają się czynów antydemokratycznych, będą traktowani jak przestępcy”.
Tym, których „ci wszechwładni ludzie uznają za antydemokratów”, mogą zawiesić konta w sieciach społecznościowych lub nasłać policję federalną do ich domów, podsłuchiwać rozmowy telefoniczne, sprawdzać konta bankowe i nakładać „astronomiczne kary za podważanie demokracji”, a w skrajnym wypadku mogą ich nawet wysłać do więzienia, bez zapewnienia minimalnych warunków należytego procesu. Taki, zdaniem politologa, jest obecny stan rzeczy w Brazylii, w której „struktura sądownicza działa w sposób dyktatorski i dysponuje uprawnieniami przypominającymi sowiecki wymiar sprawiedliwości”.
Co z Bolsonaro?
Ten opis obrazuje istotę głębokiego podziału społeczeństwa brazylijskiego. Oczywiście, w związku z aktami wandalizmu brazylijskie władze na pewno podejmą działania, by ukarać byłego prezydenta Jaira Bolosnaro, podobnie, jak próbowali to zrobić Amerykanie odnośnie Donalda Trumpa.
Póki co, gubernator Brasilii Ibaneis Rocha zwolnił szefa bezpieczeństwa publicznego stolicy, Andersona Torresa, który wcześniej był ministrem sprawiedliwości w rządzie Bolsonaro. Biuro prokuratora generalnego poinformowało, że zwróciło się do Sądu Najwyższego o wydanie nakazu aresztowania Torresa „i wszystkich innych funkcjonariuszy publicznych odpowiedzialnych za działania i zaniechania” prowadzące do zamieszek.
Zwrócono się również do Sądu Najwyższego o zezwolenie na użycie „wszystkich sił bezpieczeństwa publicznego” w celu odzyskania budynków federalnych i rozproszenia protestów antyrządowych w całym kraju.
Przedstawiciel Joaquin Castro, demokrata z Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów USA tłumaczył w stacji CNN, że Bolsonaro „w zasadzie wykorzystał poradnik Trumpa, aby zainspirować krajowych terrorystów do próby przejęcia rządu” i „jest niebezpiecznym człowiekiem”. Dodał, że „Stany Zjednoczone nie powinny być schronieniem dla tego autorytaryzmu, który zainspirował krajowy terroryzm w Brazylii” i Bolsonaro „powinien zostać odesłany do Brazylii”.
Flávio Dino, minister sprawiedliwości i bezpieczeństwa publicznego w Brazylii zapowiedział, że „ktokolwiek” sprowokował zamieszki „zostanie znaleziony i ukarany”. Tweetował, że „Demokracja gwarantuje prawo do wolności wypowiedzi, ale wymaga też od ludzi poszanowania instytucji. Nie ma precedensu w historii kraju tego, co zrobili dzisiaj. Za to muszą ponieść karę”.
Bolsonaro skrytykował zamieszki, pisząc, że pokojowe demonstracje są częścią demokracji, ale „grabieże i inwazje na budynki publiczne” już nie. Odrzucił komentarze da Silvy, że ponosi odpowiedzialność za atak, mówiąc, że nie ma na to dowodów.
Sąd Najwyższy, który określił uczestników zamieszek jako „terrorystów” i usunął gubernatora stolicy z urzędu na 90 dni za brak ochrony budynków państwowych, może starać się o ekstradycję Bolsonaro.
John Feeley, który był ambasadorem USA w Panamie w latach 2016-2018, kiedy kraj ubiegał się o ekstradycję swojego byłego prezydenta Ricardo Martinellego, twierdzi, że Bolsonaro będzie miał problem, jak jego wiza do USA zostanie cofnięta. – Stany Zjednoczone – lub jakikolwiek inny suwerenny kraj – mogą z dowolnego powodu usunąć cudzoziemca, nawet takiego, który wjechał legalnie na podstawie wizy. To czysto suwerenna decyzja, dla której nie jest wymagane żadne uzasadnienie prawne – przekonywał Feeley.
Były brazylijski prezydent wjechał do USA najprawdopodobniej dzięki wizie A-1, która jest zarezerwowana dla głów państw. Zwykle tego typu wizy anuluje się po odejściu danej osoby z urzędu. Jednak Bolsonaro opuścił Brazylię i wjechał do Stanów Zjednoczonych przed końcem swojej kadencji, więc wiza jest nadal aktywna. Ponadto nie ma ustalonego limitu czasu, jak długo ktoś może przebywać w Stanach Zjednoczonych na wizie A-1. I nie wiadomo, jak długo Bolsonaro pozostanie na Florydzie.
Rzecznik Departamentu Stanu nie chciał wypowiadać się na ten temat, wskazując, że „akta wizowe są poufne zgodnie z prawem Stanów Zjednoczonych, dlatego nie możemy omawiać szczegółów poszczególnych spraw wizowych”.
Obecnie w Brazylii prowadzone są cztery dochodzenia przeciw Bolsonaro, a po zamieszkach najprawdopodobniej zostaną wszczęte kolejne o podżeganie do demonstracji w związku z oskarżeniami o oszustwa wyborcze. „Lula” w dniu zaprzysiężenia na prezydenta zobowiązał się nawet do ukarania Bolsonaro „w razie potrzeby”. – Ten ludobójca… zachęca do tego za pośrednictwem mediów społecznościowych z Miami – mówił. – Wszyscy wiedzą, że zachęcają do tego różne przemówienia byłego prezydenta – komentował „Lula” odnosząc się 1 stycznia 2023 r. do protestów zwolenników Bolsonaro.
Gdyby szef SN, Moraes podpisał nakaz aresztowania, Bolsonaro byłby zobowiązany do powrotu do Brazylii i oddania się w ręce policji. Gdyby odmówił, Brazylia mogłaby zacząć go ścigać z pomocą Interpolu, który zabiegałby o aresztowanie Bolsonaro przez agentów federalnych USA.
Gdyby doszło do zatrzymania, Brazylia musiałaby formalnie wystąpić o jego ekstradycję, ale Bolsonaro miałby swobodę odwołania się w sądach amerykańskich. Mógłby próbować ubiegać się o azyl itd.
Lewica amerykańska sugeruje, że pewną rolę w prowokowaniu zamieszek w Brazylii odegrał były doradca Donalda Trumpa, Steve Bannon. Zresztą władze USA oskarżyły go o rzekome podżeganie do szturmu na Kapitol 6 stycznia 2021 r. W październiku ub. roku skazano go na cztery miesiące więzienia za obrazę Kongresu z powodu odmowy zastosowania się do wezwania komisji Izby Reprezentantów z 6 stycznia. Pozostaje wolny, dopóki odwołuje się od tego wyroku.
Obecnie z protestami w Brazylii wiąże się także postać Amerykanina Ali Alexandra, organizatora „Stop the Steal”, że rzekomo wezwał brazylijskich uczestników zamieszek, aby „zrobili wszystko, co konieczne!” Lewica wskazuje ponadto, że syn byłego prezydenta Brazylii, prawodawca Eduardo Bolsonaro miał kilkakrotnie spotykać się z Trumpem i Bannonem oraz starszym doradcą kampanii prezydenckiej Trumpa, Jasonem Millerem i, że zastosowano podobne schematy podważania wyników wyborów jak w USA.
Swoją drogą, to ciekawe jak potoczą się dalej wydarzenia w silnie spolaryzowanej Brazylii i w jakim stopniu prezydent „Lula” – wspierany przez sędziego SN – będzie w stanie pełnić swoje obowiązki.
Agnieszka Stelmach