6 marca 2012

Padwa Północy, perła renesansu, chluba potęgi Rzeczypospolitej – wszystkie te określenia bardzo trafnie opisują miasto równie niezwykłe, co mało znane. A szkoda, bo to jedyny w swoim rodzaju kompleks urbanistyczny na świecie. Warto zatem zjechać z hałaśliwych, popularnych szlaków turystycznych na ciche, trochę senne Roztocze i zagościć w Zamościu.

 

Miasto idealne – w całości zaplanowane, powstałe „na surowym korzeniu”, podporządkowane założeniom utylitarnym i nade wszystko w pełni harmonijne w sensie symbolicznym, wyrażonym nieskazitelną geometrią – taka idea zaprzątała umysły włoskich teoretyków sztuki doby renesansu. O citta ideale przemyśliwał Leonardo da Vinci, malował je Piero della Francesca, liczni urbaniści i architekci z Italii podejmowali próby realizacji wzniosłej idei między Padem a Tybrem, jednak tylko jednemu dane było w całości wcielić ją w życie: nad Łabuńką i Topornicą. Mistrz nazywał się Bernardo Morando i pochodził z Padwy. Jak wielu jego rodaków przybył do Polski w nadziei na intratne zlecenia, tu bowiem wielkie pieniądze szły w parze z wybujałą fantazją. Dobrze trafił – kanclerz Jan Zamoyski u szczytu kariery postanowił właśnie zbudować rezydencję godną najpotężniejszego magnata Rzeczypospolitej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

„Państwo zamojskie”

Kanclerz, hetman wielki, trybun mas szlacheckich, pierwszy po królu, żył okazale i nie tylko po pańsku, lecz prawie po królewsku – jak o nim pisał współczesny mu sekretarz legata papieskiego. W rzeczy samej, mógł zostać udzielnym księciem, jednak ofiarowany przez Habsburgów zaszczyt odrzucił, być może słowami, które Sienkiewicz włoży w usta jego wnuka: Nie princeps, eques polonus sum, ale właśnie dlatego książętom równy! Nie było w tym ani grama przesady – sama ordynacja zamojska licząca 6 miast, 120 całych wsi i 25 ich części, obszarem i dochodami przewyższała niejedno zachodnioeuropejskie księstwo, a stanowiła mniej niż połowę fortuny kanclerza, na którą składało się kilkanaście miast i kilkaset wsi. „Państwo zamojskie” potrzebowało odpowiedniej stolicy.

 

Miasto

5 lipca 1578 roku we Lwowie kanclerz i architekt zawarli umowę o wzniesienie na gruntach wsi Skokówka kompleksu miejskiego zwanego od nazwiska fundatora Zamościem. W roku następnym powstał projekt, w kolejnym ruszyły prace miernicze i konstrukcyjne.

 

Miasto usytuowano na planie pięciokąta (lekko zniekształconego przez warunki topograficzne), antropomorficznie symbolizującego ludzki organizm, którego głowę stanowił pałac założyciela, serce – kolegiata, wnętrzności – rynek, ramiona zaś – otaczające cały kompleks nowowłoskie fortyfikacje bastionowe.

 

Wizytówką Zamościa jest ogromny rynek z imponującym manierystycznym ratuszem powstałym w latach 1591-1600 i rozbudowanym w latach 1639-1651 (odwach z charakterystycznymi wachlarzowymi schodami dodano w XVIII wieku), wkomponowanym w północną pierzeję. Świadomie zrezygnowano z usytuowania ratusza pośrodku rynku, po części, by nie zakłócać symetrii i nie gmatwać ciągów optycznych, po części zaś, by okazały gmach miejski nie konkurował zanadto z pałacem kanclerskim. Za to 52-metrowa wieża zegarowa nie ma sobie równych w okolicy – w południe płynie z niej hejnał grany tylko na trzy strony świata (grać w stronę Krakowa miał podobno zabronić sam hetman skonfliktowany z królewskim grodem).

 

Rozpościerającemu się u stóp ratusza Wielkiemu Rynkowi – kwadratowi o boku 100 metrów, otoczonemu ośmioma regularnymi blokami kamienic – od początku przeznaczono funkcje reprezentacyjne; handel odbywał się na dwu symetrycznie sąsiadujących z nim placach targowych zwanych Rynkiem Solnym i Rynkiem Wodnym. Większość zamojskich kamienic pochodzi z XVII wieku­. W pierzei­ południowej wznoszą się budynki zaprojektowane przez Moranda, które stały się wzorem dla reszty domów mieszkalnych. Dzięki charakterystycznym podcieniom kamienic otaczających rynek Zamość bywa nazywany „miastem arkad”. Zachwycają zdobienia elewacji – elementy rodzime łączą się z orientalnymi, tworząc malownicze kompozycje przywodzące na myśl barwną lukrowo-marcepanową dekorację wymyślnego tortu.

 

Zamość był prawdziwym tyglem narodowościowym – mieszkali tu Ormianie, Żydzi, Grecy, prowadzący ożywiony handel ze Wschodem, dzięki czemu bogactwo jego mieszkańców rosło szybciej niż samo miasto.

 

Pomnik kontrreformacji

Rynek oddzielają od pałacu ordynata dwie symetrycznie ustawione budowle użyteczności publicznej: Akademia Zamojska i kolegiata Zmartwychwstania Pańskiego (od roku 1992 katedra nowej diecezji zamojsko-lubaczowskiej). Wspaniały pomnik kontrreformacji został podczas zaboru rosyjskiego poważne zubożony – przebudowa w stylu klasycystycznym pozbawiła gmach jego triumfalno-wotywnego charakteru, usunięto zeń napisy i herby, obniżono szczyty. A jaką klasę artystyczną reprezentował dawniej, niech świadczą zdobiące wówczas ołtarz główny malowidła pochodzące z warsztatu Tintoretta (niestety nie słynnego Jacopo, lecz jego syna Domenika).

 

Na szczęście zachowane zostały wspaniałe proporcje wnętrza – kościół zachwyca prostotą przestrzeni, nie wolną jednakowoż od manierystycznych kontrastów. Z zewnątrz zaś, co ciekawe (choć dostrzec to można jedynie z lotu ptaka), plan świątyni dokładnie odwzorowuje kontur miasta, stanowiąc jego piętnastokrotne pomniejszenie. Kolegiata mieści 3 tysiące wiernych, na tylu bowiem mieszkańców zaprojektował miasto architekt z Padwy.

 

Zanim się oddalimy od katedry, nie zapomnijmy zajrzeć do grobowej krypty ordynatów zamojskich oraz do sąsiedniego budynku dawnej plebanii zwanej „infułatką”, w której przepięknym portalu otwierają się drzwi muzeum sakralnego. Tam, pośród wielu innych cennych eksponatów znajdziemy misternie wykonane velum, czyli relikwiarz z rąbkiem szaty Najświętszej Maryi ­Panny.

 

Twierdza niezdobyta


In statu nascendi Zamość – przeciwnie niż obecnie – nie leżał na kresach Rzeczypospolitej, lecz południkowo raczej na zachodzie, równoleżnikowo zaś bliżej środka kraju, niemniej tatarskim zagonom zdarzało się docierać aż na Roztocze, stąd też kwestia ufortyfikowania miasta od początku wydawała się niepodważalna. Umocnienia zaprojektowane przez Morando wprowadziły stolicę „państwa zamojskiego” do grona najpotężniejszych twierdz Rzeczypospolitej Obojga Narodów, nic dziwnego zatem, iż do samego jej końca Zamość pozostał niezdobyty.

 

Połamał sobie tu zęby Chmielnicki, Rakoczy odjechał bez wystrzału porażony potęgą fortyfikacji, Karol X Gustaw okupujący całe terytorium Polski i Litwy zdecydował się rozwinąć oblężenie, opisane z sienkiewiczowską swadą w „Potopie”. Któż nie pamięta słynnej odprawy danej posłowi szwedzkiemu przez Sobiepana Zamoyskiego: A ja ofiaruję jego szwedzkiej wysokości Niderlandy! Wówczas też narodził się tzw. „szwedzki stół”. Kiedy bowiem Karol Gustaw usiłując fortelem wejść w mury twierdzy, wprosił się na pożegnalne śniadanie do Sobiepana, ten zaproponował ucztę poza murami i kazał wystawić przed bastiony stoły pełne najrozmaitszego jadła. Wygłodniali Szwedzi rzucili się na nie; sam król nie pogardził poczęstunkiem. Tylko że Zamoyski krzeseł dać nie pozwolił i Carolus ucztować musiał na stojąco, z talerzem w ręku…

 

Stawić czoła zaborcom i bolszewikom


W roku 1820 władze odkupiły miasto od XII ordynata, Stanisława Kostki Zamoyskiego, by natychmiast rozpocząć gruntowną przebudowę umocnień. Wysiłek modernizacyjny miał się niebawem bardzo opłacić, jednak nie Rosjanom, lecz Polakom – podczas powstania listopadowego nowoczesna twierdza skapitulowała dopiero w październiku 1831 roku, jako ostatni punkt powstańczego oporu.

 

Postęp technologiczny sprawił, iż niecałe trzy dekady później była już obiektem przestarzałym – rok 1866 przyniósł jej likwidację (na szczęście przeprowadzoną bardzo niedbale, dzięki czemu zachowane bastiony, nadszańce i działobitnie dziś jeszcze wywierają imponujące wrażenie).

 

Rozbrojonemu miastu dane zostało zapisać jeszcze jedną piękną kartę w dziejach oręża polskiego w sierpniu 1920 roku. Oblężone przez słynną Konarmię Siemiona Budionnego przez kilka dni odpierało bolszewickie ataki siłami 13. Pułku Strzelców Kaniowskich. W ten sposób skutecznie wiązało siły wroga aż do nadejścia odsieczy w postaci 1. Dywizji Jazdy, która śmiałym kontratakiem rozgromiła czerwoną konnicę pod leżącym nieopodal Komarowem.

Inter arma silent musae, a przecież trudno zapomnieć, iż pierwszy ordynat zamojski – człowiek wielkiej kultury, gruntownie wykształcony i świadom wagi edukacji – od samego początku zakładał integralne wpisanie w tkankę wyśnionego przez siebie miasta wyższej uczelni.

 

Akademia

15 marca 1595 r. rozpoczęła w Zamościu działalność czwarta w Rzeczypospolitej (po Akademii Krakowskiej, poznańskim Collegium Lubranscianum i Akademii Wileńskiej) szkoła wyższa. To w akcie fundacyjnym tejże instytucji znalazła się najlepiej chyba znana wypowiedź Jana Zamoyskiego: Takie będą rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.

 

Organizację akademii kanclerz powierzył wybitnemu poecie i intelektualiście naszego Złotego Wieku, Szymonowi Szymonowicowi, który – choć nieśmiertelną sławę zapewnił sobie cyklem Sielanek – okazał się także sprawnym organizatorem i menadżerem. Dzięki staraniom Simonidesa, zamojska uczelnia otrzymała znakomity korpus profesorski, jego również skrzętności zawdzięcza swe powstanie drukarnia akademicka, która bogatą działalnością wydawniczą walnie wsparła rozwój prężnego ruchu naukowo-badawczego.

 

Wśród wychowanków Akademii Zamojskiej znaleźli się: syn kanclerza, Tomasz, Jan Żółkiewski, syn hetmana i Jakub Sobieski, ojciec przyszłego króla Jana III. Wbrew jednak założeniom fundatora, by uczelnia kształciła elity szlacheckie, stała się ona głównie szkołą mieszczańską.

 

Czasy saskie przyniosły upadek nauki, a wraz z nim powolną utratę znaczenia Akademii Zamojskiej, którą ostatecznie zlikwidowano w roku 1784. Szkoła stała się wówczas liceum i pozostaje nim do dziś. Manierystyczny gmach kilkakrotnie przebudowano, najpierw w barokowym stylu kolegiów jezuickich, później na klasycystyczną modłę carskich koszar, niemniej kwadratowa bryła wciąż nosi ślady dawnej świetności.

 

Miasto odrodzone

Złoty wiek Zamościa zdecydowanie skończył się za Sasów, a rządy Romanowów wprowadziły wspaniały niegdyś ośrodek miejski w stan powolnej agonii trwającej praktycznie do lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy to zbliżający się jubileusz 400-lecia istnienia miasta skłonił władze do podjęcia prac renowacyjnych. Dzięki nim, jak i kosmetyce prowadzonej już po roku 1989, dzisiejszy Zamość jako żywo przypomina stolicę ordynacji z jej najlepszych lat.

 

Harmonię formy idealnego miasta, a zwłaszcza jego „kompaktowość” najpełniej docenia współczesny turysta, mogący niespiesznym spacerem, bez konieczności pokonywania gargantuicznych dystansów w stosunkowo krótkim czasie zwiedzić cały obszar. Ale uwaga: do Zamościa nie warto przyjeżdżać na krótko! Trzeba tu spędzić cały dzień: odmówiwszy poranną modlitwę w kolegiacie zagłębić się w szachownicę ulic i labiryncie podwórek (nader schludnych i czystych!); skryć się przed południowym skwarem w cieniu arkad, na Anioł Pański przyklęknąć w kościele św. Katarzyny, św. Mikołaja czy u franciszkanów, a pod wieczór, na skarpie szańca westchnąć nad przemijaniem postaci tego świata. I wciąż powracać na Wielki Rynek – aby o różnych porach dnia obserwować grę słońca na starych fasadach. Niech renesansowy splendor uświadomi nam, iż potęga, bogactwo i międzynarodowe znaczenie Rzeczypospolitej – choć przeminęły – były wszak niezaprzeczalnym faktem. Może podczas owej zadumy uda się komuś wymyślić receptę na powrót do tamtego stanu.

 

Jerzy Wolak

 

Tekst ukazał się w nr. 2 dwumiesięcznika „Polonia Christiana”.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 141 349 zł cel: 300 000 zł
47%
wybierz kwotę:
Wspieram