8 grudnia 2022

Stolica Apostolska planuje wprowadzenie zmian w katolickiej liturgii. Jakich? Chodzi podobno o to, aby stała się ona bardziej „synodalna” i „inkluzywna”. Ma być „przestrzenią spotkania” i „czerpania energii”. „Celebracje liturgiczne” mają pozwalać na „włączenie” tych, którzy są „wykluczeni” i redukować „protagonizm celebransa”, pozwalając na „prawdziwie aktywne uczestnictwo” wiernych. Co to może oznaczać w praktyce?

 

Transsubstancjacja… to nie dogmat?

Wesprzyj nas już teraz!

W 2017 roku włoski liturgista, profesor Andrea Grillo z Papieskiego Uniwersytetu San’Anselmo w Rzymie napisał w mediach społecznościowych, że „transsubstancjacja nie jest dogmatem”, jako że „przeczy metafizyce”. Ktoś powie: opinia jednego z wielu liturgistów, w dodatku jakiegoś ewidentnego modernisty albo krypto-protestanta – czy warto się tym zajmować? Warto, jak najbardziej, bo prof. Grillo jest jednym z czołowych ideologów liturgicznych pontyfikatu obecnego papieża. To on na kilka lat przed ogłoszeniem Traditionis custodes zapowiedział, że Franciszek tylko „czeka na śmierć” Benedykta XVI, żeby „odwołać Summorum pontificum”. Grillo na długo zanim światło dzienne ujrzało motu proprio faktycznie spychające Mszę tradycyjną do narożnika, pisał też, jak powinna zostać uregulowana kwestia liturgii i jakie należy wprowadzić restrykcje… Cóż, nie był prorokiem – ale człowiekiem bezpośrednio zaangażowanym w prace na tym obszarze. Kiedy w styczniu 2021 roku papież przyjął wymuszoną wiekiem rezygnację kard. Roberta Saraha z urzędu prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, droga do uderzenia w liturgię trydencką stanęła otworem. Stery w Kongregacji przejął abp Arthur Roche (od 2022 roku kardynał), człowiek wielkiego elektora Jorge Marii Bergoglia, czyli kardynała Cormaca Murphy-O’Connora. To również jeden ze spadkobierców abp. Annibale Bugniniego, autora posoborowej „reformy” – kard. Roche nosi na palcu jego pierścień biskupi. Niższe funkcje w Kongregacji przejęli natychmiast ludzie związani z Anselmianum, a więc duchowni koledzy Grilla. Dlatego gdy profesor ogłosił w 2017 roku, iż „transsubstancjacja nie jest dogmatem”, część watykanistów – jak bezkompromisowy Marco Tosatti – ostrzegła: to dowód, że na ten temat rozmawia się w najbardziej wpływowych rzymskich kręgach liturgicznych.

Dobrze więc, ale dlaczego przypominać o tym właśnie teraz? Innymi słowy, jaki związek słowa Grilla o transsubstancjacji mogą mieć z rzeczywistymi planami watykańskimi? Cóż: fundamentalny, bo na gruncie trwającego od 2021 roku Synodu o Synodalności Kościół katolicki czekają duże zmiany – i to na wielu polach. Jednym z nich będzie właśnie liturgia, o czym pouczył nas skrzętnie przygotowany przez ekipę synodalnych rewolucjonistów Dokument Kontynentalny z 24 października 2022 roku. Chodzi o tekst, jaki opublikował Sekretariat Synodu na podstawie ankiet spływających z całego świata. Tekst ten stanowi podstawę debat biskupów i świeckich w ramach grup kontynentalnych, które mają w zasadniczy sposób ukierunkować późniejsze obrady dwóch Synodów Biskupów w Rzymie.

Teraz przyjrzymy się krótko zapisom Dokumentu Kontynentalnego na temat liturgii, by w dalszej części wyjaśnić, co może to oznaczać w praktyce i jaki jest związek tego tekstu z „antytranssubstancjalną” narracją profesora Grillo.

 

Dokument Kontynentalny. Treść

Kwestii liturgicznych dotyczą bezpośrednio punkty 88 – 97 Dokumentu Kontynentalnego. Podobnie jak w całym tekście – ani razu nie pada tam określenie „ofiara”; słowo „Msza” pojawia się tylko raz jeden – odnośnie Mszy świętej w rycie przedsoborowym (pkt. 92). Zamiast tego tekst mówi niemal wyłącznie o „celebracjach liturgicznych”. Jest to samo w sobie określenie dla Kościoła ostatnich dziesięcioleci zwyczajne. Trudno jednak nie zauważyć jego otwartości interpretacyjnej i istotowej podatności na zręczne modelowanie w kierunku założonym przez jakąś grupę ideologiczną.

Pkt 89 Dokumentu Kontynentalnego mówi, że „Eucharystia… jest źródłem i szczytem dynamizmu synodalnego w Kościele”. II Sobór Watykański nauczał, że jest „źródłem i szczytem” całego „życia chrześcijańskiego”. Teraz „życie chrześcijańskie” zostaje zamienione na „dynamizm synodalny”, choć konia z rzędem temu, kto potrafiłby tę frazę racjonalnie i kategorycznie wyjaśnić, nie popadając w mętną paplaninę, która nie ma żadnego właściwego i obiektywnego sensu.

Ten sam pkt 89 głosi, iż „celebracja liturgiczna i modlitwa są przeżywane jako siła jedności i mobilizacji energii ludzkich i duchowych. Dominuje pogląd, że modlitwa sprzyja radości życia i poczuciu wspólnoty, ponieważ jest postrzegana jako punkt odniesienia, miejsce siły i oaza spokoju”. Podobnie brzmi pkt. 97, gdzie na podstawie syntez urugwajskich czytamy:

„Wszystkie otrzymane wypowiedzi mówią o celebracjach jako przestrzeniach, które mogą oferować natchnienie i pomoc w przeżywaniu wiary w życiu osobistym, rodzinnym i zawodowym, w dzielnicy i w samej wspólnocie”.

Punkt 91 mówi z kolei o „synodalnym stylu celebracji liturgicznej”, który będzie pozwalał na „na aktywny udział wszystkich wiernych w przyjęciu wszystkich różnic, docenieniu wszystkich posług i uznaniu wszystkich charyzmatów”. Miałoby to oznaczać szersze dopuszczenie do „aktywności” liturgicznej osób świeckich; Dokument zaleca refleksję „nad liturgią, która jest zbyt skoncentrowana na celebransie” a także nad sposobami „aktywnego uczestnictwa świeckich” czy też nad „dostępem kobiet do ról ministerialnych”. „Celebracja liturgiczna” ma stać się „bardziej żywa”, tak, by uczestniczyła w niej „cała wspólnota liturgiczna”, tj. kapłani, świeccy, młodzież i dzieci.

Tak jak wskazano wcześniej, w punkcie 92 mowa o sytuacjach „konfliktowych” i stwarzających „napięcia”. W tym kontekście Dokument Kontynentalny wskazuje na takie kwestie jak „wspólne sprawowanie Eucharystii” z niekatolikami oraz przede wszystkim na „relację do obrzędów przedsoborowych”. Dokument zwraca uwagę, że „Eucharystia… nie może stać się powodem konfrontacji, ideologii, rozdźwięku czy podziału”.

Zgodnie z pkt. 93 istnieją „wady praktyki celebracji”, które – uwaga – „zaciemniają jej synodalną skuteczność”. Główną wadą ma być „liturgiczny protagonizm kapłana” oraz „bierność uczestników” jak i „dystans przepowiadania od konkretu życia” czy też niska jakość homilii.

Dalej czytamy o „niepokojących sytuacjach”, które wiążą się z „utrudnieniem” lub „uniemożliwieniem” dostępu do Eucharystii. Obok takich kwestii jak brak kapłanów lub „opłaty za dostęp do celebracji” (?) pojawiają się tutaj wątki… rozwodników w nowych związkach oraz poligamistów (pkt 94).

Kolejny punkt (95) przekonuje czytelnika o możliwości „zróżnicowania liturgii na korzyść celebracji Słowa czyli momentów modlitwy, które w centrum stawiają medytację nad tekstami biblijnymi”.

We wcześniejszych punktach, niedotyczących wprost liturgii, można było też przeczytać o „powszechnym wołaniu” o dopuszczenie kobiet do diakonatu oraz o pojawiających się głosach na rzecz kapłaństwa kobiet. Wskazano również na możliwość tworzenia „nowych posług” dla osób świeckich.

 

Omówienie krytyczne treści Dokumentu Kontynentalnego

Dokument Kontynentalny wskazuje tym samym na ogólny kierunek modyfikacji, jakie miałyby być wprowadzane w liturgii. W kontekście wcześniej prowadzonych w Kościele debat na temat możliwych zmian w tym zakresie można wskazać na następujące postulaty:

– postrzegania „celebracji eucharystycznych” w większym stopniu jako okazji do spotkania lokalnej wspólnoty (najpewniej kosztem charakteru ofiarnego Mszy);

– włączania do tej wspólnoty „celebracyjnej” także tych katolików, którzy żyją w niezgodzie z nauczaniem Kościoła lub zgoła osób, które wcale do Kościoła katolickiego nie należą (wątek ekumeniczny);

– odejścia od skupienia się na Sakramencie Ołtarza, który jest postrzegany przez niektóre grupy jako „wykluczający” (rozwodnicy, poligamiści, niekatolicy; również homoseksualiści, o których mówi Dokument Kontynentalny w innym punkcie – 51);

– zmniejszenia liturgicznej roli kapłana, który miałby być w kolejnych aktach liturgicznych zastępowany przez osoby świeckie, a zwłaszcza przez kobiety mające otrzymać możliwość zostawania co najmniej diakonisami;

– zwiększenia „aktywnego” i „radosnego” wymiaru liturgii kosztem wymiaru kontemplatywnego, dziękczynnego i ofiarnego;

– zaostrzania restrykcji nałożonych na Mszę świętą w rycie przedsoborowym, bo katolicy z nią związani są postrzegani jako „ideolodzy”, którzy „wprowadzają podziały”.

Jak to wszystko mogłoby wyglądać w praktyce? O tym za chwilę, ale najpierw przyjrzymy się „problemowi” Eucharystii.

 

Co z Eucharystią?

Wróćmy najpierw do twierdzenia profesora Grillo o rzekomej niedogmatyczności transsubstancjacji. Jak wiadomo, transsubstancjację odrzucają protestanci. Wiąże się to w ogóle z ich spojrzeniem na liturgię. Jak wiadomo, dla Marcina Lutra i innych nauczycieli pseudo-reformacji Msza święta jako Najświętsza Ofiara była „największym zgorszeniem”, czy zgoła – przepraszam za słownictwo, ale to język herezjarchów – „obrzydliwością papistowską” czy wręcz „bałwochwalstwem rzymskiego Antychrysta”. Uważali oni, że Msza nie jest Ofiarą, bowiem Jezus Chrystus złożył taką ofiarę raz jeden i na zawsze, stąd nie można jej powtarzać.

Nadto protestanci negowali i negują samą istotę sprawowania Najświętszej Ofiary składanej przez kapłana w osobie Chrystusa, bo negują kapłaństwo urzędowe. Ich zdaniem wszyscy członkowie wspólnoty ochrzczonych mają identyczny status kapłański, więc można mówić tylko o „przewodniku”, „głównym celebransie”, który został oddelegowany przez formalny dekret wspólnoty do szczegółowego udziału w czynnościach liturgicznych, ale mógłby w gruncie rzeczy zostać zastąpiony przez każdego innego uczestnika wspólnoty.

Wreszcie – i tu docieramy do sedna idei Grilla – według protestantów, nie ma transsubstancjacji. Marcin Luter odrzucał prawdę na ten temat, twierdząc, iż jest scholastycznym „absurdem” nauka Kościoła, iż pod postaciami eucharystycznymi obecny jest nasz Zbawiciel w tym sensie, iż postacie te zachowują przypadłości, ale tracą swoją substancję na rzecz substancji Ciała i Krwi Chrystusa. Luter nie wyjaśniał tego zbyt szczegółowo; dziś często pisze się w tym kontekście o konsubstancjacji, czyli o jednoczesnym współistnieniu substancji chleba i Ciała Pańskiego oraz wina i Krwi Pańskiej. Inni protestanci nie uznali nauki Lutra, przyjmując interpretację duchową (Kalwin) lub czysto symboliczną (Zwingli, Bucer, anglikanie). Dzisiaj większość światowych protestantów traktuje Eucharystię wyłącznie symbolicznie, idąc w tym za nauką zwingliańską, zwłaszcza w jej wersji anglikańskiej, spopularyzowanej później przez „kościoły” zielonoświątkowe, zwłaszcza te wyrastające z pnia metodystycznego. Tym samym dla wszystkich tych herezjarchów nauczanie Kościoła katolickiego jest błędne i gorszące, toteż nie chcieliby oni uczestniczyć we Mszy świętej (chyba, że mają to po prostu w głębokim poważaniu, jak na przykład protestanci w Niemczech, którym obojętnie jest, kto i kiedy rozdaje im „opłatki”).

Jesteśmy zatem w sytuacji, w której Msza święta Kościoła katolickiego bardzo silnie przeszkadza protestantom i nie pozwala na „postępy ekumeniczne”. Na tym jednak nie koniec: Msza święta wadzi też rozwodnikom, poligamistom, homoseksualistom i innym, którzy nie mogą przyjmować Komunii świętej, bo nie chcą żyć w zgodzie z nauką Kościoła.

 

Nowe nabożeństwa?

Stąd wydaje się możliwe i na gruncie pseudo-logiki rewolucyjnej w pełni uzasadnione, by utworzyć nowe synodalne nabożeństwa, które nie będą nikogo wykluczały. Odrzucenie nauki o transsubstancjacji jest mimo wszystko mało prawdopodobne, bo została z całą mocą wyłożona przez Sobór Trydencki, pod groźbą ekskomuniki dla każdego, kto by ją negował (co z Grillem?). Dlatego rozwiązaniem zadowalającym stronę rewolucyjną może być wprowadzenie nowego synodalno-ekumeniczno-inkluzywnego nabożeństwa, które:

– nie zachowa Eucharystii, albo Eucharystia będzie jedynie na marginesie „dla chętnych” już po nabożeństwie;

– nie będzie w niej kapłana, a jedynie przewodnik spotkania, dowolnej płci czy orientacji seksualnej;

– w centrum stać ma czytanie Pisma Świętego oraz nowatorskie obrzędy podkreślające „celebrację wspólnotowości”;

– obrzęd nie będzie wykluczać nikogo tak, aby tworzyć prawdziwie inkluzywną „dynamikę synodalną”.

 

A może zmiany we Mszy świętej?

W gruncie rzeczy stworzenie takiego nabożeństwa nie byłoby jeszcze najgorszym, co może nas spotkać. Oczywiście, stanowiłoby tragedię i niejednokrotnie prowadziłoby najpewniej do wielkich zgorszeń. Zachowana zostałaby jednak pewna jasność: tu jest katolicka Msza święta, a tu synodalno-inkluzywne spotkania celebracyjne. Pozwalałoby to katolikom na dystansowanie się od wynalazków środowisk rewolucyjnych i w miarę spokojne uczestnictwo we Mszy.

Nie można jednak wykluczyć, że plan jest bardziej „ambitny”, to znaczy obliczony na przekształcenie samej Mszy. Nie wiadomo obecnie nic na temat opracowywania jakichś nowych ksiąg liturgicznych, a zwłaszcza nowego Mszału, który moglibyśmy nazwać, antycypując – Mszałem Rzymsko-Synodalnym. Nie, takich informacji nie ma. Są za to konkretne zmiany. Po pierwsze, wskutek decyzji papieża Franciszka do kilku posług liturgicznych zostały dopuszczone kobiety – jako akolitki i lektorki. Na gruncie Synodu o Synodalności jest możliwe wprowadzenie dodatkowo diakonatu kobiet, a ponadto – zupełnie nowych posług. Sprawią one, że zachowany będzie, by tak rzec, znany nam schemat instytucjonalno-formalny liturgii, ale dokonana zostanie przy tym subwersywna wymiana treści. Będziemy mieć zatem osoby świeckie obojga płci i w różnym w wieku wykonujące rozmaite czynności, które dotąd sprawowali wyłącznie kapłani.

Niewykluczone są jednak również inne modyfikacje, bardziej strukturalne. Od 2020 roku pracuje specjalna komisja liturgiczna, która opracowuje nowy ryt – dla Amazonii. Wydaje się, że ten ryt może być eksperymentem mającym pokazać sposób nowej „inkulturacji” liturgii. Nie chodzi o to, byśmy mieli na Mszy świętej (czy na „celebracjach liturgicznych”) biegać w pióropuszach i oddawać hołd duchom przodków; raczej o to, by zaszczepić liturgii zasadę głębokiego czerpania z lokalnej kultury. W efekcie można byłoby zaakceptować – na przykład – liturgiczne błogosławienie związków jednopłciowych w Belgii, Holandii czy Niemczech (a może kiedyś i w Polsce?), bo to przecież odpowiada „lokalnej kulturze”. I tak dalej.

 

Czy tak musi być?

Powstaje pytanie: czy te lub inne zmiany w liturgii są nieuchronne? Wydaje się, że o ile możemy zastanawiać się nad skalą i kierunkiem poszczególnych zmian, to nie ulega wątpliwości sam fakt podjęcia dążeń do jakiejś przebudowy liturgii. Jak to się wyrazi, pozostaje otwartym, choć kierunki starałem się wyżej zarysować. W związku z tym istnieje poważne niebezpieczeństwo, że wielki chaos liturgiczny, który pojawił się w Kościele katolickim po 1970 roku, nie był bynajmniej ostatnim aktem bitwy o tradycję modlitwy Kościoła. Czekają nas kolejne, może ostrzejsze jeszcze trudności. Ktoś mógłby na to odpowiedzieć: dobrze, ale to problem tych, którzy chodzą na „posoborową” Mszę; na Vetus Ordo takich kłopotów nie ma. Bezpośrednio, tak – ale chcemy przecież jedności w Kościele. Dlatego to problem wszystkich bez wyjątku katolików – problem, a zarazem zadanie.

 

Paweł Chmielewski

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(80)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie