22 czerwca 2022

Zbrodnia w Kobierzynie. Skąd wzięły się eugeniczne praktyki Niemców?

(Ofiary niemieckich zbrodni. Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: Wikimedia Commons)

23 czerwca 1942 roku okupanci niemieccy przeprowadzili otwartą eksterminację pacjentów szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie. W praktyce zabijanie chorych trwało tu już od ponad dwóch lat.

 

Anglosaskie inspiracje

Wesprzyj nas już teraz!

Dociekając jak mogło dojść do ludobójstwa społeczności osób psychicznie chorych i niepełnosprawnych w Trzeciej Rzeszy oraz na terytoriach przez nią okupowanych, zwykle ujmujemy problem w kontekście ideologii niemieckiego narodowego socjalizmu. Ot, jeszcze jedna zbrodnia hitlerowskich troglodytów, kolejny masowy mord, jakich wyznawcy nazistowskiej Zjednoczonej Europy popełnili bez liku.

Kłopot w tym, że radykalne tezy eugeniczne formułowały utytułowane autorytety na dziesiątki lat przed dojściem Hitlera do władzy, bynajmniej nie tylko w Niemczech. Szczególnie w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych szacowni profesorowie, lekarze z zaliczoną przysięgą Hipokratesa, wygadani prawnicy, aktywiści organizacji określających się mianem prozdrowotnych domagali się w sążnistych epistołach „tępienia życia niegodnego życia”, „uwolnienia narodu od haniebnych cech dziedzicznych”, likwidacji „darmozjadów”, „ludzi bezużytecznych”, „zbędnych istnień”, „pół-ludzi”, „pustych wydmuszek istoty ludzkiej”, „istot psychicznie martwych”. W działaniach propagandowych skierowanych do plebsu chętnie odwoływano się do argumentów ekonomicznych  (wysokie koszty utrzymania osób ułomnych), jak i karykaturalnie wykoślawionego humanitaryzmu. W tym ostatnim przypadku przekroczono wszelkie granice obłudy. Zabijanie „ludzi bezużytecznych” miało być… aktem miłosierdzia, wyzwolenia, pomocy w cierpieniu…

Sławny irlandzki dramaturg i prozaik George Bernard Shaw (laureat literackiej Nagrody Nobla przyznanej mu za „twórczość naznaczoną idealizmem i humanizmem”, także zdeklarowany pacyfista i wróg „ślepego patriotyzmu”) grzmiał bez ogródek: „Trzeba będzie wyeliminować wielu ludzi, z tego prostego powodu, że opieka nad nimi jest stratą czasu”. Humanista Shaw postulował wykorzystanie do tego celu „humanitarnego gazu trującego”. Za Wielką Wodą wtórował mu modny medyk, W. Duncan McKim: „Najpewniejszym, najprostszym, najłagodniejszym i najbardziej humanitarnym sposobem zapobiegania mnożenia się tych, których uznajemy za niegodnych tego przywileju, jest łagodna, bezbolesna śmierć”.

W urabianie opinii publicznej zaangażowali się filmowcy. Przez ćwierć wieku w amerykańskich kinach furorę robił nakręcony w 1917 roku niemy obraz „Czarny bocian”, reklamowany jako eugeniczna love story, przestrzegająca przed konsekwencjami pozostawienia przy życiu ułomnych dzieci. Slogan reklamowy tego dzieła był wymowny: „Zabijajcie ułomnych, ratujcie naród, oglądajcie Czarnego bociana!”. Wypada zaznaczyć, iż prasa była wtedy trochę inna niż dzisiaj – recenzenci zgodnym chórem zrąbali na funty „przyprawiający o mdłości spektakl”, bezlitośnie szydząc z jego amatorszczyzny („Sam w sobie beznadziejnie ułomny, winien być uduszony zaraz po urodzeniu” – pisał o filmie „Chicago Daily Tribune”). Tym niemniej „Czarny bocian” przyciągnął tłumy widzów.

Nie poprzestano na słowach zachęty. W roku 1915 głośna była sprawa doktora Harry’ego Haiseldena z Chicago, otwarcie przyznającego się do mordowania kalekich niemowląt, a mimo to bezkarnego („Dziecko umiera – poparcie dla lekarza!” – krzyczały nagłówki gazet). Haiseldena promowali filmowcy, zagrał w kilku produkcjach, w tym w „Czarnym bocianie”. Podobnych mu, choć dyskretniejszych łajdaków, był legion.

Tajemnicę poliszynela stanowiła przyczyna ówczesnej, szokująco wysokiej śmiertelności w amerykańskich zakładach opiekuńczych dla osób upośledzonych umysłowo. Dla przykładu w zakładzie w Lincoln w stanie Illinois aż 30% dzieci chorych na epilepsję umierało w ciągu półtora roku. W latach 30. XX wieku w USA niepełnosprawni umysłowo pensjonariusze zakładów opiekuńczych mieli szansę dożyć w nich wieku średnio 18,5 lat (dla porównania w latach 90. – ponad 66 lat). Owe placówki bywały określane dosadnym mianem „rzeźni”.

W latach 20. spory rozgłos w Ameryce zdobyła praca Madisona Granta „Przemijanie wielkiej rasy”, w której naigrawano się z „praw, które uznaliśmy za Boskie” oraz z „sentymentalnej wiary w świętość ludzkiego życia”, postulując za to „eliminację ułomnych niemowląt”, „usuwanie niepełnosprawnych” i „sterylizację dorosłych niemających żadnej wartości dla społeczeństwa”. Autor tego dzieła kiedyś przechwalał się w towarzystwie, że jego tezy wzbudziły zainteresowanie nawet w dalekiej Europie. Na dowód tego pokazał entuzjastyczny list od czytelnika z Niemiec, niejakiego Adolfa Hitlera, który książkę Granta nazwał swoją prywatną biblią.

Marki i błyskawice

Hitler rzeczywiście pilnie wczytywał się w tezy Granta. Cenił również pisarstwo Leona Whitneya, prezesa Amerykańskiego Towarzystwa Eugenicznego.

14 lipca 1933 roku, niespełna sześć miesięcy po objęciu władzy przez narodowych socjalistów, w Niemczech ogłoszono ustawę o przymusowej sterylizacji ludzi ułomnych. W ciągu sześciu lat objęto nią blisko czterysta tysięcy obywateli, przeważnie osób upośledzonych umysłowo, epileptyków, także głuchych, niewidomych, alkoholików. Wedle amerykańskich wzorców rozpoczęto intensywne działania propagandowe. Pranie mózgów zaczynało się już w szkole podstawowej – podręcznik do matematyki autorstwa Adolfa Bornera zawierał takie interesujące zadania tekstowe: Koszt budowy szpitala psychiatrycznego wynosi 6 milionów marek. Ile za taką kwotę wybudowanoby mieszkań, kosztujących po 15 tysięcy marek? Uczniowie biedzili się także nad kwestią: Ile rocznie kosztuje budżet państwa utrzymanie 300 tysięcy chorych psychicznie pacjentów, jeśli na każdego przeznaczamy 4 marki dziennie? Ile za taką kwotę dałoby się zrealizować tysiącmarkowych pożyczek dla młodych małżeństw?

Mówi się, że program eutanazji w hitlerowskich Niemczech rozpoczął się w dniu 25 lipca 1939 roku, kiedy to w lipskiej klinice, na osobisty rozkaz Hitlera, zamordowano zastrzykiem pięciomiesięcznego Gerharda Herberta Kretschmara, który urodził się z niedorozwojem stopy, brakiem jednego przedramienia, ślepotą i „wrodzonym idiotyzmem”. Jednak trzeba pamiętać, że sześć lat wcześniej w Niemczech dopuszczono aborcję eugeniczną na mocy ustawy O zapobieganiu urodzeniu dziedzicznie chorego potomstwa. W latach 30. w Niemczech dokonywano rocznie nawet pół miliona aborcyjnych dzieciobójstw, na ogół pod pretekstem „zachowania zdrowia matki” (polskie aktywistki z tzw. Strajku Kobiet, protestujące w 2020 roku przeciw zakazowi aborcji eugenicznej, zarazem tak skwapliwie zaprzeczające kojarzeniu ich „błyskawic” z symboliką nazistowską, w tym wypadku nie mogą wyprzeć się swych ideowych antenatów).

Adolf Łaskawy

Na jesieni 1939 roku władze niemieckie rozpoczęły akcję „obdarowania łaskawą śmiercią” osób nieuleczalnie chorych, pacjentów szpitali psychiatrycznych i upośledzonych umysłowo. Operacja przeszła do historii jako E-Aktion (E jak Euthanasie) bądź Aktion T4 (od berlińskiego adresu biura eutanazistów – Tiergartenstrasse 4).

Skazanych na zagładę zabijano zastrzykami barbituranów, fenolu i morfiny (rodzinom i opiekunom mówiono, że ich podopieczni przyjmują szczepionkę), zatruwano tlenkiem węgla, cyjanowodorem bądź spalinami samochodowymi w stacjonarnych lub mobilnych komorach gazowych, głodzono, niekiedy (szczególnie na obszarach okupowanych) rozstrzeliwano.

Rolę katów pełniły zarówno wydelegowane oddziały SS, jak i cywilny personel medyczny. Żaden z lekarzy uczestniczących w programie eutanazyjnym nie został do tego zmuszony; wszyscy angażowali się w proceder dobrowolnie. Nie od rzeczy jest wspomnieć, że środowisko medyczne w Niemczech okazało się wyjątkowo podatne na ideały narodowego socjalizmu. Ponad połowa lekarzy należała do NSDAP, SS lub SA. Była to chyba najbardziej znazyfikowana profesja w III Rzeszy.

Początkowo akcja była utrzymywana w tajemnicy (rodziny otrzymywały informację o zgonie pacjenta z przyczyn naturalnych, na przykład po zabiegu usunięcia wyrostka robaczkowego). Z czasem ogromna śmiertelność pensjonariuszy wzbudziła podejrzenia, a w 1941 roku informacje od wykonawców zbrodni przedostały się do społeczeństwa Niemiec, wywołując spore poruszenie. Z prawdziwie ewangeliczną bezkompromisowością zareagował katolicki biskup Münsteru, bł. Klemens August von Galen. Ów niestrudzony (od rzezi w Noc Długich Noży) krytyk zbrodni reżimu pomstował na kazaniach, nie bacząc na możliwe konsekwencje:

„Biada ludowi Niemiec, gdzie zabija się niewinnych, a ich mordercy pozostają bezkarni. Nie mamy do czynienia z maszynamikońmi i krowami, których jedyny cel polega na służeniu ludzkości, wytwarzaniu dóbr dla człowieka. Maszyny można złomować, a zwierzęta zaprowadzić do rzeźni, kiedy nie spełniają już swoich funkcji. Nie, mamy do czynienia z ludzkimi istotami, naszymi bliźnimi, naszymi braćmi i siostrami. Z biednymi chorymi ludźmi – jeśli chcecie: ludźmi nieproduktywnymi. Ale czy utracili oni prawo do życia? Czy wy i ja sam mamy prawo żyć tylko tak długo, jak długo jesteśmy użyteczni, dopóki inni uznają nas za takich?”.

Mając na uwadze nastroje społeczne, w sierpniu 1941 roku Hitler nakazał wstrzymać akcję. Do tego momentu uśmiercono 70.273 pacjentów. Tajne raporty podsumowujące operację skrupulatnie wyliczyły, że jej kontynuowanie, przy ówczesnym dziennym koszcie utrzymania jednego pacjenta w wysokości 3,50 marki, pozwoliłyby na istotne oszczędności budżetowe w kwocie 885 439 800 marek w ciągu 10 lat. Już niedługo euntanazyjne ludobójstwo zostało po cichu wznowione. Tym razem preferowano „leczenie głodem” – specjalnie opracowana dieta pozwalała zabić pacjenta w ciągu trzech miesięcy.

Z większą ostentacją działano na obszarach okupowanych, w tym w Polsce. Tu już w pierwszych miesiącach wojny złą sławę zdobył poznański Fort VII; mordowano masowo pacjentów w Świeciu, Kocborowie, Owińskach i w wielu innych miejscach.

Pełzające ludobójstwo

W chwili wybuchu II wojny światowej pensjonariuszami Państwowego Szpitala dla Umysłowo i Nerwowo  Chorych w Kobierzynie było z górą 1000 pacjentów. Była to w owym czasie jedna z największych i najnowocześniejszych placówek tego typu w Europie.

Już 5 września 1939 roku szpital znalazł się pod ogniem niemieckiej artylerii. Świadkowie wspominali dobiegający z zabudowań krzyk przerażonych pacjentów. Trzy dni później Kobierzyn został zajęty przez oddział Wehrmachtu. Potem Niemcy wycofali się, choć ograbili szpital z części środków leczniczych oraz wyposażenia. W listopadzie placówka przeszła pod zarząd niemiecki. Rychło wprowadzono głodowe racje żywnościowe. Pacjenci wykonujący prace fizyczne otrzymywali żywność o zawartości zaledwie 1200 kalorii dziennie, pozostali tylko 1000 (przed wojną odpowiednio 2700 i 2500). Były przypadki utraty nawet 15 kg masy ciała na przestrzeni miesiąca. Zaczęły mnożyć się zgony. Szczególnie ciężkie czasy nastały, gdy posadę dyrektora objął Alex Kroll, urzędnik warszawskiego Wydziału Zdrowia, członek NSDAP, kierujący szpitalem od października 1940 roku.

W okresie od 1 września 1939 do 17 czerwca 1942 r. w metrykach odnotowano aż 957 przypadków zgonów pacjentów wyznania katolickiego. Niestety, nie zachowała się dokumentacja dla zmarłych innowierców, poza informacją, że w roku 1940 zakończyło żywot 109 pacjentów żydowskich. Dla porównania – w okresie międzywojennym w kobierzyńskim szpitalu umierało co roku od 60 do 93 pacjentów.

We wrześniu 1941 roku ostatnich 91 pacjentów żydowskich zostało wywiezionych do szpitala psychiatrycznego „Zofiówka” w Otwocku, gdzie w roku następnym zostali zamordowani przy okazji likwidacji getta w tym mieście.

Zagłada

18 czerwca 1942 roku polscy lekarze otrzymali zakaz wstępu na teren szpitala w Kobierzynie. Cztery dni później usunięto stamtąd kapelana i siostry zakonne pełniące posługę pielęgniarską. Nazajutrz wkroczyły tam oddziały SS.

Pacjentom powiedziano, że zostaną przetransportowani do szpitala w Drewnicy. Po wstępnej selekcji 535 osób, uznanych za nadające się do transportu, upchnięto w ciężarówkach, które skierowano na przyszpitalną bocznicę kolejową. Czekało już tam osiem wagonów towarowych. Dobrze strzeżony transport udał się nie do Drewnicy, ale do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Zaraz po przybyciu pacjenci zostali zagazowani w komorze nr 1 KL Auschwitz II (Birkenau).

W Kobierzynie trzydziestu obłożnie chorych uśmiercono na miejscu zastrzykami. Do ich pogrzebania w masowym grobie spędzono 25 okolicznych Żydów, których następnie zabito strzałami w głowę. Ich zwłoki ciśnięto do tej samej mogiły, a następnie przysypano wapnem.

W trakcie akcji dwie pacjentki zdołały uciec i ukryć się u okolicznych gospodarzy. Dyrektor Kroll odkrył nieobecność jednej z nich, Marii Szames, która wcześniej służyła u niego jako pokojówka. Polecił ogłosić, że jeśli uciekinierka się nie odnajdzie, do Auschwitz zostanie deportowanych 50 osób z personelu medycznego i członków ich rodzin. Maria Szames, by nie narażać innych, dobrowolnie wróciła do szpitala. Dyrektor Kroll osobiście zaprowadził ją na cmentarz, a tam zastrzelił. Ucieczka udała się jednej jedynej pacjentce – Walerii Białońskiej z oddziału VB. Dzięki pomocy pielęgniarki Stanisławy Pałys wymknęła się z zakładu, by znaleźć schronienie wśród miejscowych.

Niemcy wykorzystali następnie budynki kobierzyńskiego szpitala, instalując tam ośrodek Hitlerjugend oraz szpital SS. Po wojnie Alex Kroll schronił się w Niemczech Zachodnich. Żył spokojnie i dostatnio jako inspektor administracji i kierownik biura w Federalnym Urzędzie Transportu Towarowego w Monachium, opowiadając każdemu, kto chciał go wysłuchać, o swym pracowitym życiu, pełnym poświęceń dla innych ludzi. Wszczęte przez prokuraturę Bundesrepubliki śledztwo w sprawie podejrzenia o udział w zbrodniach wojennych zostało szybko umorzone, mimo dostarczenia materiału dowodowego przez stronę polską.

Liczbę osób niepełnosprawnych i psychicznie chorych, zamordowanych w Europie przez niemieckich narodowych socjalistów w latach 1939-1945, szacuje się na 200 do 400 tysięcy.

Liście

Równo sto lat temu wielki Chesterton szydził z twórców eugeniki, nazywając ją „terroryzmem dziesięciorzędnych profesorów”. Piętnował wybiórcze „bohaterstwo” zwolenników tej wojny przeciw słabym: „Kiedy byłem w szkole, chłopak, co lubił drażnić się z półgłówkami, nie był typem, który przeciwstawiał się łobuzom”.

Eugeniczne zabijanie nie zaczęło się od Hitlera i nie skończyło się na nim. Kiedy dziś „postępowi”, „humanitarni” psychopaci domagają się, by zabijać kalekie dzieci („– A po co to to żyje, tak się męczy? Przecież już starożytni Spartanie…”), wtedy opowiadam im moją nieśmiertelną historię o liściu.

To była moja pierwsza praca, w szkole specjalnej; niezbyt zgodna z moimi kwalifikacjami, ale co tam, byłem młody, chciałem się sprawdzić. Od razu rzucili mnie na głęboką wodę, do „klasy życia”, do uczniów „upośledzonych umysłowo w stopniu znacznym”. Robota była nielekka. Był tam Łukasz, chłopak, no… biedny. Wprawdzie biedni byli wszyscy uczniowie tej klasy, ale on już szczególnie. Jednak kiedyś (to była jesień, pod stopami szeleściły liście, prawdziwe dywany liści) to on dał mi prawdziwą lekcję życia. Nie zrobił nic nadzwyczajnego – ot, schylił się, podniósł z ziemi liść (taki duży, pamiętam, złocistożółty) – i zaczął się śmiać. Śmiał się radośnie, pełną piersią. Nie wiem, co on tam w tym liściu zobaczył. Ale śmiał się i w tym momencie był szczęśliwy. Patrzyliśmy na niego z zazdrością, bo nam, zdrowym i silnym, brak było tej radości i beztroski.

Innym razem koleżanka zaprosiła mnie do swojej pracy; a pracowała w ochronce. Ujrzałem tam dzieci, przy których wspomniany Łukasz wyglądał jak okaz zdrowia i geniuszu. Stanąłem jak wryty, gdy przyczołgał się do mnie mały chłopczyk (faktycznie miał podobno 30 lat), bez rączek i nóżek, tylko z jakimiś kikutami, przypominającymi płetwy. I objął mnie tymi płetwami za kolana, i przytulił się, i wyszczerzył zęby w uśmiechu, i zagulgotał radośnie.

Jaś bardzo cieszy się, kiedy przychodzą goście – wyjaśniła mi wychowawczyni.

Tymczasem co rusz słyszę, jak kolejna „wyzwolona” (z sumienia) mamusia tłumaczy, że kazała własne dziecko rozszarpać kleszczami, albo spalić chlorkiem potasu, lub „wyssać” czymś w rodzaju odkurzacza – oczywiście „dla jego dobra”, jakżeby inaczej, „żeby nie było nieszczęśliwe”. No bo przecież to jej chore, kalekie, zdeformowane dziecko (wcale niepodobne do zdrowych, dobrze odżywionych, roześmianych bobasów ze stron prasy kobiecej) – jeszcze by kiedyś doczołgało się do jej stóp, objęłoby ją za kolana, i niezrozumiałym, wysoce nieestetycznym gulgotaniem poprosiło o miłość.

A wystarczyłoby chwilę pomyśleć, żeby dokonać wielkiego odkrycia – że ta mała, „szkaradna pokraka” jest pewnie milsza Bogu, niż większość z nas. I że na jej ścieżkach życia dobry Bóg na pewno zostawi wiele wesołych, złotych liści.

Andrzej Solak

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij