8 listopada 2021

„Demokracja” to dla wielu współczesnych jedyna możliwa do wyobrażenia forma ustroju państwa, a nawet coś więcej – to swoisty dogmat życia społecznego. Tymczasem, wbrew wysokiej opinii na międzynarodowych salonach, oznacza ona najczęściej powierzenie władzy zwaśnionym stronnictwom, reprezentującym elektoraty o sprzecznych interesach i ma ogromny potencjał antyspołecznego działania. Usuwa z życia politycznego jakiekolwiek instytucje wspólne, niezależne od interesów i partyjnych asocjacji, prowadząc do atomizacji społeczeństwa, a działania na rzecz dobra wspólnego zastępuje realizacją partykularnych żądań wyborców.

Te oczywiste „gorsze strony” demokratycznego ustroju dają o sobie znać w znacznej części państw świata, a jeżeli ktoś uważa, że „wojna polsko-polska”, na którą narzeka się od 2015 roku, to zjawisko typowe dla naszego kraju, ten powinien przyjrzeć się Stanom Zjednoczonym. Za oceanem waśnie pomiędzy Republikanami i Demokratami przybierają w najlepszym razie rozmiary podobne do tych toczonych między PO a PiS-em. Z kolei w Brazylii nie mniej kontrowersyjny od Kaczyńskiego jest prezydent Bolsonaro. I o ile rywalizacja różnych stronnictw to w polityce oczywistość nie do wyeliminowania, o tyle oparta o partie demokracja pozbawia ten proces jakichkolwiek ograniczeń, a nawet czyni z niego podstawę ustroju.

 „Rządy ludu” przyniosły kres wszystkim instytucjom niezależnym i niewybieralnym. Pełnia władzy, urzędów i zwierzchności trafia w ręce zwycięskiego w wyborach stronnictwa, które ani na chwile nie przestaje być reprezentantem swojej strony barykady i ani na chwilę nie zaczyna dbać o całą wspólnotę. To bowiem nie wszyscy wyborcy przyznali mu mandat i nie wszyscy rozliczą je z jego pracy, ale ten ułamek, który zdecydował o zwycięstwie rządzącej formacji. W efekcie o zmianach w państwie decyduje zbiór zakładników jednej grup interesów, żądającej dowodów wierności i priorytetowego traktowania. Kilka błędnych ruchów i okaże się, że reelekcja to niemożliwe do zrealizowania marzenie.

Wesprzyj nas już teraz!

Tymczasem troska o dobro wspólne wymaga niejednokrotnie wyrzeczeń od jednej, czy kilku warstw społecznych. Wymaga solidarności: ponadpartyjnej, ponadklasowej etc. W demokracji, w której kadra polityczna przypomina najemną siłę roboczą, o taką solidarność bardzo trudno. Wyobraźmy sobie oto, że przewodniczący PSL tłumaczy mieszkańcom wsi, dlaczego muszą się zgodzić na jakieś niedogodności, bo pilniejsze w skali całego kraju są problemy przedsiębiorców. Albo, że PiS informuje emerytów, że na kolejne świadczenia nie ma pieniędzy, które trzeba wpompować w rozwój infrastruktury akademickiej… Polityk demokratyczny, nawet gdyby chciał kierować się dobrem swojej wspólnoty, w podobnych sytuacjach nie dysponuje żadnymi narzędziami przekonania wyborców do rezygnacji z ich partykularnych dążeń. W końcu to obietnica ich zadowalania dała mu mandat do pełnienia funkcji. Ilekroć interes własnego zaplecza może zostać narażony na szwank, czuje on nóż na gardle, i musi balansować pomiędzy nakazem sumienia, a zadowoleniem wyborców. W najlepszym wypadku zaryzykuje wybór rozwiązania pośredniego.

Najlepszą ilustracją tego zjawiska jest istnienie partii czystego interesu. Partie chłopskie, ludowcy: to stronnictwa, których celem istnienia jest zagwarantowanie powodzenia jednej z grup społecznych. Zarówno ich program i elektorat do tego właśnie zadania się ograniczają. Każde jednak ugrupowanie polityczne kieruje swoje propozycje: i te polityczne i światopoglądowe, do pewnych grup, które wykazują dla nich zwiększone poparcie i mogą zagwarantować wyborczy sukces.. Tak głównym ośrodkiem wsparcia rewolucji obyczajowej i nowolewicowych poglądów są w polskiej rzeczywistości „młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków”, a za granicą dodatkowo migranci i mniejszości wszelkiego rodzaju. Z czasem uzyskują one niezaprzeczalny „priorytet” w logice liberalnych ugrupowań, a ich interes, pod groźbą „zgonu politycznego”, staje się nienaruszalny. We Francji, gdzie proces ten przybrał szczególne rozmiary, preferencyjne traktowanie migrantów i marginalizacja prowincji stała się nawet przyczyną tzw. „nowej walki klas”, w którą wierzy ruch nowej prawicy Alaina de Benoista. Przywódca „Le Novuelle Droit” patrzy na rzeczywistość jako na starcie zwykłych, mieszkających na prowincji Francuzów z pupilami lewicowych rządów: kosmopolityczną młodzieżą zamieszkującą stolicę. To, że podziela ona linię światopoglądową rządu to jedno. Drugie to to, że z tej przyczyny rząd faworyzuje ją w sprawach zupełnie niezwiązanych ze sporami ideowymi. Żaden zręczny polityk nie dopuści chyba, by zapewniające mu polityczny byt środowisko marzło, przepłacało, czy musiało pod jego rządami znosić niedogodności. Jego zadowolenie to bowiem szansa na następną kadencję.

Ten bezpośredni związek grupy wyborców – jednego z wielu obozów w społeczeństwie- z rządzącymi i parlamentarzystami skutecznie rozczłonkowuje wspólnotę, sprowadzając życie społeczne do stałego konfliktu w rodzaju „kto – kogo”. Społeczeństwo urządzone demokratycznie bardzo łatwo narażone jest na utratę zaufania do wszelkiego autorytetu – nie jest on bowiem bezstronny, nie pochodzi spoza sfery konfliktu, ale ustanawia go wyborczy zwycięzca, w praktyce klient innego zaplecza wyborczego. Jego sukces jest więc własną porażką i koniecznym znoszeniem dominacji środowiska o odrębnych priorytetach. Tak jest z siłami porządkowymi, całym aparatem urzędniczym i państwowym. Policja nie jest „polska”, ale „PO-wska”, albo „PiS-owska”. Polityka zagraniczna, wojsko, a nawet rozbudowa dróg daje się opisać tymi samymi kategoriami. Społeczeństwo kraju dzieli się przez to na zwaśnione obozy i rozpada na frakcje. A wszelki autorytet w sferze politycznej przestaje istnieć. To nie tylko paraliż dla sił wspólnoty, które biorą siłę ze zdolności do obierania jednego kierunku działania i poddawania się wspólnemu kierownictwu przez zgodne i jednorodne społeczeństwo. To nie tylko przyczyna anarchizacji kraju, ale to również degradacja jakichkolwiek wartości moralnych w polityce. Objęcie władzy przez swoją stronę, przeprowadzenie sobie sprzyjających reform – to one stają się ambicją zaangażowanych społecznie jednostek. Nie zadbać o „Salus Rei Publicae”, ale odsunąć innych i samemu zająć ich miejsce.

Bolesny wynalazek demokracji partyjnej ma swoje źródło w błędnych założeniach podstawowych, jakie architekci „demokracji” europejskich, oświeceniowcy, przyjęli co do natury człowieka. Według ich filozofii, wyzwolony od panowania rozum ludzki powinien być w stanie bez trudu porównać programy różnych stronnictw i z dostępnych wybrać najodpowiedniejszy dla wspólnoty. To, że ludzkie namiętności, sympatie i antypatie społeczne, dążenie do zaspokojenia własnych roszczeń i postawienia ich nad potrzebami innych spowodują regres życia społecznego do walki o egoistyczny interes różnych frakcji nie mieściło się w umysłach myślicieli XVIII w. To, że nie cnotliwy obywatel, a skupiony na sobie egocentrysta będzie stawiał kreski na „swoich” kandydatów, było nie do pojęcia w ich programie ideowym. Z natury bowiem człowiek miał być dobry, a w atmosferze wolności cnoty obywatelskie i dobra kondycja moralna miały powstawać naturalnie. Liberalizm usunął zabezpieczenie społeczne, jakim była niewybieralna, obdarzona bożym namaszczeniem władza, która mogła podporządkowywać osobne dążenia poddanych potrzebom całej społeczności. Demokracja liberalna, w której każdy dopuszczony jest do głosu, a stronnictwa polityczne uzależnione są od swoich elektoratów, to emanacja naiwnej wiary oświeceniowców w dobroć i intelekt ludzki, które należałoby tylko „uwolnić”, aby osiągnąć sprawnie działający ustrój państwa.

Dla Polaków współczesna demokracja to powtórka z historii. Przy słabej władzy królewskiej, braku poszanowania dla władz i bez niezależnego od sejmikującej szlachty politycznego przywództwa, cała polityka I RP pogrążyła się w anarchii. Walka o powiększenie wpływów, majątków i kariery odebrała zdolność do wspólnego wysiłku na rzecz poprawy stanu państwa i poprowadziła zwaśniony wewnętrznie kraj do destrukcji. Swoją rolę odegrała również zdrada elit magnackich, tak podobna do współczesnych działań polskich polityków i wyższych sfer III RP. Współcześnie ten sam model, rozszerzony jedynie na całe społeczeństwo, większość z nas uważa za fundamentalną wartość życia społecznego.

Filip Adamus

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij