We Francji spadły notowania prezydenta i premiera. Popularność Emmanuela Macrona pomniejszyła się o 6 punktów, do 60 proc., a Edouarda Philippa o 2 proc. Popularności prezydenta i premiera raczej nie poprawią zmiany w rządzie. Miały być one jedynie zabiegiem czysto technicznym, a skończyło się na wyeliminowaniu polityków centrowego MoDemu.
Na rządzie utworzonym przez partię Emmanuela Macrona pojawiły się rysy w postaci pierwszych afer, w których pewne role grają nowi deputowani prezydenckiej LREM. Pozytywnie oceniana jest na razie tylko polityka zagraniczna prezydenta, czyli jak to się formułuje w Paryżu – „obrona interesów Francji za granicą”.
Wesprzyj nas już teraz!
Rozczarowanie pokazała już rekordowa absencja w wyborach parlamentarnych, które zlekceważyła ponad połowa wyborców. Popularności prezydenta i premiera nie poprawią także zmiany w rządzie. Miał to być zabieg czysto techniczny, a skończyło się na wyeliminowaniu koalicyjnych polityków centrowego MoDemu. Z rządu odeszli jego szef Francis Bayrou, minister obrony Sylvie Goulard i Marielle de Sarnez, która odpowiadała za relacje europejskie. Dymisje polityków MoDemu wiąże się z aferą fałszywego zatrudniania asystentów.
Korupcja nad Sekwaną
W lutym magazyn „Foreign Policy” w artykule zatytułowanym: „Dlaczego Francja jest tak skorumpowana” zauważył, że swoistą normą jest, iż politycy zatrudniają na stanowiskach swoich asystentów członków rodziny. Osoby te jednak rzadko faktycznie pracują. Mimo to pobierają wysokie uposażenie z budżetu państwa.
Jak wynika z obecnych danych, ponad jedna piąta francuskich przedstawicieli parlamentarnych – 115 z 577 – zatrudnia jednego lub więcej członków rodziny jako „asystentów”.
Spośród krajów zachodnioeuropejskich bardziej skorumpowane od Francji są jedynie: Portugalia, Włochy i Hiszpania. Co jednak wyróżnia Francuzów na tle innych, to fakt, że korupcja związana jest z naprawdę wielkimi pieniędzmi. Nie chodzi o łapówki dawane policjantom, czy przez korporacje przekupujące biurokratów. W socjalistycznej Francji korupcja pociąga za sobą ogromne sumy i odbywa się na najwyższych szczeblach władzy.
Utworzona w 1958 r. przez gen. de Gaulle V Republika przyznaje znaczną władzę i prestiż prezydentowi. W zasadzie nie jest on odpowiedzialny przed parlamentem. Prezydent w istocie „panuje, a ministrowie wykonują jego polecenia”.
Od końca lat 70. gdy cesarz Republiki Środkowoafrykańskiej Jean-Bedel Bokassa obsypał Valéry Giscarda d’Estaing diamentami, a potem poprzez Chiraca, burmistrza Paryża, który wykorzystał środki publiczne na kampanię prezydencką, po Sarkozego, któremu zarzuca się m.in. związki z handlem ludźmi i przyjęcie 54 milionów dolarów od byłego dyktatora libijskiego Muammara Al Kaddafiego na kampanię wyborczą – Francja konsekwentnie pogrąża się w skandalach „godnych Bourbonów”.
Badanie przeprowadzone pod koniec ubiegłego roku wykazało, że trzy czwarte Francuzów uważa, iż parlamentarzyści i ministrowie są skorumpowani. – We Francji jest takie przeświadczenie, że oszustwa i marnotrawstwo pieniędzy publicznych nie jest zbyt poważnym problemem, o ile nie ma bezpośrednich ofiar – mówił kilka miesięcy temu Jean – Christophe Picard z organizacji Anticor, badający przypadki korupcji francuskich polityków od kilkudziesięciu lat.
W ubiegłym roku po raz pierwszy przyjęto ustawę, przewidującą powołanie urzędu antykorupcyjnego i ujawnienie listy płac wszystkich parlamentarzystów. Chodzi o zapobieganie sytuacji wypłacania pieniędzy fikcyjnym deputowanym.
Jednak nie tylko o aferę z asystentami tu chodzi, bowiem napięcia pomiędzy premierem a doświadczonym politykiem, którym jest minister sprawiedliwości były tajemnicą Poliszynela. Bayrou był jednym z reżyserów wygranej Macrona, ale po wygranej stał się politykiem niewygodnym.
Z rządu odszedł także Richard Ferrand, ale w jego przypadku chodzi o to, że ma objąć przewodnictwo grupy parlamentarnej prezydenckiej partii Republika w Drodze (LREM). Tak głębokie zmiany w rządzie zostały ocenione przez opozycję jako pierwszy poważny kryzys i to zaledwie po miesiącu urzędowania gabinetu.
Macron i tak wygra?
Na korzyść prezydenta działa jednak osłabienie opozycji. LREM ma 308 posłów (wymagana większość to 289), MoDem 42. Tymczasem opozycja prowadzi wewnętrzne wojny i powyborcze porachunki. Dzieli się zwłaszcza centroprawica, której deputowany Thierry Solana oświadczył, że z posłów tej formacji utworzy autonomiczną grupę, nastawioną na bliską współpracę z prezydentem Macronem. W jej skład wejdą m.in. politycy centrowego UDI, które było dotąd stowarzyszone z Republikanami. Na tym podziały wśród opozycji się zresztą nie kończą. Inni działacze mają podobne pomysły. W szeregach Republikanów mówi się też o powołaniu frakcji „Nowej Prawicy”, ale takich frakcji wśród 111 deputowanych tej formacji ciągle przybywa. Dodatkowo „niezagospodarowana” pozostaje też pewna część deputowanych skłóconych ze swoimi partiami (kilka przypadków w PS), bądź też deputowani niezależni. Macron nie będzie miał problemu z przeprowadzaniem swoich reform, ale problem w tym, że nawet ich zapowiedzi nie są satysfakcjonujące dla społeczeństwa. Testem dla opozycji będzie ostatecznie głosowanie nad zaufaniem dla rządu 4 lipca i rozkład głosów w tej sprawie.
Wraca stare!
Tymczasem nad Sekwanę wracają stare problemy. Próbkę „nowej” polityki społecznej Macrona można było dostrzec w jego stosunku do islamu. Po raz pierwszy w historii prezydent Republiki zdecydował się na udział w Iftar, czyli w ramadanowym obiedzie w gronie Rady Francuskiej Kultu Muzułmańskiego (CFCM). Jej przewodniczący Anouar Kbibech poparł Macrona w II turze wyborów prezydenckich. W czasie posiłku poruszono temat tworzenia „islamu francuskiego”. Dla Macrona islam jest jednym z ważnych elementów religijności we Francji i jest jak najbardziej „kompatybilny z Republiką”. Zagrożeniem ma być jedynie fałszywy obraz tej religii, czyli „błędy i wypaczenia” fanatyków. Prezydent wzywał, by CFCM starała się być coraz bardziej reprezentatywna dla społeczności muzułmańskiej i obiecywał pomoc państwa.
„Cywilizowanie” islamu przerabiano już we Francji za Nicolasa Sarkozyego ze skutkiem mizernym. Nowy prezydent, ale stare problemy, których w ramach politycznej poprawności po prostu się rozwiązać nie da.
Swoje „trzy grosze” do gęstniejącej nad Sekwaną atmosfery dołożyła także skrajna lewica i związki zawodowe, które rozpoczęły protesty przeciw sztandarowej inicjatywie prezydenta zmian kodeksu pracy (na placu Concorde doszło regularnej bitwy policji z manifestantami). Protesty miały miejsce w 30 miastach.
Bogdan Dobosz, AS