30 grudnia 2024

Zmierzch Zachodu. Zdradził misję – dlatego ginie

Zachód jest śmiertelnie chory i nic nie wskazuje na to, by – sam z siebie – mógł przezwyciężyć agonię. Kiedy w 1923 roku niemiecki filozof Oswald Spengler ogłosił ostateczne wydanie słynnego „Zmierzchu Zachodu” mogło się wydawać, że przesadza; że to pruski katastrofista przedwcześnie grzebiący kwitnącą wciąż cywilizację. Po stu latach nikt by już chyba tak nie powiedział: nasze zmierzchanie jest oczywistością.

Wydaje się, że jesteśmy w przełomowym momencie tego zmierzchania. Bynajmniej nie dlatego, że narasta konflikt Stanów Zjednoczonych z Chinami; ani dlatego, że mrzonką okazały się zapewnienia Ameryki i Europy o szybkim gospodarczym zdławieniu Rosji po jej ataku na Ukrainę. Nie chodzi też o zwycięstwo Donalda Trumpa – polityka, którego wielu uważa za odpowiednik świeckiego mesjasza, nie dostrzegając jego głębokiego zanurzenia w liberalizmie. Ostatnie miesiące to przede wszystkim czas, w którym jako silnie spękana, już zupełnie wprost, ukazała się podstawa, na której zbudowana została nasza cywilizacja: biskup Rzymu odrzucił wszelkie pozory ciągłości swojej nauki z Tradycją Kościoła i zaczął otwarcie nazywać czarne białym.

Watykan zakończył w listopadzie Synod Biskupów, który, pomimo nazwy, składał się też ze świeckich. Jak można tak zakłamywać rzeczywistość? A jednak zostało to powszechnie zaakceptowane. Choroba jest tak zaawansowana, że nawet rażące ideologiczne zaczadzenie nie wywołuje większych protestów. Zepsute pojęcia znamionują zepsutą myśl.

Wesprzyj nas już teraz!

Rzeczywiście, doktryna – ta głoszona przez papieża i jego ludzi – jest w rozsypce. Rok temu, w grudniu 2023, Franciszek i watykański „strażnik wiary” kardynał Fernández ogłosili, że wolno jest w Kościele błogosławić pary homoseksualne. Podkreślmy: następca św. Piotra akceptuje błogosławienie związków opartych na zachowaniu, które Tradycja Kościoła określa niezmiennie jako grzech wołający o pomstę do nieba.

Rzym zanurzył się w tak głębokim intelektualnym i moralnym chaosie, że nikt o zdrowych zmysłach nie może już tego dłużej ignorować. Ta straszna choroba nie ogranicza się do Watykanu: także inni „kapłani Zachodu” zupełnie jej ulegli.  To samo co papież zrobili anglikanie na Wyspach Brytyjskich; wcześniej luteranie i kalwini w Europie kontynentalnej…

W oczach szerokiej opinii publicznej te sprawy mogą przechodzić niezauważone tylko dlatego, że większość już dawno odrzuciła jakąkolwiek głęboką tożsamość religijna. Połowa – więcej niż połowa? – mieszkańców świata zachodniego wyznaje skrajną ideologię materializmu, a przynajmniej żyje zgodnie z nią. Spijają każde słowo z ust swoich nowych świeckich proroków, jak Yuval Noah Harari, twierdzących, że człowiek to zwykłe zwierzę, które można „zhakować i zaprogramować” wedle woli bogatej globalnej elity. Cóż; sprowadzenie człowieka do roli bydlęcia będzie mieć swoje konsekwencje: kto uważa się za zwierzę będzie jak zwierzę traktowany.

Dobrowolna rezygnacja z człowieczeństwa otwiera drogę do najstraszliwszych zbrodni. Przyszłość – jeżeli będzie jakaś przyszłość – nazwie może nasze stulecie wiekiem popiołów; ruiny cywilizacji podpalonej przez rewolucję francuską ostatecznie dogasają.

Nie trzeba zresztą sięgać do najgłębszych przekonań ludzi Zachodu by przekonać się, że giniemy; giniemy również fizycznie. Kraje Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych wprawdzie z roku na rok się ludnościowo rozrastają, ale zawdzięczają ten fakt wyłącznie masowej migracji z globalnego Południa. Ci, którzy biologicznie i kulturowo konstytuują Zachód, po prostu nie chcą rozwoju; chcą wegetować bez żadnego ponadczasowego celu. Dlaczego w ogóle mieliby mieć dzieci, skoro są przekonani, że zarówno oni jak i ich hipotetyczne potomstwo podzieli los świń – przeżywając życie w błocie i po śmierci w to błoto się zamieniając?

W naszym kraju dzietność jest tak skrajnie niska, że od lat konsekwentnie okupujemy same doły rankingu demograficznego świata. W innych dawniej katolickich krajach jak Hiszpania czy Włochy jest bardzo podobnie. W zmianie sytuacji demograficznej nie pomagają żadne programy. Polsce nic nie przyniósł program 500/800+. Nie mogło być inaczej; wcześniej podobne transfery socjalne stosowano w wielu innych krajach, choćby w Niemczech, z podobnie mizernym skutkiem. Na nic nie zdała się też rozbudowa sieci żłobków i przedszkoli. Eksperci tymczasem wciąż zaklinają rzeczywistość: jeżeli pomożemy kobietom łączyć pracę z macierzyństwem, damy radę, odbudujemy demografię… Próbują tego wszyscy, w Polsce i poza Polską: ostatnio we Włoszech takie reformy zaczęła zapowiadać i wdrażać w życie prawicowa premier Giorgia Meloni, tak chętnie odwołująca się do chrześcijaństwa. Jest tragedią znamionującą stan zachodniego ducha, że niemal nikt nie dostrzega immanentnej głupoty tych działań: ich skutki są dokładnie odwrotne niż zamierzone. Jakkolwiek heretycko brzmi to w uszach społeczeństw przeżartych ideologią feministyczną, prawda jest banalnie prosta: społeczeństwa rozwijały się ludnościowo wtedy i tylko wtedy, kiedy mężczyźni pracowali, a kobiety zajmowały się domem i dziećmi. Jeżeli kobieta ma przez większość życia pracować – nie będzie wielodzietna; trudno zaprzeczyć logice. O tym jednak – cicho; nie wolno naruszyć tabu. To ideologia; a ideologie zawsze prowadzą do katastrofy. Mamy więc katastrofę.

Nie wspomnę już o nazywaniu „prawami człowieka” elementów cywilizacji śmierci, zwłaszcza tak zwanej aborcji, co dokonuje się zarówno w USA jak i w Europie. Prezydent Francji Emmanuel Macron chce uśmiercanie poczętych dzieci wpisywać do francuskiej konstytucji. Ewangelicki „Kościół” w Niemczech wsparł wysiłki lewicowego rządu, który zamierza w pełni zalegalizować aborcję: ewangelicy przekonują, że nawet jeżeli płód to faktycznie człowiek (tak mówi przecież biologia!), to trzeba mimo wszystko uszanować „prawo kobiety do samostanowienia” – niech więc stanowi o życiu innego człowieka. Donald Trump w trakcie kampanii wyborczej kazał usunąć z programu Republikanów zapisy mówiące o ochronie życia. W Polsce rzekomo centrowe partie Polska 2050 i PSL fantazjują nad organizacją referendum aborcyjnego. Głosowanie nad prawem do uśmiercania niewinnych – zamarzyło im się, widać, jak tłumowi w Jerozolimie krzyczeć: „ukrzyżuj Go!”. Lewicowi propagandziści są tak bezczelni, że przedstawiają legalne zabijanie dzieci poczętych jako jeden z warunków odbudowy dzietności w Polsce. Koalicja Obywatelska – z pomocą części PiS – przeprowadziła finansowanie in vitro, czyli zamrażanie ludzkich zarodków – żeby budować kulturę dzietności. Jak apologia zabijania i mrożenia ludzi może zbudować otwartość na życie? W jakim kraju na świecie wprowadzenie swobody dzieciobójstwa prenatalnego zachęciło kobiety do zostawania matkami? Trudno o większą głupotę – ale głupota uchodzi dziś za rozsądek.

W wielu państwach unijnych liczniejsze rodziny – uogólniając – to niemal wyłącznie rodziny arabskich i afrykańskich migrantów. Nigdzie w Europie – po prostu nigdzie – nie ma wskaźników dzietności pozwalających zapewnić choćby prostą zastępowalność pokoleń. Zachód, jeżeli nie chce się wyludnić, musi nieustannie zasilać się islamskimi imigrantami zarobkowymi. Nie ma innego wyjścia: bez tego stanie kapitalistyczna gospodarka, a w efekcie runie system społeczny i dojdzie do rozruchów. Relatywnie spokojne trwanie jest zależne od masowej migracji. To w długiej perspektywie oznacza to nieuchronną „wymianę ludności”: Zachód złożony z ludzi Południa?

To niemożliwe – to nie będzie już Zachód. W ubiegłym roku moją uwagę przykuły obrazki z Berlina ukazujące propalestyńskie protesty na Placu Paryskim przed Bramą Brandenburską. Brama nie jest może mistrzostwem architektury; to nieco przaśny symbol pruskiego militaryzmu; ale ma swoją głębszą symbolikę. Fryderyk Wilhelm II chciał pokazać się jako pruski Perykles; budowlę wieńczy Wiktoria powożąca kwadrygą; przy filarach stoją posągi Marsa i Minerwy. Grecja, Rzym – cywilizacja. Rok temu Brama Brandenburska stała się obiektem, rzekłbym, dwutorowego barbarzyństwa. Gromadzący się na protestach muzułmanie bili pokłony Allahowi, tyłem do tego berlińskiego symbolu ciągłości kulturowej Zachodu, jakby okazując mu w ten sposób głęboką pogardę. Brama była zresztą w tamtym momencie zdewastowana… przez Niemców. Radykalni „ekolodzy” oblali ją trudną do zmycia farbą. Skoro ludzie Zachodu gardzą własną cywilizacją – czemu mahometanie mieliby ją szanować?

A jest ich przecież coraz więcej, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Upiorna wizja Jeana Raspaila z „Obozu świętych” o Europie zniszczonej przez nieprzeliczoną falę ludzi Południa realizuje się stopniowo z jakąś nieubłaganą wewnętrzną koniecznością. W Berlinie muzułmanie stanowią około 10 proc. ludności miasta. To prawie tyle samo, co protestanci; w związku z faktem, że berlińscy chrześcijanie raczej nie praktykują swojej wiary, najwięcej realnie wierzących ludzi w stolicy Niemiec to właśnie wyznawcy Allaha. We Wiedniu, który trzysta z górą lat temu Polacy ratowali przed zalewem islamu, mahometanie w perspektywie kilkudziesięciu lat będą liczebnie dominować: już dziś w publicznych szkołach co trzeci uczeń to muzułmanin. Tak samo jest w wielu innych dużych miastach Belgii czy Francji. Czy w długiej perspektywie inaczej będzie w Polsce? Chyba nie, skoro polskie rodziny wymierają, a przyjeżdżający do naszego kraju Ukraińcy również nie zakładają liczniejszych rodzin; ostatecznie zastąpią nas inni, bardziej żywotni, przynosząc swoją kulturę.

Czy przybysze będą w stanie stworzyć na gruzach dawnej Europy jakąś cywilizację? Znana francuska filozof Chantal Delsol uważa, że tak; że na Zachodzie już rodzi się coś nowego. W głośnej książce „Koniec świata chrześcijańskiego” Delsol odmalowała panoramę swoistego epikurejskiego ekologizmu, który miałby scalać nowy Zachód.  Agnostycyzm przemieszany z panteizmem, powszechna miłość do przyrody, immanentyzm… Tak już poniekąd było, przypomina Delsol, wskazując na późną starożytność. W tej analogii dla upowszechniających się w Europie kultów islamskich albo pozostałości chrześcijaństwa byłoby miejsce podobne do tego, które cesarstwo przeznaczało kultom wschodnim: ot, oddolny kolor, przy dominującej filozofii tępego i bezcelowego hedonizmu. Wydaje się jednak, że francuska filozof nie docenia żywotności islamu, odkrywanego zwłaszcza przez młodych muzułmanów, rodzących się w rodzinach już osiadłych w Europie. Zresztą, hedonistyczna starożytność nie przetrwała: zmiótł ją bieg historii. Według Oswalda Spenglera tamto pozornie stabilne trwanie było petryfikacją martwoty; trwaniem uschniętego drzewa, czekającego na silny wiatr. Tak samo trwały starożytne Chiny i Egipt piramid. Zachód nie musi zginąć jutro; jego agonia może trwać dziesięciolecia. To samobójstwo rozciągnięte w czasie. Przyszłość, jaką przewiduje Delsol, jeżeli w ogóle jest, będzie krótka – epikurejski ekologizm to nie projekt żywych,; to ostatni sen umierających.

Powagę kryzysu, w jakim się znaleźliśmy, widać też po niemal całkowitym braku pozytywnych rozwiązań politycznych. Na Zachodzie coraz częściej do głosu dochodzi nowa prawica, ale czego tak naprawdę chce? W Polsce Mateusz Morawiecki zapowiadał rechrystianizację Europy. Okazał się być politykiem, który podpisywał wszystkie dokumenty podsuwane przez Brukselę, a który dziś zrzuca winę za klęskę wyborczą swojej formacji na wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczący aborcji – jedyny moment w całych ośmioletnich rządach PiS, który miał autentycznie kontrrewolucyjny potencjał. Nie było żadnej rechrystianizacji; nie podjęto nawet takich prób.

Do ostatnich wyborów z kontrrewolucyjnymi hasłami szła początkowo Konfederacja; formacja skończyła jednak kampanię głosząc nową wersję ciepłej wody w kranie: dom, grill i dwa samochody, oto „wizja przyszłości” ugrupowania, które miało rzucać kotwicę tonącej Rzeczpospolitej. W Niemczech rosnącą popularnością cieszy się dziś Alternatywa dla Niemiec; ma już stabilną pozycję drugiej politycznej siły w kraju, a we wschodnich Niemczech jest nawet pierwsza. Źródła sukcesu? Przede wszystkim sprzeciw wobec migracji. Dobrze, ale – co dalej?

Jaki pozytywny program odrodzenia państwa ma ugrupowanie, na którego czele stoi Alice Weidel, lesbijka, która razem z imigrantką ze Sri Lanki wychowuje dwoje adoptowanych dzieci?

A co Francuzom proponuje Marine Le Pen? Wyrzucenie imigrantów – a później świadczenia socjalne i wpisanie do konstytucji prawa do zabijania dzieci poczętych. Również w Holandii Geert Wilders obiecuje swoim rodakom twardą politykę antymigracyjną, żeby chronić liberalno-lewicowy styl życia. Nawet w Stanach Zjednoczonych nie jest lepiej: Donald Trump wymachujący tęczową flagą, żeby przypodobać się kulturowym rewolucjonistom i promujący in vitro, to tylko marna karykatura prawdziwej prawicy. Nowa „tożsamościowa” polityka na Zachodzie jest kompletnie zaślepiona; potrafi walczyć tylko z najgorszymi przejawami kryzysu naszej cywilizacji, ale boi się dotknąć jego źródeł. Ludzie, którzy ją tworzą, w większości akceptują świat po rewolucji, są wewnętrznie przekonani do indywidualizmu i liberalizmu – wielkich plag intelektualnych, które niszczą Zachód.

Czy zmierzch Zachodu jest zatem nieuchronny? Spengler, człowiek wprawdzie genialny, miał poważny mankament: nie był katolikiem. Traktował rozwój cywilizacji w kategoriach biologicznych. Odrzucał wprawdzie ateistyczną Heglowską pseudo-celowość biegu dziejów; pozostawał deterministą. Niespodziewane narodziny chrześcijańskiej cywilizacji w starożytności pokazują, że determinizmu nie ma. Jest za to Opatrzność Boża. Pojawienie się i rozwój katolickiego Zachodu nie były kaprysem historii; zostały zaplanowane. Bóg chciał dać najwyższą władzę Konstantynowi, który przyjął Chrystusa za swojego Pana. Tak rozpoczęła się epoka Christianitas.

Zachód miał misję, której na imię Chrystus. Zdradziliśmy tę misję – dlatego giniemy. Jeżeli jednak choć część z nas wykaże wolę autentycznej, katolickiej kontrrewolucji, może Bóg pozwoli, abyśmy to dalej my, ludzie Zachodu, nieśli światu Jego Ewangelię. Wtedy przetrwamy. W historii ludzkości niejednokrotnie bywało, iż światło nadziei pojawiało się w najmroczniejszych chwilach. Ostatecznie to nie potęgi tego świata decydują o losach cywilizacji, lecz Bóg i wierni Mu ludzie. Każdy z nas może być zaczynem odrodzenia – w swojej rodzinie, wspólnocie, społeczeństwie. Chrystus powiedział: „Nie bójcie się, Jam zwyciężył świat”. Te słowa pozostają niezmienne.

Zamiast opłakiwać przeszłość, stańmy w gotowości do budowania przyszłości zakorzenionej w prawdzie, wierze i miłości. Niech nasze czyny, modlitwy i świadectwo wiary będą świadectwem nadziei, że Zachód – odnowiony przez łaskę Bożą – może raz jeszcze stać się latarnią dla świata.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij