Dwa miesiące po wyborach prezydenckich Francuzi wybierają swoich posłów. Pierwsza tura odbywa się w niedzielę 12 czerwca, natomiast druga zaplanowana została na 19 maja. W ustępującym parlamencie prezydent Emmanuel Macron mógł liczyć na znaczną większość. Pod koniec kadencji ma 323 deputowanych z LREM (Republika w Drodze) i koalicjantów z centrowego MoDemu (Ruch Demokratyczny). Zgromadzenie Narodowe składa się z 577 deputowanych, a do uzyskania bezwzględnej większości potrzeba 289 głosów. O taką większość walczą teraz kandydaci obozu prezydenckiego w ramach koalicji o nazwie „Renesans”.
Podczas ostatniej kadencji wyłoniły się w parlamencie z LREM trzy grupy: Ekologia, Demokracja i Solidarność; Agir ensemble i grupa Libertés et Territoires. Ośmiu deputowanych z LREM stało się „niezależnymi”. Jednak wszystkie te frakcje i tak wspierały politykę prezydenta. Teraz największym konkurentem „macronistów” może być zjednoczona lewica – Nupes (Nowa Unia Ludowa Ekologiczno-Społeczna). Zbudowana wokół Nieujarzmionej (Zbuntowanej) Francji Melenchona, grupuje dodatkowo komunistów, socjalistów i Zielonych. „Ludowy trybun” Jean-Luc Melenchon wzywa Francuzów, by zagłosowali za „kohabitacją” i wybrali na premiera właśnie jego.
Troska o frekwencję
Wesprzyj nas już teraz!
Na razie problemem większości partii jest… frekwencja. Według ostatniego sondażu Odoxa-Backbone Consulting przeprowadzonego dla „Le Figaro”, tylko 46 proc. Francuzów chce wziąć udział w wyborach 12 czerwca. To niemal o trzy punkty procentowe mniej niż w 2017 r. Frekwencja w wyborach parlamentarnych systematycznie spada od 1993 roku. Wówczas wynosiła jeszcze 68,93 proc. To spadek frekwencji o 20 punktów proc. w ciągu ostatnich trzydziestu lat, a warto przypomnieć, że w 1978 r. na wybory poszło 83,25 proc. uprawnionych i był to najlepszy wynik frekwencyjny w historii V Republiki.
Wydaje się, że po wyborach prezydenckich i reelekcji Emmanuela Macrona, czego nie chciała większość Francuzów, nastąpiło… rozczarowanie polityką. Paradoks wyboru Macrona polegał na tym, że niechętny mu elektorat lewicy, mając alternatywę w postaci Marine Le Pen, nie miał ideologicznie „wyjścia” i w imię walki ze „skrajną prawicą” głosował na jej przeciwnika. Jednak, gdyby w II turze konkurentem Macrona był lewicowy polityk Melenchon (zajął trzecie miejsce), zapewne też wygrałby obecny prezydent, bo z kolei to elektorat prawicy chciałby uniknąć „większego zła”.
Obecnie wstrzymanie się od głosu deklaruje 41 proc. tych, którzy w wyborach prezydenckich w kwietniu głosowali na Jeana-Luca Mélenchona. Podobnego zdania jest 52 proc. wyborców Marine Le Pen, a także 46 proc. elektoratu prawicowego Erica Zemmoura. Najmniej rozczarowanych i bojkotujących ma w swoim obozie Emmanuel Macron (wstrzymać się od głosu chce 36 proc. jego wyborców z kwietnia). To zniechęcenie dodatkowo promuje formację LREM.
Rozczarowanie systemem politycznym pokazują też inne dane. Tylko 29 proc. Francuzów deklaruje, że jest „bardzo” zainteresowana kampanią wyborczą. Brak zainteresowania polityką „w ogóle” dotyczy 33 proc. obywateli, a brak poczucia posiadania „swojego” kandydata i „swojej” partii dotyczy 24 proc Francuzów. Z kolei 20 proc. uważa, że wybory i tak nie zmienią sytuacji w kraju, a 15 proc. to niemal zwolennicy „teorii spiskowej”, którzy uważają, że wybory i tak są już rozstrzygnięte. Jest w tym jednak trochę racji.
Procenty, które nie przekładają się na mandaty
Sondaże dają miejsca na podium pod względem ilości głosów „Renesansowi” Macrona, „Nupes” Melenchona i „Zjednoczeniu Narodowemu” Marine Le Pen. Rozkład procentowy nie przekłada się jednak na ilość deputowanych, bo we Francji obowiązuje system jednomandatowy.
Nowy sondaż potwierdza dynamikę wzrostu poparcia dla lewicowego sojuszu Nupes, który zaczyna lekko zagrażać absolutnej większości prezydenckiej. Według Ipsos i Sopra Steria dla France TV i Radio France z 9 czerwca, Nupse może liczyć na 28 proc. głosów. Prezydencki sojusz „Renesans” na 27 proc. (-1 punkt proc.), a Zjednoczenie Narodowe na 19,5 proc. (-0,5 proc.). Daleko za nimi są centroprawicowi Republikanie – 11 proc. i nowa partia prawicowa Erica Zemmoura „Reconquête!”, mogąca liczyć na 6 proc. poparcia. Paradoksem okręgów jednomandatowych jest to, że „narodowcy” ze znacznie większym poparciem w skali całego kraju, zdobędą według wszelkich prognoz, mniej mandatów niż mający tylko połowę ich wyników Republikanie (LR). „Rekonkwista” z wynikiem 6 proc. prawdopodobnie, nie będzie w parlamencie miała ani jednego deputowanego.
Estymacje wyników po II turze, przewidują, że lewicowy Nupes, nawet jeśli wygra wybory, to uzyska od 175 do 215 mandatów, wyprzedzając Republikanów (35 do 55 mandatów) i partię Marine Le Pen (20 do 50 mandatów). „Renesans” (LREM) wspierający Macrona może zaś liczyć na 260 do 300 mandatów. Nawet bez uzyskania bezwzględnej większości 289 mandatów, Macron nie powinien w tym układzie mieć problemów ze zbudowaniem większości. W lewicowym Nupes są socjaliści, których da się przyciągnąć, a i wśród grupy Republikanów znajdą się zapewne tacy, którzy gotowi są iść w ślady wielu swoich kolegów, którzy przeszli już do obozu Emmanuela Macrona. Dlatego też teza o tym, że „wybory są już rozstrzygnięte” nie musi być wcale tak paradoksalna.
Zagrożenie skrajną lewicą i kilka ciekawych pojedynków
Jak widać Francji nie grożą rządy żadnej „skrajnej prawicy”. Tutaj realnym zagrożeniem jest skrajna lewica Melenchona. To wizja socjalistycznej gospodarki, nacjonalizacji jej wielu sektorów, populizmu, wielokulturowości, zalania kraju migrantami i teorii „zastąpienia” Francuzów „nowym społeczeństwem”. Melenchon jest tu zwolennikiem teorii „kreolizacji” („metyzacji”) Francji. Jego radykalne idee i wypowiedzi, w rodzaju oskarżania np. policji, że ta „morduje ludzi”, mogą jednak odstraszyć wielu wyborców, którzy nie chcą także Macrona. Bezalternatywność wesprze z kolei bojkot wyborów, a ten może się przełożyć na kolejną wygraną obozu Macrona.
W przypadku Zjednoczenia Narodowego, partia ta, nawet wprowadzając wielu kandydatów do II tury, będzie miała zapewne i tak symboliczną reprezentację w parlamencie. 19 czerwca, wszyscy przegrani w danym okręgu kontrkandydaci będą bowiem wspierać pozostałego na placu boju przeciwnika partii narodowej. W okręgach, gdzie do finału przejdzie trzech kandydatów, zapewne dojdzie do wycofywania się jednego z nich, by stworzyć „zaporę republikańską” przeciw kandydatowi Zjednoczenia Narodowego. I tylko nielicznym uda się ten „szklany sufit” przebić.
RN odnotowuje jednak stały postęp i w walce jednego przeciw wszystkim odnosi pewne sukcesy. Regionalne sondaże przewidują np., że kandydująca w Pas-de-Calais Marine Le Pen wygra już w I turze i przekroczy tam 12 czerwca próg 50 proc. Ciekawe będą też pojedynki kandydatów Zjednoczenia na południu i na południowym wschodzie Francji.
Obecne wybory mogą być za to początkiem końca eksperymentu politycznego prawicy skupionej według Erica Zemmoura. W wyborach prezydenckich przegrał pojedynek o rząd dusz po tej stronie sceny politycznej z Le Pen (uzyskał 7 proc. poparcia). Jego Rekonkwista prawdopodobnie w obecnych wyborach nie zdobędzie ani jednego mandatu. Sam Zemmour startuje w departamencie Var i sondaże dają mu w I turze przewagę nad kandydatem narodowym. Według analizy Ifop-Fiducial dla LCI, szef „Reconquête!” znajdzie się na drugim miejscu z wynikiem 24 proc. głosów, za kandydatem „macronistów” Sereine Mauborgne (31 proc.). Dopiero na trzecim miejscu będzie Philippe Lottiaux (22 proc.) z partii Marine Le Pen. W drugiej rundzie Éric Zemmour, według Ifop, przegra minimalnie z wynikiem 49 proc. głosów. To jednak granice błędu statystycznego…
W wyborach prezydenckich Zemmour osiągał w tym okręgu wyniki znacznie powyżej swojej średniej krajowej. Dostał m.in. 22,42 proc. w Saint-Tropez, czy 21,4 proc. w Grimaud. W całym okręgu zdobył 13,25 proc. głosów. Mandat parlamentarny uratowałby przynajmniej honor tego politycznego pomysłu.
Bogdan Dobosz