Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, alarmuje, że najwyższy czas skończyć z odsuwaniem od siebie niewesołej rzeczywistości, która czeka polską gospodarkę już w przyszłym roku. Zaapelował też, by nie wierzyć w obietnice rządu, który składa się właściwie z szamanów, którzy najwyraźniej wyznają pogląd, że jeżeli fakty nie przystają do ich teorii, to tym gorzej dla faktów.
Kręgi rządowe i gospodarczą stację telewizyjną TVN CNBC Janusz Szewczak określił jako miejsca, gdzie nieustannie panuje „hossa i guzik prawda całą dobę”. Być może już niedługo spadnie na nas kryzysowa lawina: „potężny krach, fala bankructw, załamanie się wpływów podatkowych, nowelizacja budżetu na 2013r., wzrost zadłużenia i problemy z jego spłatą w związku ze zbliżającym się pęknięciem bańki na obligacjach Skarbu Państwa, gigantyczny skok bezrobocia, w tym roku do 14 procent, w przyszłym nawet do 18-20 proc. i załamanie konsumpcji”. Powyższy cytat to początek artykułu głównego ekonomisty SKOK, potem jest tylko gorzej.
Wesprzyj nas już teraz!
W odróżnieniu od ministra finansów Rostowskiego, który na przemian mówi, że nie ma powodów do obaw, że przyszły rok będzie trudny, ale na pewno sobie odbijemy, prezes NBP Marek Belka stwierdził, że sytuacja gospodarcza Polski jest „poważna, choć nie dramatyczna”. Po raz kolejny można wyrecytować litanię problemów, które narastają coraz bardziej, a których zamiatanie pod dywan staje się powoli niemożliwe: „blisko 10 mln Polaków jest zagrożonych biedą i wykluczeniem, 70 proc. młodych Polaków nie ma etatu, 2,5 mln rodaków żyje na poziomie minimum socjalnego ok. 997 zł, a bezrobocie wśród młodych wynosi już 30 proc. Nowe setki tysięcy młodych szykuje się do emigracji. Dramatycznie powiększa się luka popytowa, a konsumpcja wewnętrzna w Polsce to ok. 60-70 proc. polskiego PKB. Naród zaczyna widzieć dno portfela, przestaje sobie radzić ze spłatą zobowiązań i kredytów – kredyty zagrożone gospodarstw domowych to już ok. 40 mld zł. ZUS-owi brakuje 5 mld zł, NFZ-owi ok. 2 mld zł, szpitalom nie zapłacono ok. 2,5 mld zł, dług publiczny osiągnął poziom astronomiczny ok. 900 mld zł, długi samorządów ok. 80 mld zł, długi szpitali 11 mld zł, dług Krajowego Funduszu Drogowego blisko 50 mld zł. Chorzy na raka nie mogą się dostać do szpitala, na niektóre wizyty do specjalisty można się zapisać na 2017 r., leki zamiast tanieć, drożeją, maleją dochody z CIT, VAT, a nawet akcyzy”.
Działania rządu, dzięki którym Polska miała stać się zieloną wyspą, rozpłynęły się niczym fatamorgana: „budżet 2013 można już wyrzucić spokojnie do kosza, rosną zatory płatnicze, ustawa deregulacyjna, dotycząca kasowego rozliczania VAT – dobije małe i średnie przedsiębiorstwa. Rośnie przemyt papierosów oraz paliw, coraz szybciej znikają nawet firmy jednoosobowe, a więc samozatrudnienie jako ostatnia deska ratunku. Przed nami wielce szkodliwe buble prawne – jak podatek śmieciowy, podatek od deszczu. Na jaw wychodzą pierwsze zmowy, ustawiane przetargi na drogi i kontrakty informatyczne. Sytuacja jest ze wszech miar alarmowa, czeka nas kryzys o jakim Polacy nie mają jeszcze bladego pojęcia, a obecna władza nie tylko go nie ogarnia intelektualnie, ale nie ma nawet przybliżonej skali nadchodzących spustoszeń i brak pomysłów na jego przezwyciężenie”.
Szczególnym papierkiem lakmusowym kondycji polskiej gospodarki są próby ukrywania rosnącego długu publicznego poprzez mniej lub bardziej ordynarne sztuczki budżetowe, łącznie z projektem ustawy o zmianie sposobu jego liczenia. W takiej sytuacji traci sens istnienie jakichkolwiek progów oszczędnościowych, skoro rząd może dowolnie manipulować oficjalną wysokością zadłużenia państwa. Jest to początek jazdy ze stromej górki, do tego bez trzymanki.
Tomasz Tokarski