Z początkiem października internet obiegła wiadomość o wspólnym z żoną spacerze Andy’ego Byrona, mężczyzny, który stał się twarzą jednego z najgłośniejszych skandali obyczajowych minionego lata. Według medialnych relacji, los małżeństwa kochanki Byrona, Kristin Cabot, znajdzie niestety swój finał w sądzie. W odniesieniu do tej historii ciekawie brzmią słowa Antoniego Czechowa: „Jeden tylko Pan Bóg potrafi odróżnić szczęściarzy od pechowców i nie pomylić się”. Ta myśl nabiera szczególnej głębi, gdy zestawimy ją z decyzjami zakonników zrzucających habit dla „miłości”.
16 lipca „chłodne granie” ikonicznego zespołu „Cold Play” na Gillette Stadium w Massachusetts (USA) rozgrzała popularna dla tego typu koncernów akcja „kiss cam”. Z założenia integrująca odbiorców atrakcja, w czasie której skierowana na trybuny kamera „łapie” osoby wyglądające na parę i pokazuje je na telebimie, zachęcając do pocałunku, okazała się dla „złapanych” źródłem stresu, a także przyszłych kłopotów w życiu zawodowym i prywatnym.
Bohaterami obyczajowego skandalu, jak się potem okazało, był Andy Byron, dyrektor generalny Astronomer Inc., i Kristin Cabot, szefowa HR tej samej firmy. Incydent skutkujący dla kochanków utratą pracy i zawirowaniami w relacjach rodzinnych stał się internetową sensacją. Sieć oplotły grafiki z wizerunkiem pary informujące o dyskrecji konkretnych usługodawców w podejściu do prywatności swoich klientów. W reakcji na afirmujące zdradę komentarze użytkowników mediów społecznościowych pojawiły się głosy mówiące o osobistej tragedii zdradzonych małżonków. W polskojęzycznej infosferze krytycznie o małżeńskiej niewierności wypowiedziała się Katarzyna Bosacka, prezenterka popularnego programu pt. „Wiem, co jem i wiem, co kupuję”, której 27-letni ślubny związek zakończył się właśnie z tego powodu.
Wesprzyj nas już teraz!
W dyskusji na ten temat należy pamiętać, że małżeństwo nie jest tylko i wyłącznie sprawą prywatną. Jest związkiem zawieranym publicznie, stąd pogwałcenie złożonej w obecności innych przysięgi wierności wystawia reputację i prawdomówność niewiernego małżonka na publiczny osąd. Powszechne dzisiaj społeczne przyzwolenie na małżeńską niewierność wynika w dużej mierze z przyznania zdradzającej stronie bliżej nieokreślonego „prawa do szczęścia”. Nie dotyczy to zresztą tylko małżeńskich zdrad, ale każdej powinności wymagającej zaparcia się siebie. Warto odnotować, że wspominane w kontekście małżeńskiej niewierności „prawo do szczęścia” dotyczy niemal zawsze „szczęścia seksualnego”.
C. S. Lewis, autor słynnych „Listów starego diabła do młodego”, zauważył w jednym ze swoich tekstów pt. „Nie mamy żadnego prawa do szczęścia”, że społeczeństwo przyzwalające na zdrady wyłącza spośród wszystkich ludzkich popędów, które trzeba ujarzmić, jedynie popęd seksualny. Jak pisał, „Zgadzamy się co do tego, że wszystkie pozostałe popędy należy trzymać na wodzy: absolutną uległość instynktowi samozachowawczemu nazywamy tchórzostwem, a popędowi do gromadzenia – skąpstwem. Nawet od snu trzeba się powstrzymywać, jeśli się jest wartownikiem. Każde natomiast chamstwo i wiarołomstwo wydają się do przebaczenia pod warunkiem, że celem, do którego się dąży, są cztery nagie nogi w łóżku”.
Popędowi płciowemu przypisano współcześnie absurdalnie uprzywilejowane miejsce. Dzieje się tak, posiłkując się dalej spostrzeżeniami Lewisa, ponieważ w naturze silnej erotycznej namiętności leży to, że robi ona bardziej niebotyczne obietnice niż jakiegokolwiek inne uczucie. W stanie zakochania żywimy zazwyczaj przekonanie, że „obiekt westchnień” zapewni nam nie tylko okazję do częstych uniesień, ale też da nam szczęście, które trwać będzie do końca życia. Wówczas wydaje się, że stawką jest wszystko. Na samą myśl o utraconej szansie na szczęście zaczynamy litować się nad sobą. Jeśli więc korzystamy z „prawa do (seksualnego) szczęścia”, robimy to pod wpływem obietnic, jakie składa nam pożądanie, gdy jesteśmy w jej szponach. Ale jak to potem zwykle bywa, obietnice okazują się fałszywe, bo trwałe szczęście w damsko-męskiej relacji nie zależy od wielkiej namiętności, jaka się rodzi, ale – najczęściej – od opanowania, lojalności i wzajemnej uczciwości.
Społeczne przyzwolenie na uwolnienie popędu seksualnego spod jarzma wstrzemięźliwości przenika w konsekwencji do innych dziedzin ludzkiej egzystencji. Niegdyś ciche rozstanie z kapłaństwem dla „miłości”, dziś publiczna zapowiedź z ambony ku uciesze przekonanych, że „ksiądz to też człowiek”, czyli „ma prawo do szczęścia”. Głośnym przykładem kapłańskiego wiarołomstwa była sprawa ks. Michała Mecherzyńskiego, byłego już proboszcza tychowskiej parafii, który w swoim czasie zamieścił na Facebooku osobliwy komunikat: „Kochani. Dziś rano odprawiłem ostatnią Mszę św. Pożegnałem się kapłaństwem. To były piękne lata mojego życia głównie dzięki Wam! Rozpoczynam nowy etap życia przy boku Justyny. Dziękujemy za tak liczne słowa wsparcia i serdeczności, które spływają w naszą stronę”.
Z podobnych pobudek opuścił niedawno zakon znany dominikanin o. Wojciech Jędrzejewski. W przeciwieństwie do duchownego z Tychów, zakonnik przyznał się w oficjalnym oświadczeniu do łamania ślubu czystości, prosząc o wybaczenie i modlitwę. Bo w istocie godnym pożałowania błędem jest zarówno małżeńska, jak i kapłańska zdrada. Raz przyznane człowiekowi zgubne „prawo do szczęścia” prowadzi w konsekwencji do stanu, w którym w społeczeństwie nie tylko każda jednostka, ale też każdy ludzki popęd będzie domagał się carte blanche. „A wtedy – jak pisał Lewis we wspomnianym tekście – mimo, że nasze technologiczne kwalifikacje mogą pomóc nam przetrwać trochę dłużej, nasza cywilizacja umrze od środka, i zostanie – nawet nie śmiem dodać niestety – zmieciona z powierzchni ziemi”.
Anna Nowogrodzka-Patryarcha