Obowiązek poddania poślubionemu mężczyźnie, o jakim poucza św. Paweł, wzbudza silne emocje wśród dzisiejszych chrześcijan. Ideologiczny klimat feminizmu, który dotarł również do Kościoła, każe części wiernych pomijać tę naukę jako przestarzałą albo odrzucać, jako poniżającą kobiety. Z pomocą małżeństwom chcących autentycznie katolickiej więzi przychodzi Ks. Robert Skrzypczak. Na łamach „Gościa Niedzielnego” wyjaśnia do jakiego stosunku między mężem i żoną namawia tradycyjna katecheza małżeńska.
„Św. Paweł domaga się od kobiety uległości względem męża jak Panu, a nie jak władcy, który cieszyć miałby się w związku przywilejem dominacji”- czytamy w komentarzu do II czytania z nadchodzącej niedzieli. To właśnie wierność Kościoła wobec Chrystusa stanowi wzór tego, w jaki sposób żona ma być poddana mężowi. W logice doczesnej władzy jest on paradoksem: poddanemu gwarantuje otrzymywanie większych dóbr, zobowiązując do poświęceń postawionego wyżej.
„Miłość zaś Chrystusa w stosunku do Kościoła skonkretyzowała się jako całkowity dar z siebie aż do zgody na ukrzyżowanie” – kontynuuje kapłan. Tym, czego obawiają się współczesne chrześcijanki, jest urzeczywistnienie się w związku feministycznego mitu walki płci. Był on dostatecznie wpływowy, by w wielu kobietach wytworzyć przekonanie, że przywódcza rola mężczyzny w małżeństwie jest legitymacją dawaną przez Kościół do niewspółmiernego odnoszenia zysków męża kosztem strat żony. Tymczasem w katolickim małżeństwie obie strony „rezygnują z własnej woli ze względu na wolę drugiej osoby” – zwraca uwagę autor tekstu.
„Miłość wyklucza wszelki rodzaj poddaństwa przez który żona stawałby się sługą czy niewolnicą męża, przedmiotem jednostronnej zależności. Miłość sprawia, że także i mąż jest poddany żonie”. Te słowa Jana Pawła II stanowią zwieńczenie pouczenia ks. Skrzypczaka. Pozycja męża i żony w małżeństwie jest różna, jak różne są pozycje Kościoła i Zbawiciela. Dzięki miłości zakorzenionej w tej relacji rożność ta pozostaje zyskowna tak dla każdego z osobna, jak i tworzonej przez nich całości. Na mylnie uznawanej przez wielu za ideał równości zobowiązań zawsze korzysta wyłącznie silniejszy, ten kto jest w stanie bardziej zaszantażować drugą stronę i okazuje się jej bardziej potrzebny.
Źródło: Gość Niedzielny
FA