4 stycznia 2016

Zanim nadejdzie „braterska pomoc”

(fot.Fot. Marek Lapis / FORUM)

Sąd Najwyższy nie „uratuje” demokracji. Z informacji podawanych w mediach elektronicznych wynika, że „numer” z podważeniem ważności wyborów parlamentarnych się nie uda. Tym bardziej należy oczekiwać przenoszenia konfliktu politycznego na ulicę oraz jego intensyfikacji na wszelkich możliwych płaszczyznach.


Przewidując „scenariusze wewnętrzne” rozwoju sytuacji w Polsce warto zwrócić uwagę na wypowiedź dra Tomasza Żukowskiego, odnoszącego się do demonstracji organizowanych przez Komitet Obrony Demokracji. Socjolog przypomniał wydaną w 1983 roku pracę Piotra Pacewicza o rewolucji społecznej. Zdaniem Żukowskiego, autor pracy „organizuje dla ‘Gazety Wyborczej’ język tego ruchu. To jest próba zrobienia rewolucji”. Podstaw dla tego „plastikowego przewrotu” należy szukać właśnie we wspomnianej publikacji, której fragment zacytował Żukowski na antenie TVP Info: Bardzo ważnym elementem rewolucji jest pozbawienie prawomocności ładu społecznego, a to wymaga wspólnoty w negacji, co wydaje się odgrywać ogromną rolę, zwłaszcza w fazie prerewolucyjnej i w pierwszych fazach rewolucji.

Wesprzyj nas już teraz!


Obserwując hasła wznoszone podczas manifestacji organizowanych przez KOD trudno nie zgodzić się z dr. Żukowskim. Faktycznym celem „obrońców demokracji” jest przywrócenie status quo gwarantującego nienaruszalność interesów kół, które roboczo można nazwać beneficjentami okrągłego stołu. Jeszcze bardziej dobitnie brzmią słowa dr. Żukowskiego o spadających sondażach poparcia dla prezydenta Dudy: „Elity, które w tej chwili mogą utracić władzę w wyniku werdyktu wyborczego suwerena, czyli wyborców, bardzo nie chcą tego uczynić, dlatego starają się robić wszystko, by do tego nie dopuścić, organizując coś w rodzaju plastikowego zamachu stanu, czyli próbę powstrzymania realnego rządzenia przez Prawo i Sprawiedliwość”.

 

Bez wątpienia pierwszy szaniec, za którym planowali skryć się wspomniani „beneficjenci” miał stanowić Trybunał Konstytucyjny. Działania podejmowane przez PO tuż przed końcem kadencji potwierdzają te plany. Antycypująca porażkę partia Ewy Kopacz chciała wejść w posiadanie potężnego narzędzia „dyscyplinowania” rządu. Plan ten się jednak nie powiódł. Wobec nadchodzącej wizji porażki „beneficjenci” rozpoczęli w mediach kampanię pod hasłem „obrony demokracji”. Ta operacja – trzeba przyznać – została przeprowadzona wzorcowo. Grunt pod ewentualną „gwałtowną zmianę” został przygotowany.

 

Ustawa 1066

Już prawie rok upłynął od podpisania przez Bronisława Komorowskiego tzw. ustawy o braterskiej pomocy, oznaczonej w druku sejmowym numerem 1066. W myśl przyjętego głosami PO-PSL-SLD- Twój Ruch prawa, w ramach „wspólnych operacji” obcy funkcjonariusze będą mogli korzystać z takich samych uprawnień jak polska policja czy ABW: posiadać i używać broni palnej, korzystać ze środków przymusu bezpośredniego oraz materiałów pirotechnicznych. Ustawa zezwala obcym służbom na wjazd do naszego kraju i udział w pacyfikowaniu np. zgromadzeń masowych, jeśli zagrażają one porządkowi i bezpieczeństwu publicznemu.

 

Zapisy wspomnianej ustawy nabrały jeszcze bardziej złowieszczego charakteru w kontekście słów przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Martin Schulz zapowiedział, że jeśli państwa Europy nie będą chętnie przyjmować uchodźców, zostanie im to narzucone siłą. Warto przypomnieć o istnieniu ustawy 1066 w świetle zapowiedzi powołania Europejskiej Straży Granicznej, która mogłaby ingerować na zewnętrznych granicach UE, nawet wbrew woli danego państwa. Swe przyzwolenie dla dalszych prac nad projektem wyraził rząd Beaty Szydło, zaznaczając swój daleko posunięty sceptycyzm wobec niektórych zapisów prawa powołującego do życia ESG.

 

Niestety, pośród zmierzających do „naprawy Rzeczpospolitej” rozlicznych zapowiedzi płynących ze strony rządzących trudno wyłuskać deklaracje o możliwości konwalidacji tej ustawy. Głucha cisza, jaka zapadła nad ustawą 1066 jest tym bardziej zaskakująca, iż w trakcie jej przyjmowania to właśnie PiS i media „niepokorne” grzmiały o zagrożeniach wynikających z przyjęcia tych przepisów. Padały wówczas mocne słowa o utracie suwerenności czy możliwości udzielania Polsce „braterskiej pomocy”, przypominającej interwencję sił Układu Warszawskiego na terenie Czechosłowacji w 1968 roku.

 

„Komitet Obrony Gazety Wyborczej”

Wartym odnotowania zjawiskiem medialnym, z którego wzmożeniem mieliśmy do czynienia w okresie okołoświątecznym, jest ukazywanie i podkreślanie napięć społecznych, wywołanych przez rosnącą polaryzację sceny politycznej. Obraz skłóconych ze sobą Polaków, niepotrafiących godzić się nawet przy świątecznym stole, stał się motywem przewodnim wielu materiałów opublikowanych przez salonowe media. Takich wskazujących na „nienormalność” sytuacji panującej w naszym kraju doniesień i komentarzy odnajdziemy w przestrzeni publicznej coraz więcej. Bez wątpienia ich mnogość należy wiązać ze zmianą polityczną, która dokonała się w ciągu ostatnich miesięcy. Ten skowyt tracącego swe wpływy polityczno-medialnego establishmentu, z dnia na dzień staje się coraz bardziej donośny i nasycony emocjami. Narracja prezentowana przez samozwańczych „obrońców demokracji” jako żywo przypomina doniesienia z frontu. Widać – trzymając się wojennej metaforyki – że sytuacja dojrzała do momentu, w którym „jeńców się nie bierze”. Jak łatwo popaść przy takim zadęciu w zwykłą śmieszność, pokazują wypowiedzi Jacka Żakowskiego dotyczące zaległości w płaceniu alimentów przez lidera KOD-u, Mateusza Kijowskiego. Oczywistym jest fakt, że gdyby cała sytuacja dotyczyła dowolnego polityka PiS, klangor podnoszony wówczas przez „Wyborczą” et consortes przypominałby ryk silnika bohaterskiego czołgu Rudy 102.

 

Takie właśnie podwójne standardy stały się znakiem rozpoznawczym salonowych mediów. Trzeba mieć nadzieję, że przejmująca stery w mediach publicznych „nowa władza” nie skorzysta z wzorców swoich poprzedników. Trwanie w sytuacji, w której programy informacyjne są bezustannym peanem na cześć rządzących, wydaje się bardzo kiepskim pomysłem.

 

Przywoływany już wcześniej Komitet Obrony Demokracji bez wątpienia stanowi dla obrońców „układu” bardzo wygodną formułę. Jego rzekoma spontaniczność stanowi kotarę, za którą mniej lub bardziej udatnie chowają się „odrywani od koryta”. Przypominają się słowa wypowiadane przez Mieczysława Czechowicza w filmie „Nie ma róży bez ognia”: Gdyby co, to to jest wszystko posag Lusi. Niczym ojciec wspomnianej Lusi, także i inspiratorzy ruchu „obrony demokracji”, wiedzą, jaka jest prawda. Sprzedawana w kraju i poza jego granicami bajeczka o „brunatnym zagrożeniu” służy „zarządzaniu emocjami”, mogącym jednak wywołać w przyszłości poważne konsekwencje. Oczywiście można liczyć, że – niczym na Węgrzech – sytuacja sama się uspokoi a protesty KOD umrą śmiercią naturalną. Jednak znaczenie Polski w europejskiej układance – przy całym szacunku dla naszych węgierskich braci – wydaje się być większe niż Budapesztu. Nas tak łatwo sobie nie odpuszczą. Te, jak je barwnie określił Rafał Ziemkiewicz, „Komitety Obrony Gazety Wyborczej” walczą o bardzo wysoką stawkę. Ich mocodawcy nie zawahają się przed żadnym krokiem. Obrona zdobyczy rewolucji jest w ich opinii warta każdej ofiary.

 

 

 

Łukasz Karpiel   

           



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij