9 marca 2012

Zapomniane dzieło Matejki

Dzieje Europy, Francji i Polski są skomplikowane, a malarstwo Jana Matejki – jeszcze bardziej. Bo wbrew pozorom (hołdować tym pozorom nauczono nas w szkole, niestety…) jego obrazy nie są zwykłymi ilustracjami.

 

Jan Matejko wszystkim znany – głosił tytuł leciwej już, a niegdyś popularnej książki. Tymczasem geniusz z Krakowa pozostaje postacią nieznaną. Człowiek, który za życia otrzymał najwyższe możliwe w ówczesnej Polsce zaszczyty (wszak został dyktatorskim szefem Akademii, otrzymał od Narodu berło polskiej sztuki, jego popularność była bezdyskusyjna, a obrazy sprzedawał na pniu za gigantyczne kwoty) – otóż człowiek ten… czuł się niezrozumiany, porzucony przez swoich współczesnych. Oczywiście, możemy powiedzieć: zdziwaczał. Ale jego wyobcowanie miało ważne przyczyny. Chciał czegoś więcej niż „tylko” podziwu dla dzieł swego pędzla. Czy na przykład przeciętny Polak wie o tym, że Matejko był bezkompromisowym katolikiem, który głosił wiarę z otwartą przyłbicą, czasem nawet ze śmieszną ostentacją?… Że był konserwatystą, który nie lubił rewolucji i ubolewał nad tym, że bohaterowie naszego powstania 1863 roku brali udział w bezbożnej Komunie Paryskiej roku 1870?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Całość dziejowa

Ponadto, Matejko uważał się nie tylko za malarza, ale i za historyka. Nigdy prawie nie tworzył pseudofotografii historycznej, migawkowego reportażu z przeszłości. Malował zawsze pewną – jak to nazywał – „całość dziejową”, z rozmysłem dobierając i obmyślając najdrobniejsze detale, pozy i rekwizyty. Nie zawsze to rozumiano. Sypały się zarzuty: że taka to a taka postać podczas obrad sejmu rozbiorowego już nie żyła, a Matejko mimo to ją przedstawił na Rejtanie; że pod Grunwaldem nie znano skrzydeł husarskich, a na jego obrazie są… itp., itd. Ale Matejce potrzebna była taka wolność wypowiedzi, aby łącząc postaci i rzeczy pozornie tylko sprzeczne, tworzyć własny specyficzny dyskurs o historii.

 

Porażka

Ten zamiar Matejki do pewnego stopnia spełzł na niczym. Zarówno niegdyś jego współcześni, jak i dziś przeciętni Polacy XXI wieku odczytywali i odczytują jego obrazy raczej jako „triumfalne peany” bądź „lamenty” – rzadko kiedy wgłębiając się w ich prawdziwe przesłanie. Co prawda Mistrz malował tak, że jego dzieł nie trzeba wcale „rozumieć” wedle zamysłu autora, aby je polubić. Działają samą swą niezwykłą ekspresją. Zupełnie niezależnie od tego, czy są, czy też nie są głębiej „rozumiane”. Proszę mi uwierzyć – czas na zrozumienie niektórych dzieł przyszedł dopiero niedawno. Materia to skomplikowana, nie będę więc próbował streścić jej „po łebkach” na kilku zaledwie stronach. Uczynię inaczej: pokażę w czym rzecz na krótkim przykładzie obrazu Dziewica Orleańska, jaki Matejko poświęcił Joannie d’Arc. Jest to bodaj najmniej znane, za to pod względem rozmiarów największe jego płótno (484 × 973 cm), powstałe w roku 1886.

 

Dzieje świętej Joanny d’Arc

Po bitwie pod Azincourt w roku 1415 Anglicy szybko zdobyli pół Królestwa Francji i wkroczyli do Paryża, gdzie obłąkany król Karol VI oficjalnie wydziedziczył swego syna – delfina Karola – oddając koronę angielskiemu Henrykowi V. Delfin uciekł na południe, do Bourges, gdzie gnuśniał wśród dworskich zabaw. Po kilkunastu latach Anglicy postanowili zlikwidować niebezpiecznego konkurenta i oblegli bramę południowej Francji – miasto Orlean. Sytuacja wydawała się dramatyczna, gdy na horyzoncie pojawiła się nagle Joanna d’Arc. Młodziutka wieśniaczka z wioski Domrémy na wschodnich krańcach królestwa usłyszała tajemnicze głosy, które w imię Boga nakazywały jej wyzwolić Ojczyznę od najeźdźców, tudzież doprowadzić do koronacji prawowitego następcy tronu – czyli delfina Karola. Wydawało się to niepodobieństwem, zważywszy, że katedra koronacyjna w Reims znajdowała się w głębi terytorium opanowanego przez Anglików, zaś wojska angielskie uchodziły za niezwyciężone. A jednak tak się stało. Joanna po długiej i niebezpiecznej podróży dotarła przed oblicze delfina, do zamku w Chinon. W rozmowie przeprowadzonej na osobności zrobiła na nim piorunujące wrażenie; ponoć powiedziała mu coś, o czym wiedział dotąd tylko on sam i Pan Bóg. Sporządzono więc dla niej zbroję i wymalowano specjalną chorągiew, wedle poleceń danych przez tajemnicze głosy. Na chorągwi widniał Bóg Ojciec w otoczeniu aniołów oraz wypisane były imiona: „Jezus” i „Maryja”. Z tą chorągwią Joanna wystąpiła na czele francuskiej armii, której nakazała porzucić ladacznice obozowe i zaniechać przekleństw. Wkrótce uwolniła Orlean (zyskując miano „Dziewicy Orleańskiej”), by zaraz potem rozgromić armię angielską pod Pathay. Miasta dotąd wierne Anglikom zaczęły same otwierać bramy przed Joanną – i oto 15 lipca 1428 roku delfin Karol wjechał uroczyście do Reims, aby dzień później przywdziać koronę w katedrze i stać się królem Karolem VII. Po koronacji król obdarzył Joannę licznymi przywilejami, ale zaprzestał marzeń o dalszej wojnie i wyzwoleniu Paryża. Joanna próbowała sama przedsięwziąć właściwe kroki, ale niespodziewanie dostała się do niewoli pod Compiègne. Anglicy nie posiadali się z radości – natychmiast zorganizowali w Rouen zespół posłusznych im francuskich duchownych, którzy utworzyli trybunał inkwizycyjny. Joannie wytoczono proces – i spalono na stosie jako czarownicę. Kiedy wiele lat potem król Karol odbił Rouen, powołał komisję, która odtworzyła przebieg procesu, ponownie przesłuchała świadków i rehabilitowała Joannę, pozostawiając niezwykle kompletne i obszerne archiwa. To właśnie dzięki nim można było rozpocząć w wieku XIX proces kościelny, uwieńczony kanonizacją Joanny już w dwudziestym stuleciu.

 

Zakryte Oblicze Pańskie nad Francją

Postanowiwszy namalować Dziewicę Orleańską, Matejko wybrał do przedstawienia moment uroczystego wjazdu Joanny do Reims. Niby moment największego triumfu. Czy rzeczywiście? Spójrzmy na to wielkie płótno. W jego centrum widnieje Joanna na rumaku, który jakby wspinał się do skoku. Dziewica patrzy w niebiosa, ku świętym: Katarzynie, Agnieszce i Archaniołowi Michałowi, ulatującym ponad nią (to właśnie ich głosy wzywały ją do wyruszenia pod mury Orleanu). Po stronie lewej – kotłuje się wiwatujący tłum, pośród niego rodzice Joanny i klęcząca kobieta ze wsi Lagny, podająca Joannie dziecko – to właśnie dziecko uratowała Joanna przed śmiercią bez chrztu (motyw chrztu i umarłego, lecz ochrzczonego w czas dziecka wydaje się tu bardzo znaczący). Za tłumem lśni fasada katedry w Reims. Po prawej – podąża za Joanną konny orszak królewski, otoczony przez żołnierzy, wlokących i depczących zdobyczne angielskie ­chorągwie. Wydawałoby się więc – rzeczywiście triumf. A jednak nie do końca. Zacznijmy od tego, że Joannę otaczają zewsząd płonące pochodnie. To zapowiedź stosu. Wiemy, że Matejko w rozmowach ze swoim sekretarzem tak właśnie o tym mówił. To samo znaczy ukazana daleko na niebie – spadająca gwiazda: metafora przemijającej sławy. Ale przede wszystkim mówi o tym chorągiew. Otóż na chorągwi powinna być Osoba Boga na Majestacie – taki jej wizerunek Matejko znał z licznych wyobrażeń. Tymczasem Boga na chorągwi nie ma! Czy raczej – jest niewidoczny. Zawinięty wichrem dziejów proporzec, który – rzecz znacząca – spływa ku postaci przyszłego króla Karola VII, ukrywa malowidło ze sceną tronującego Pana. Dlaczego?

 

Odpowiedź znaleźć można w wielu miejscach płótna. Przede wszystkim jednak w orszaku królewskim. Wiadomo, że w dniu wjazdu do Reims nie było z królem królowej ani dwórek. Tymczasem tutaj z królem jest królowa, za nią zaś jedzie druga kobieca postać – dziewczyna w powłóczystej sukni z wielkim dekoltem i z rozpuszczonymi włosami. Wydaje się ważniejsza od królowej, upozowana i widoczna w pełnej krasie, z sokołem na dłoni, jakby wyruszała na polowanie. Postać tę rozszyfrował sam Matejko w swoim szkicu-objaśnieniu do obrazu. To sławna Agnieszka Sorel, królewska nałożnica. Problem polega na tym, że Agnieszka nie tylko nie wjeżdżała do Reims z królem, ale nigdy nie widziała Joanny, bo na monarszym dworze pojawiła się później. Natomiast w orszaku królewskim owszem, bywała i to właśnie… za królewską parą, budząc słuszne oburzenie Francuzów. W XV-wiecznej kronice opisano to tak:

 

…przybyła do Paryża panna, o której powszechnie wiedziano, że jest miłowana przez króla Francji na przekór wierze, prawu i miłości dla dobrej królowej, którą był poślubił. A było tak, że [panna ta] wiodła za sobą świtę jakby jaka hrabina lub księżna; i często jeździła tam i nazad za dobrą królową Francji, zupełnie nie wstydząc się swojego grzechu, co sprawiało królowej wiele boleści […] O, niestety! Jaka to żałość, gdy władca królestwa daje tak zły przykład swojemu ludowi!… [tłum. JK]

 

Pobożny Matejko ladacznic nie lubił, rozpustę tępił – więc ponad Agnieszką Sorel domalował zwróconą ku niej diabelską maskę rzygacza. Ale w takim razie po cóż ją w ogóle przedstawił? Uczynił to dlatego, że wprawdzie bolał nad rewolucją francuską i Komuną Paryską, tudzież – jako konserwatysta – nad utratą tronu przez Burbonów, ale równie silnie bolały go przyczyny rewolucji i Komuny Paryskiej. A przyczyny te okazywały się po części identyczne z tymi, które ułatwiły Anglikom podbój Francji w XV wieku. Jak to ujął ówczesny arcypoeta, książę Karol Orleański (Joanna d’Arc zamierzała tegoż księcia uwolnić z angielskiej niewoli):

 

Twa wielka pycha, chciwość, wyuzdanie

 

I niesprawiedliwości rozpasanie,

 

I gnuśność, łącząc ze sobą rozpustę,

 

Krzyczą do Boga o twe pokaranie,

 

Arcychrześcijańskie Królestwo Francuskie!

 

[tłum. JK]

 

Wyuzdanie króla i dworu, rozpusta, niewierność Bogu – to przyczyny, dla których Arcychrześcijańskie Królestwo zostało pokarane, a Bóg zasłonił przed nim swe oblicze. I jeszcze – w przyszłości królestwo to znów podlegnie karze, jeśli się nie nawróci. Taka właśnie myśl tkwi w obrazie Matejki, który jakby pytał: – Francjo, co uczyniłaś ze swoim chrztem? W tle tego pytania widzimy owo dziecko z Lagny, które ochrzczone dzięki Joannie – jednak umarło…

 

Nadzieja

Ale oczywiście to nie jedyna myśl. Obraz jednak daje nadzieję. Joanna – choć ma zginąć – nie zginie nadaremno i w nie byle jakiej walce. Zyska wieniec niebieski – amorek zawiesza go na grocie chorągwi. Kiedy zaś spojrzymy pod kopyta jej rumaka, zobaczymy, że malarz umieścił tam rzuconą rękawicę – znak wyzwania. Jest to rękawica zdjęta z ręki Dziewicy, co poznać po detalach, identycznych z detalami jej zbroi. Rękawica została więc rzucona przez Joannę – i przez samego Matejkę – zeświecczonemu światu. Drugą „nadzieję” widzimy na prawej krawędzi płótna. Orszak królewski zamyka dziwna postać rycerza na koniu, osłaniająca sobie oczy dłonią – jakby czegoś w dali wypatrywała. Na przeciwległym krańcu obrazu odpowiada tej postaci portal koronacyjnej katedry. To w ów portal wpatruje się tajemniczy rycerz, którego Matejko określił jako „duc d’Angoulême”. W epoce Joanny żył faktycznie książę Angoulême, brat wspomnianego już księcia Karola Orleańskiego – który w roku 1429 przebywał w angielskiej niewoli i w koronacji brać udziału nie mógł. Nie była to jednak żadna wybitna postać. I trudno byłoby zgadnąć, dlaczego akurat jego umieścił Matejko na obrazie, gdyby nie sięgnąć do historii wieku XIX. Otóż w czasach Matejki żył książę Louis-Antoine de Bourbon, hrabia Artois i książę Angoulême – nadzieja ówczesnych monarchistów – kreowany na przyszłego króla, ostatni delfin z rodu Burbonów. Jego postać na obrazie Matejki – to zapewne wyraz nadziei Mistrza na powrót do władzy prawowitej dynastii…

 

Epilog

Dokończmy jednak sprawy samego Matejki. Po namalowaniu i wystawieniu obrazu Dziewica Orleańska Mistrz postanowił wykonać niezwykły polityczny gest i… ofiarować obraz narodowi francuskiemu, jako… ekspiację za uczestnictwo Polaków w Komunie Paryskiej! A przecież owi polscy uczestnicy Komuny byli zarazem bohaterami powstania 1863 roku. Nawet przedstawiciele krakowskich konserwatystów uznali, że taki pomysł to „strzał do własnej bramki”, bo polskie społeczeństwo go nie zaakceptuje, a Matejko ściągnie na siebie „gniew narodu”, przy okazji pogrążając polską prawicę. Toteż nim się jeszcze wieść o pomyśle rozeszła, przedstawiciel konserwatystów, hrabia Stanisław Tarnowski wybrał się do Mistrza i po dramatycznej rozmowie odwiódł go od tego zamiaru.

 

Ostatecznie Dziewicę Orleańską zakupił hrabia Edward Raczyński, specjalnie dla niej, „pod rozmiar” płótna, budując największą salę swojej pałacowej galerii w Rogalinie pod Poznaniem, gdzie obraz znajduje się do dziś. Potem słuch o obrazie zaginął – w tym sensie, iż rzadko go oglądano, a jeszcze rzadziej pisano o nim, z góry uważając, że jest to najmniej ciekawe dzieło Matejki. Co, jako żywo, okazuje się nieprawdą.


Jacek Kowalski

Artykuł ukazał się w nr. 13 dwumiesięcznika „Polonia Christiana”.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 143 514 zł cel: 300 000 zł
48%
wybierz kwotę:
Wspieram