15 listopada 2012

Zemsta antylustratorów

Krzysztof Kozłowski zagroził mi, że mnie zgnoi – mówi PCh24.pl Roman Graczyk o nagonce jaka rozpętała się po opublikowaniu przez niego książki „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”. 


II część wywiadu z Romanem Graczykiem

Wesprzyj nas już teraz!

 

Czy warto było zaglądać do teczek ludzi środowiska „Tygodnika Powszechnego” i pisać o tym książkę?


Wielu powiedziałoby zapewne, że nie. Ja myślę, że zawsze warto drążyć prawdę. A jeśli ktoś chce ją drążyć, to musi być gotowy zapłacić za to wysoką cenę.

 

Sąd oddalił niedawno pozew syna Mieczysława Pszona, redaktora „Tygodnika Powszechnego”, o którego kontaktach z SB pisał Pan w swojej książce. O co chodzi w całym tym sporze?


W gruncie rzeczy chodzi o wolność słowa, o to czy będzie można pisać w Polsce uczciwe książki historyczne. Chociaż pozew dotyczy naruszenia dóbr osobistych. Te dobra osobiste pana Jacka Pszona (m. in. prawo kultywowania pamięci ojca) rzekomo naruszyłem pisząc w książce o jego ojcu. Ale mam wrażenie, że Jacek Pszon nie działał tu autonomiczne. W czasie procesu podważałem twierdzenie o szczególnej jego zażyłości z ojcem, bo pamiętam, jak to było. Później jego pierwsza reakcja na treści zawarte w książce była spokojna. W końcu w czasie procesu nie przychodził na rozprawy (z wyjątkiem ostatniej, na której był przesłuchiwany). Słowem: wydaje mi się, że był inspirowany.

Zresztą sam pozew jest nietrafiony. Jacek Pszon zarzuca mi, że w książce Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego traktuję jego ojca jak tajnego współpracownika. Tymczasem ja zaliczyłem Mieczysława Pszona do przypadków osobnych, pisząc, że jego kontakty z SB nie miały charakteru klasycznej agentury.

 

Kto mógł inspirować Jacka Pszona do walki z Panem na sali sądowej?


Mniej więcej rok przed ukazaniem się książki Krzysztof Kozłowski poprzysiągł mi zemstę, zarzekając się, że zrobi wszystko, by to, co napiszę, nie zostało wydane. Zagroził też, że gdyby udało się wydać książkę, to mnie po prostu „zgnoi”. Podobnie wypowiedział się Marek Skwarnicki. Sądzę, że wykonują teraz to, co zapowiedzieli.

 

Dlaczego akurat Kozłowski?


Jest on kimś w rodzaju lidera tzw. grupy starego „Tygodnika Powszechnego”, która odeszła z redakcji po tym, jak wyszło na jaw, że ks. Mieczysław Maliński współpracował z SB. Grupa ta jest radykalnie antylustracyjna.

 

Młodsza generacja w redakcji „Tygodnika Powszechnego”, która zachęcała Pana do napisania książki o losach tego środowiska w okresie PRL, obiecała, że udzieli panu wsparcia, gdy będzie Pan atakowany.


Tak faktycznie było, ale tego wsparcia niestety nie otrzymałem. Oczywiście – bądźmy uczciwi – ludzie z obecnego „Tygodnika Powszechnego” zajmowali różne stanowiska wobec mojej książki, uczciwsze i mniej uczciwe. Ale generalnie dokonali rejterady, dystansując się do tego, co napisałem. Czasem tak jak ks. Adam Boniecki, który w wywiadzie dla „Przekroju” streścił książkę w sposób niedorzeczny (mówił, że stosunek „TP” do komunizmu opieram o donosy jednej osoby, zresztą nienależącej do przywództwa tego środowiska); albo tak jak Piotr Mucharski, który w rozmowie z Andrzejem Paczkowskim i Andrzejem Friszke brał za dobra monetę ich kłamstwa na temat Ceny przetrwania?… (jeden zarzucał mi, że z menu na spotkaniu operacyjnym wywodzę, co było przedmiotem rozmowy; drugi twierdził, że sugeruję, iżby istniała alternatywna pozycja dla pozycji „Tygodnika” w postaci pójścia do lasu z bronią w ręku). Nie rozumiem, po co to było tym historykom z dorobkiem, przecież każdy może sięgnąć do książki. Co do kolegów z „Tygodnika” to znamienne było, że nie zaproszono mnie do tej dyskusji – wbrew panującym w tej materii obyczajom. Przecież gdybym tam był, łatwo bym wykazał, że to fantazje, a wtedy dyskusja musiałby toczyć się na temat. Pewnie więc chodziło o to, żeby książkę ośmieszyć, a to się dało zrobić tylko wówczas, gdy dyskutowano o zmyślonych problemach.

Muszę więc, niestety, powiedzieć, że koledzy czasami przyłączali się do nagonki. A przecież sami usilnie zabiegali o to, żebym napisał tę książkę.

 

Zdarzało się, że znajomi nie podawali Panu ręki, przestali Pana rozpoznawać?


Tak. Ale, prawdę mówiąc, tych ludzi ja skreślam. Jeśli ktoś uważa, że ta książka jest np. kłamliwa czy napastliwa, to znaczy, że jej nie czytał, tylko powtarza za „Wyborczą” jak za panią matką te brednie. Albo, że sam kłamie. Albo, że nie rozumie, co czyta. Więc Bóg z nim.

 

 

 

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

 

Pierwszą część wywiadu czytaj tutaj

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij