Czas od Soboru Watykańskiego II do pontyfikatu Jorge Mario Bergoglio to okres realizacji postulatów „roku 1789 w Kościele”. Jednak w drugiej dekadzie XXI wieku wydaje się, że pokolenia czcicieli Soboru „starej daty” wymierają i powstaje pytanie: Czy na zgliszczach wiary uda im się jeszcze raz przekazać pałeczkę modernistycznej awangardy? A może wręcz przeciwnie – nadszedł moment, gdy Duch Święty pozwoli, by znów zakwitły ideały integralnie katolickie?
Herezja modernizmu od co najmniej stu lat infekuje struktury Kościoła katolickiego, a jej wyznawcy wmawiają katolikom, że nowa wiara, której symbolem jest Sobór Watykański II, zobowiązuje ich do posłuszeństwa w sumieniu. Historię tego tyleż ciekawego, co dramatycznego procesu, opowiada wydana właśnie w Polsce książka Sto lat modernizmu, o której rozmawialiśmy w PCh24.TV. Modernizm, jak tłumaczył św. Pius X, to herezja inna niż wszystkie poprzednie. Nie uderza ona bowiem w tę czy inną prawdę wiary, lecz wywraca całą wiarę do góry nogami przez wprowadzenie elementarnych błędów poznawczych.
Wesprzyj nas już teraz!
Kard. Luis Ladaria i Duch Soboru
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Duch Święty – nazwany przez Pana Duchem Prawdy – jest wypierany przez innego ducha, o którym nie słyszymy ani w Tradycji, ani w Piśmie Świętym… Anegdotą, która najlepiej obrazuje działanie owego „Ducha”, jest spotkanie, podczas którego wysoki urzędnik watykański negocjował z Bractwem św. Piusa X warunki ewentualnego „pojednania”. W nauczaniu Kościoła nie może być sprzeczności – przekonuje kapłan Bractwa. Na co kard. Luis Ladaria nieomal natchnionym tonem odpowiada: No tak, ale ponad naszymi rozumowaniami jest Duch. Ten sam zresztą kardynał, który jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary skutecznie zniechęcił amerykański episkopat do podjęcia działań przeciwko aborcjonistom wśród „katolickich” elit politycznych.
Ladaria to jeden z długiej plejady kościelnych modernistów, o których warto wspomnieć, ale najpierw spróbujmy w ogromnym skrócie naszkicować etapy implementacji owego „Ducha Soboru”:
- Twarda rewolucja i „ścięte głowy” ortodoksyjnych Ojców Soborowych (czego wyrazem było „utrącenie” przed głosowaniem pierwotnych tekstów soborowych i wprowadzenie do agendy nowych konstytucji, dostosowanych do postulatów modernistów).
- „Wylanie” rewolucji na episkopaty na całym świecie (co jako Polacy możemy odczuwać nieco lżej ze względu na postawę prymasa Wyszyńskiego, który ostatecznie uległ dyktatowi Novus Ordo, ale z zastrzeżeniami, dzięki czemu zachowaliśmy choćby elementy śpiewu chorałowego i tradycyjne pieśni).
- Okrzepnięcie rewolucji i umacnianie „rangi” tzw. pastoralnego Soboru tak jakby był doktrynalnym (czego ostatecznym wyrazem jest motu proprio Traditionis custodes papieża Franciszka, wprost mówiące, że Msza Święta Wszech Czasów może być oficjalnie dostępna tylko dla tych, którzy bez zastrzeżeń akceptują Sobór i rewolucję liturgiczną Pawła VI).
- Protestantyzacja przechodząca w nowe „wykwity” Ducha Soboru (takie jak niemiecko-watykańska „Droga synodalna” i coraz śmielej podnoszący głowę „katolicki” ruch LGBT).
Tchnienie Ducha Soboru czuć było już u jego genezy. Jak opisuje autor Stu lat modernizmu: Jan XXIII powiedział kiedyś, że do zwołania nowego soboru powszechnego skłoniło go jak gdyby nadprzyrodzone natchnienie. Otwierając symbolicznie okno własnych apartamentów, papież chciał pokazać swoją wolę, by podczas soboru Kościół otworzył się na świat i przeprowadził aggioramento – uwspółcześnienie.
Ma ów Duch – w narracji modernistów – moc ukazywania „nowych dróg”. W tegorocznej homilii na święto Objawienia Pańskiego papież Franciszek wspomniał o nim w kontekście „synodalności”: Tutaj widzimy kreatywność Ducha, który zawsze wydobywa nowe rzeczy. Jest to również jedno z zadań Synodu, które obecnie podejmujemy: iść razem i słuchać siebie nawzajem, aby Duch mógł nam zasugerować nowe drogi i drogi niesienia Ewangelii do serc tych, którzy są daleko, obojętni lub bez nadziei. „Duch” ma także moc anulowania wiążących rozstrzygnięć Kościoła – i tak niedawno grupa teologów brytyjskich przedstawiła Stolicy Apostolskiej 27-stronicowy dokument, wedle którego Leon XIII pomylił się… definitywnie uznając święcenia anglikańskie za nieważne. Zdanie Kościoła w tej sprawie należy zdaniem modernistycznych teologów unieważnić, a to dlatego, że orzeczenie Leona XIII nie jest zgodne z rzeczywistością, do której zaprowadził nas obecnie Duch.
„Błogosławionej pamięci ojciec Congar”, czyli prekursorzy „synodalności”
Jeszcze parę lat temu wydawało się, że tzw. „Droga synodalna” jest zjawiskiem typowo niemieckim, wynikającym z luterańskich tradycji kontestowania prawd wiary i ustroju Kościoła. Papież Franciszek rozwiał jednak wszelkie wątpliwości w tej kwestii, ogłaszając wszem wobec, że to właśnie „synodalność” ma być największym dziełem jego pontyfikatu, a Niemcy są w tym względzie chlubnymi pionierami.
Z podziwu godną fantazją ową „synodalność” Franciszka scharakteryzował amerykański modernista, kard. Joseph Tobin (znany między innymi ze stwierdzenia, że „Bóg jest po stronie LGBT”): Jan XXIII wezwał sobór do stworzenia projektu silnika, który będzie napędzał barkę Piotra w trzecim tysiącleciu. Jan rzucił wizję: To jest to, co musimy zbudować. Vaticanum II stworzył plan. Paweł VI przystąpił do jego konstruowania. Jan Paweł II upewnił się, że jest zgodny z wymaganymi specyfikacjami. Benedykt XVI dopracował system zapłonowy. A teraz Franciszek przestawił przełącznik na „włączony”.
Powyższy cytat brzmi jak spektakularne „samozaoranie”, gdyż trudno byłoby trafniej opisać konsekwentną pracę posoborowych papieży nad urzeczywistnieniem wizji Kościoła otwartego, ekumenicznego i demokratycznego. Ale skąd wzięła się ta wizja? Jednym z bardziej prominentnych mącicieli modernistycznych był francuski dominikanin Ives Congar, który z dumą konstatował, że Sobór Watykański II nareszcie „przeciął liny, które cumowały Kościół do brzegów średniowiecza”.
O. Congar – podobnie jak inne bożyszcza epoki posoborowej (jezuita Karl Rahner, „sługa Boży” Henri de Lubac czy Hans Urs von Balthasar, również jezuita) – nie używał wprawdzie słowa „synodalność”, ale jak najbardziej operował tym samym postulatem, pod hasłem „kolegialności”. Ludzie przesiąknięci konserwatywnym i paternalistycznym duchem mają rodzaj „odrazy” do słów takich jak „oddolne korzenie”, „lud”, „demokracja”. Ta odraza jest reakcją kierowaną temperamentem i perswazją polityczną – twierdził progresywny dominikanin, krytykując postawę abp. Marcela Lefebvre’a, opowiadającego się po stronie „Wiecznego Rzymu” z jego hierarchiczną władzą, któremu Congar przeciwstawiał „Rzym Soboru Watykańskiego II”. Przekonywał on, że władza w Kościele powinna być rozproszona, a struktura, jaką nadał mu Pan jest przeżytkiem i może być zmieniona z woli demokratycznej większości duchowieństwa i wiernych.
A teraz posłuchajmy co o ojcu Congarze mówił Franciszek, inaugurując Drogę synodalną w bazylice św. Piotra: Błogosławionej pamięci ojciec Congar powiedział kiedyś: „Nie ma potrzeby tworzyć nowego Kościoła, wystarczy stworzyć inny Kościół”. To jest wyzwanie. Dla „innego Kościoła”, Kościoła otwartego na nowość, którą chce podsunąć nam Bóg, z większą gorliwością i częstotliwością wzywajmy Ducha Świętego i pokornie Go słuchajmy, podążając razem, jak pragnie tego On, źródło komunii i misji: z uległością i odwagą”. Zauważmy, że i tu nie zabrakło przekonania o inspiracji jakiegoś tajemniczego Ducha, skoro sam „Bóg” miałby nam podsuwać ideę „poprawiania” Swojego Kościoła.
Abp Arthur Roche i pedagogika ślepego posłuszeństwa
Jakimi metodami moderniści wychowywali kolejne pokolenia? Otóż podobnymi do metod innych rewolucjonistów i liberałów. Najpierw powołują się oni na wyższą instancję. Dla siepaczy Rewolucji Francuskiej była to mityczna „wola ludu”, a dla modernistów właśnie tytułowy „Duch”, który, jak pokazuje anegdota z kard. Ladarią, stoi ponad rozumem, pond logiką i ponad Magisterium Kościoła. Potem następuje faza egzekucji i wzbudzanie w ludziach przekonania, że filary ideowe nowego systemu są bezdyskusyjne (hasło rewolucjonistów francuskich wolność, równość i braterstwo albo śmierć można dziś parafrazować: wierność Soborowi i nowej Mszy albo utrata „pełnej jedności”). O przyswojeniu tej rewolucyjnej metodyki trafnie pisze cytowany już ks. Dominique Bourmaud w Stu latach modernizmu:
Nowa jest przede wszystkim taktyka przeciwnika. Mistrzowskie posunięcie szatana polega na niszczeniu Kościoła pod pozorem posłuszeństwa, które jest cnotą katolicką par excellence. Stosując się do poleceń władz rzymskich, które podkopują wiarę i strukturę Kościoła, wszyscy – biskupi, kapłani i wierni – świadomie lub nieświadomie współpracują w dziele utraty prawdy i wiary. Zupełnie, jak gdyby sumienie mogło usprawiedliwić kogoś z posłuszeństwa wobec szkodliwych poleceń jego przełożonych! Jak gdyby niszczenie Kościoła i zaprzeczanie prawdom wiary mogło się stać jakąś zasługą i dobrym uczynkiem! Jak gdyby lepiej było trwać w błędzie razem z papieżem niż mieć słuszność wbrew niemu! Dzięki temu podstępowi ślepego posłuszeństwa władze w służbie zła mogły przeprowadzić rewolucję w tiarze i kapie pod znakiem ekumenizmu.
W imię zafałszowanej cnoty posłuszeństwa moderniści próbują uśpić w wiernych ten aspekt życia umysłowego, który odpowiada za krytyczną ocenę rzeczywistości. Papieża trzeba słuchać – powtarza wielu, nie zadając przy tym pytania: Czy papież słucha Tradycji? Słyszymy też: Papież jest prowadzony przez Ducha Świętego. I zapominamy, że owszem asystencja Ducha Świętego jest stale „pod ręką” każdego biskupa Rzymu, z tym że najpierw musi on… chcieć z niej korzystać. I wcale nie musi tego robić, bo na tym polega wolna wola, której Pan Bóg w swojej mądrości nie gwałci.
Zwieńczeniem owego modelu „pedagogiki modernizmu” jest Traditionis custodes wraz z towarzyszącym mu listem papieża Franciszka oraz późniejszą „instrukcją” Responsa ad dubia abp Roche’a, prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Akt ten konserwatywni hierarchowie i świeccy komentatorzy określali jako „surowy”, „raniący” czy wręcz „despotyczny”. Traditionis custodes to pośmiertne spełnienie marzeń o. Ivo Congara, który pisał: Chodzi o akceptację Soboru Watykańskiego II i jego szesnastu dokumentów, podpisanych przez cały episkopat katolicki, a zatwierdzonych i ogłoszonych przez Ojca Świętego; następnie o akceptację reform – zwłaszcza liturgicznych – podjętych przez Sobór, sformułowanych w Rzymie lub szczegółowo opracowanych przez władze duszpasterskie każdego kraju i zatwierdzonych przez Papieża. Taka akceptacja jest konieczna, aby żyć w pełni, skutecznie i konkretnie w dzisiejszej komunii Kościoła. Zwróćmy uwagę na typowo modernistyczne sformułowanie „dzisiejsza komunia Kościoła”. Dzisiejsza? Czyżby „Duch” chciał nam tym samym powiedzieć, że przez dziewiętnaście wieków Kościół błądził twierdząc, że jedność jest w nim uwarunkowana nie „dzisiejszą”, lecz ponadczasową koherencją niezmiennej doktryny, sakramentów i władzy Biskupa Rzymu wiernego Tradycji?
Czy kolejne pokolenie odda pokłon Duchowi Soboru?
Szczerze przyznaję, że pytanie zadane w tytule jest karkołomne… Za kryzysem w Kościele stoją bowiem kilkusetletnie i zróżnicowane uwarunkowania, a wreszcie po prostu wypaczenia płynące ze złej formacji w „zmodernizowanych” po Soborze seminariach. Śmiem twierdzić, że adept do kapłaństwa, który kończy modernistyczne seminarium nie tylko nie zna wiary katolickiej, ale otrzymuje daleko zafałszowany jej obraz, który następnie przekazuje wiernym. Już św. o. Pio miał powiedzieć, że św. Franciszek nie pozna na Sądzie swoich duchowych synów, jeśli uda się przeprowadzić zainicjowaną przez Pawła VI „reformę” zakonów i formacji duchownej.
Z drugiej strony, jak to w historii bywa, kiedy wydaje się, że despotyczna władza jest u szczytu swej potęgi, często następuje przesilenie. Bezprecedensowy atak na Tradycję, jaki przypuścił Franciszek, można uznać za niewczesny. Za dużo zakwitło już pozytywnych owoców Summorum Pontificum Benedykta XVI i za długo „tradycjonalistyczny” (czyt. katolicki) ferment pracuje we wspólnocie wiernych, by jednym autorytarnym aktem udało się zdusić to, co stanowi jej żywotną siłę. O ile w ogóle zaszkodzenie istocie Kościoła można uznać za możliwe w świetle obietnicy, iż bramy piekielne go nie przemogą…
Paradoksalnie może okazać się, że moderniści polegną od własnego miecza. „Rewolucja w tiarze i kapie” została przeprowadzona pod znakiem aggiornamento, czyli dostosowania Kościoła do ducha czasów. Ale czas właśnie – nieubłaganie – upływa. Nie da się w nieskończoność podsycać kultu dla zjawiska, które jest niewolnikiem momentu dziejowego i rewolucyjnej atmosfery lat 60-tych. Pokolenia dawnych czcicieli „Ducha” wymierają i prędzej czy później mętne konstytucje soborowe, z którymi moderniści obiegali niegdyś świat – niczym z płomiennymi manifestami Rewolucji – staną się pustą nowomową, przestarzałą i niezdolną, by dłużej tłumaczyć kościelną rzeczywistość…
Czy moderniści zdołają wychować kolejne pokolenie? Nadzieja każe odpowiedzieć nie, choć rzeczywistość nie wygląda zbyt optymistycznie. Istota tego pytania pozostaje jednak poza naszym bezpośrednim horyzontem, kto bowiem poznał myśl Pana, albo kto był Jego doradcą? – pyta Apostoł Narodów…
Filip Obara