Zdałam sobie sprawę, że jeśli chcę być szczęśliwa w moim małżeństwie i jeśli chcę sprawić, by mój mąż również był szczęśliwy, muszę nauczyć się szanować jego odmienność ode mnie i przestać próbować go zmieniać. Św. Paweł prosi mężów, aby byli gotowi umrzeć za swoje żony. Jest to wzajemne umieranie dla siebie, dla siebie nawzajem, chrześcijańskie małżeństwo. Żona musi próbować umrzeć dla swojej woli kontrolowania, mąż musi umrzeć dla swojego egoizmu, swojej miłości do wygody. W rzeczywistości dwoje małżonków musi być w stanie wybaczyć sobie nawzajem, wybaczyć sobie tak wiele, wzajemnie, za to, że nie zawsze są w pełni tacy, jak oczekuje tego druga strona. Z drugiej strony, nie oznacza to poświęcenia własnej woli, ale podjęcie decyzji o dostosowaniu jej do woli Boga. Nie oznacza to wykastrowania się, wyrzeczenia się, posiadania mniej. Oznacza więcej, oznacza rozkwit, oznacza bycie płodnym i zdolnym do czegoś wiecznego – mówi włoska autorka Costanza Miriano.
Wywiad został przeprowadzony przez Stowarzyszenie „Przybądźcie wierni”; pierwotnie został opublikowany na stronie Stowarzyszenia (link)
Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: Dotychczas na język polski zostały przetłumaczone dwie Pani książki: „Wyjdź za mąż i poddaj się. Ekstremalne przeżycia dla nieustraszonych kobiet.” i „Poślub ją i bądź gotów za nią umrzeć. Prawdziwi mężczyźni dla nieustraszonych kobiet”, w których podejmując tematykę małżeństwa i rodziny zdecydowanie opowiada się Pani za zachowaniem hierarchii w małżeństwie – wręcz wprost stwierdza Pani, że żona powinna być podporządkowana mężowi nawet dzisiaj w XXI w. W drugiej z wymienionych książek znajdujemy następujące wyznanie: „Za każdym razem, gdy tylko mam ku temu okazję, mówię moim przyjaciółkom, znajomym, a czasem nawet kobietom mijanym na ulicy, by się poddały, by dobrowolnie i świadomie zdecydowały się stanąć ‘poniżej’”. Dlaczego tak zdecydowanie apostołuje Pani za takim modelem małżeństwa jaki dzisiaj jest w Europie i w świecie Zachodu tak bardzo niepożądany, wyśmiewany a nawet zwalczany?
Wesprzyj nas już teraz!
Costanza Miriano: Kiedy wyszłam za mąż, ja również nie chciałam, by na naszym ślubie czytano List św. Pawła do Efezjan, ponieważ samo słowo „uległy” wywoływało we mnie złość. Potem po prostu spojrzałam na rzeczywistość, ponieważ my, chrześcijanie, w przeciwieństwie do feministek, w przeciwieństwie do bojowników ruchów homoseksualnych, w przeciwieństwie do wszystkich tych, którzy wierzyli w totalitarne narracje, nie jesteśmy ideologiczni. Patrzymy na rzeczywistość i szukamy Prawdy (którą jest osoba). I tak, patrząc na rzeczywistość i doświadczając trudności we wczesnych dniach małżeństwa, wyraźnie widziałam w sobie pragnienie „ulepszania” mojego męża, ciągłego mówienia mu, co powinien robić i jak. Rozmawiając z przyjaciółkami i innymi kobietami odkryłam, że jest to pokusa, która dotyka nas wszystkich. My, kobiety, obdarzone dużym „radarem”, czyli zdolnością rozumienia, wyczuwania, odgadywania innych, w związkach mamy władzę i często ulegamy pokusie – przynajmniej ja – by korzystać z niej bez szacunku dla mężczyzny. Zdałam sobie sprawę, że jeśli chcę być szczęśliwa w moim małżeństwie i jeśli chcę sprawić, by mój mąż również był szczęśliwy, muszę nauczyć się szanować jego odmienność ode mnie i przestać próbować go zmieniać. W uległości nie chodzi o władzę, ma ona związek z miłością, z przyjmowaniem, akceptowaniem drugiej osoby w jej odmienności od nas, a nie z rolami społecznymi, z pytaniem, kto gotuje, kto sprząta lub kto decyduje o tym, jak zarządzać domem. Małżeństwo jest podróżą wzajemnego nawrócenia, celem jest stanie się jedną duszą, w jednym ciele, a to wymaga pracy nad sobą, ale przede wszystkim łaski Bożej. Świat nie może zrozumieć niczego, co właśnie powiedziałam, ponieważ rozumuje według księcia tego świata. A zatem w kategoriach władzy. Nie rozumie też, co oznaczają słowa miłość, nawrócenie, łaska… dlatego tak wielu zostało zgorszonych (nawet mnie zadenuncjowali!)
Przybądźcie Wierni: Zadenuncjowali Panią?! To brzmi niesamowicie! Może Pani to wyjaśnić?
Costanza Miriano: Tak, hiszpańskie tłumaczenie mojej książki wzbudziło wielkie kontrowersje, być może dlatego, że wydawnictwo, które ją opublikowało, było powiązane z arcybiskupstwem Granady, które było przedmiotem wielkich polemik w związku z pewnymi wypowiedziami arcybiskupa, który – jak przypuszczam – zdefiniował aborcję jako akt przemocy. Tak więc hiszpańska prokuratura generalna wszczęła dochodzenie w sprawie mojej książki, pytając, czy nie jest ona, jak łatwo się domyślić, obroną przemocy względem kobiet! Nie wiem, jak działa wymiar sprawiedliwości w Hiszpanii, to znaczy, czy było to spowodowane skargą, czy też inicjatywą prokuratury. W każdym razie, ilekroć mam zły humor lub myślę, że robię coś bezużytecznego, myślę o biednym sędzim, który został zmuszony do przeczytania moich książek i wysłuchania wszystkich historii o dziecięcych wymiocinach i niedopasowanych skarpetkach, szukając śladów przestępstwa. Za bardzo mnie to śmieszy.
Przybądźcie Wierni: Nie taki znowu biedny ten sędzia. Czytanie Pani książek może być pożyteczne dla jego duszy. Ale wracając do tego co Pani powiedziała wcześniej – to znaczy, że wszystkie kobiety mają pokusę, tendencję do ulepszania swoich mężów bez szacunku dla mężczyzny. Wynika z tego, że ta skłonność jest jakby właściwością natury kobiecej. Kościół wynosząc małżeństwo do godności sakramentu nie pominął problemu jakim jest naturalna u niewiast skłonność do zaborczości – do narzucania bliźnim swojej woli lub ograniczeń i znalazł remedium na te kobiece skłonności do dominacji w postaci nakazu podporządkowania się żony mężowi. Postanowił, że małżeństwo katolickie ma być wzorowane na oblubieńczym związku Chrystusa z Kościołem, w którym żona będąca odzwierciedleniem Kościoła ma się podporządkować mężowi, który z kolei na wzór Chrystusa, będącego głową Kościoła, ma sprawować rządy w rodzinie. U nas w Polsce jeszcze do 1928 r. kościelna przysięgą małżeńska nie była dla mężczyzny i kobiety identyczna, jak to ma miejsce obecnie, ale narzeczona wobec Boga, Kościoła i zgromadzonych ludzi ślubowała także posłuszeństwo mężowi. Jeszcze w 1930 r. papież Pius XI w encyklice Casti Connubii zdecydowanie przypominał, że podległość żony mężowi jest elementem konstytutywnym w małżeństwie a posłuszeństwo uznawał nawet za jeden ze składowych wierności małżeńskiej. Czy mogłaby Pani to skomentować?
Costanza Miriano: Nie znałam tej specyfiki kościelnej przysięgi małżeńskiej w Polsce, a uważam ją za bardzo ciekawą i piękną! Chciałbym jednak wyjaśnić jedną rzecz, która nie jest tylko szczegółem, ale istotą. Chrystus jest, oczywiście, głową Kościoła, ale dla Ewangelii królować znaczy służyć. Chrystus właśnie dlatego, że jest głową, umarł na krzyżu. Jego królowanie to bycie sługą aż do najwyższego poświęcenia. Mógł nie zostać złapany ani osądzony, mógł zejść z krzyża w każdej chwili, ale zamiast tego uosabiał Sługę Jahwe, to znaczy niewinnego, który bierze na siebie zło innych. Tego samego wymaga się od mężów. Dlatego Paweł prosi mężów, aby byli gotowi umrzeć za swoje żony. Jest to wzajemne umieranie dla siebie, dla siebie nawzajem, chrześcijańskie małżeństwo. Żona musi próbować umrzeć dla swojej woli kontrolowania, mąż musi umrzeć dla swojego egoizmu, swojej miłości do wygody. Świat jest zgorszony moimi książkami, ponieważ interpretuje wszystko w bardzo ludzki sposób, w kluczu relacji opartych na władzy. Tymczasem dla nas, chrześcijan, małżeństwo jest drogą do uświęcenia!
Przybądźcie Wierni: Z tego co Pani mówi wynika, że zarówno żona jak i mąż muszą umrzeć w pewnych obszarach swojego „ja” – kobieta w obszarze chęci kontrolowania a mężczyzna w obszarze miłości własnej. A więc muszą niejako „zaprzeć się samych siebie” (por. Mk 8, 34) żeby stworzyć dobry (katolicki) związek małżeński. Czy to nie jest zatem zachęta do heroizmu dla obojga, szczególnie dzisiaj gdy świat proponuje mężczyznom i kobietom samorealizację, samouwielbienie a ostatnio nawet „samozdefiniowanie”?
Costanza Miriano: Z pewnością jest tak, jak mówisz, chrześcijańskie małżeństwo jest umieraniem dla samego siebie, ale z drugiej strony jest tym, o co prosi się każdego chrześcijanina, który chce podążać za Ewangelią. Powiedzmy, że dziś ta prośba brzmi bardziej szokująco dla współczesnych uszu, ponieważ jeszcze kilkadziesiąt lat temu społeczeństwo burżuazyjne stanowiło rodzaj egzoszkieletu, który nauczył nas powstrzymywać, kształtować pragnienia. Imperatyw w żadnym wypadku nie brzmiał „szukaj siebie” i „spełniaj wszystkie swoje pragnienia”, jak ma to miejsce dzisiaj. Bardziej naturalne było więc zaakceptowanie pewnych poświęceń, których wymaga życie rodzinne. Nie mogę nawet powiedzieć, co było to lepsze, co gorsze: nie jest dobrze wybierać pewne rzeczy, dlatego, że społeczeństwo cię do tego zobowiązuje. O wiele lepiej jest je przyjąć, ponieważ rozumiesz, że prowadzą one do spotkania z Bogiem i do pełnego szczęścia. Ale oczywiście rezultat jest taki, że dziś coraz trudniej jest znaleźć tych, którzy podejmują tę drogę w wolności. We Włoszech liczba małżeństw, zwłaszcza chrześcijańskich, drastycznie spada każdego roku.
Przybądźcie Wierni: Ale czy nie jest niebezpiecznym przyjmować pewne wzorce zachowań i modele życia w oparciu o nasz własny wybór – subiektywnie wybór dokonany na podstawie rozeznania własnego rozumu i własnego sumienia a de facto na podstawie przyjęcia ładnie opakowanej propozycji tego świata? Wydaje się, że dzisiaj zarówno rozum współczesnego człowieka uległ degradacji (**) jak i sumienie zostało zdeprawowane (***). Czy nie bezpieczniej duchowo jest zrezygnować z tej wolności i powrócić także w tym aspekcie (przyjęcie sposobu życia) do posłuszeństwa – posłuszeństwa wielowiekowemu nauczaniu Kościoła w zakresie moralności, nauki o małżeństwie, czystości, miłości, ofierze z własnej wolnej woli
** – m. in. przez przymusowy państwowy system edukacji skonstruowany tak jakby Boga w ogóle nie było, przez przyzwyczajanie społeczeństw do akceptacji absurdalnych rozwiązań prawnych, społecznych, kulturowych, sanitarnych
*** – np. poprzez przyzwyczajanie mas do akceptacji zabijania niewinnych i bezbronnych
Costanza Miriano: Uważam, że bardzo niebezpieczne jest dokonywanie wyborów wyłącznie w oparciu o nas samych, ponieważ sam człowiek nie jest zdolny do całkowitej miłości, która jest wieczna, zdolna do stawienia czoła trudnościom zewnętrznym, elementom obiektywnym, a także subiektywnym, czyli zmianom serca. Mówi o tym Ewangelia: sam Jezus mówi, że nie możemy nazywać tego dobrem, ponieważ tylko Bóg nim jest. Znaczenie sakramentu małżeństwa polega właśnie na tym, aby prosić Boga o łaskę miłości, błagać, aby uczynił nas zdolnymi do kochania tak, jak kocha Chrystus, to znaczy miłością w kształcie krzyża, nie zawsze odpowiadającą naszym oczekiwaniom. W rzeczywistości dwoje małżonków musi być w stanie wybaczyć sobie nawzajem, wybaczyć sobie tak wiele, wzajemnie, za to, że nie zawsze są w pełni tacy, jak oczekuje tego druga strona. Z drugiej strony, nie oznacza to poświęcenia własnej woli, ale podjęcie decyzji o dostosowaniu jej do woli Boga. Nie oznacza to wykastrowania się, wyrzeczenia się, posiadania mniej. Oznacza więcej, oznacza rozkwit, oznacza bycie płodnym i zdolnym do czegoś wiecznego.
Przybądźcie Wierni: To co Pani mówi to wspaniały ideał życia zanurzonego w Bożej rzeczywistości, ale świat coraz bardziej ucieka od Pana Boga, odrzuca perspektywę wieczności – co więcej – Kościół katolicki coraz wyraźniej niestety podąża za tym światem. Zarówno we Włoszech jak i w Polsce liczba małżeństw spada, ilość rozwodów wzrasta, ale także z roku na rok w Polsce bardzo szybko rośnie liczba orzeczeń o nieważności małżeństw sakramentalnych przez sądy kościelne. W jaki sposób, Pani zdaniem, można dzisiaj przekonać współczesnego, sytego i zadowolonego z siebie człowieka (nawet tego „chodzącego w niedzielę do kościoła”) do jakichkolwiek wyrzeczeń – zwłaszcza w obliczu obecnego zamętu doktrynalnego i moralnego w Kościele, kiedy coraz ciszej i rzadziej słychać nauczanie o konieczności podejmowania krzyża przez wiernych, kiedy nawet coraz mniej podkreśla się ofiarny charakter Mszy Świętej?
Costanza Miriano: Z bólem odbieram te słowa, aczkolwiek pocieszają mnie w pewnym sensie: my, Włosi, patrzymy na was, Polaków, z wielkim szacunkiem za waszą powagę w wierze, więc widząc, że wiatr kryzysu wieje również w waszym kraju, czuję się mniej osamotniona… Cóż, twoje pytanie jest warte tysiąc milionów, jest to coś, za co warto oddać życie: wiemy, że jest wielu naszych braci w wierze, którzy zginęli, aby dać świadectwo, że Bóg naprawdę zbawia. Co nie oznacza tylko, że zbawia w wieczności, ale że ratuje życie również teraz, tu na ziemi. Czyni je piękniejszym, lżejszym, bardziej owocnym, radośniejszym. Sprawia, że możliwe, wręcz piękne, jest dźwiganie jarzma, które spoczywa na każdym, a więc i na małżonkach. Jak o tym dawać świadectwo? Powiedziałabym, że żyjąc tym i próbując powiedzieć o tym przyjaciołom, a następnie wymyślając nowe sposoby. Próbowałam pisać książki i przez dziesięć lat jeździłam po parafiach w całych Włoszech, myślę, że przekroczyłam już pięćset; ale oczywiście można wymyślić wiele nowych sposobów. Z pewnością trzeba iść w świat, szukać ludzi dom po domu. Ale bez rozwadniania prawdy: bez Chrystusa nie jesteśmy w stanie być dobrzy, nie jesteśmy w stanie kochać, nie jesteśmy w stanie być szczęśliwi.
Przybądźcie Wierni: Bardzo dziękujemy za miłe słowa na temat Polski. Patrząc jednak na upadek wiary (i moralności) u bardzo wielu młodych Polaków obawiamy się o przyszłość. Dlatego właśnie założyliśmy nasze stowarzyszenie aby choć odrobinę przyczynić się do wzmocnienia przekazu wiary następnym pokoleniom. I szukamy sposobów, inspiracji… Czy mogłaby Pani nieco więcej powiedzieć o tej wielkiej pracy, walce duchowej jaką Pani podjęła i wykonuje. Szczególnie interesujące mogą być dla nas dwa jej aspekty: Jak udaje się Pani godzić życie rodzinne, obowiązki żony i matki, pracę dziennikarską z tak licznymi wyjazdami do parafii (jak można obliczyć z częstotliwością około raz na tydzień!)? I czy Pan Jezus potwierdził na przestrzeni tych wielu lat Pani pracy w jakiś sposób, że Pani świadectwo i przykład życia powodują zmianę sposobu życia konkretnych osób?
Costanza Miriano: Jeśli chodzi o podróżowanie, staram się wsiąść do ostatniego możliwego pociągu lub samolotu, aby dotrzeć do miasta docelowego na minutę przed rozpoczęciem (a czasem nawet po rozpoczęciu!) mojego spotkania. A jeśli naprawdę muszę spać poza domem (czasami wracam w nocy, jeśli miasto jest oddalone o mniej niż trzy godziny jazdy), następnego ranka wybieram pierwszy możliwy środek transportu, często muszę wstawać w środku nocy, aby być w pracy na czas. Powiedzmy, że rezygnuję z czasu dla siebie, a nie dla męża i dzieci. Mój mąż mnie wspiera, również dlatego, że dzieci są już dorosłe (dwoje w wieku ponad 20 lat, z których jedno mieszka z dala od domu) i jeśli przegapię wieczór, są szczęśliwe (mogą jeść na kanapie, zostawiać rzeczy w bałaganie, rozmawiać przez telefon komórkowy, nikt im nie przeszkadza!). Mocno wierzę w sens pracy w tym apostolacie i mam nadzieję, że jest ona pożyteczna. Z pewnością czerpię z tego również trochę osobistej satysfakcji, ale naprawdę wierzę, że zetknięcie się z żoną i matką, która daje świadectwo normalnego życia z jego trudnościami i radościami, która czerpie jego sens z wiary, jest bardzo cenne dla tych, którzy przychodzą na spotkania. Po spotkaniu zostaję przez długi czas, słuchając ludzi, i wielu mówi mi, że rozpoznają siebie w mojej historii, w dynamice relacji ze swoim mężem, wiele osób mówi, że nie słyszą już prawie wcale o różnicy między mężczyzną a kobietą i że czynią (podczas spotkań) wiele przydatnych spostrzeżeń. Ktoś po daniu świadectwa decyduje się na zawarcie ślubu, ktoś decyduje się na wytrwanie ze współmałżonkiem, ktoś decyduje się na kolejne dziecko (podobno po Włoszech biega trochę małych dziewczynek o imieniu Costanza). No i jest jeszcze Klasztor Wi-Fi, (Monastero Wi-Fi po włosku), który miał być spotkaniem modlitewnym kilkunastu przyjaciół, a zebrało się nas 3500 osób, tak, że musieliśmy prosić o gościnę w bazylice św. Piotra (i wszyscy poszli najpierw pomodlić się przy grobie św. Jana Pawła II!)
Przybądźcie Wierni: Jesteśmy pod wielkim ważeniem świadectwa Pani życia – jeśli Pani, pozwoli wrócimy do tego wątku naszej rozmowy za chwilę. Ale teraz chcielibyśmy zapytać o wspomniane przez Panią Monastero Wi-Fi – z lektury strony internetowej (https://www.monasterowi-fi.it) wynika, że powstała całkiem niedawno i że to absolutnie niezwykła inicjatywa. Czy mogłaby Pani powiedzieć kilka słów o Monastero Wi-Fi szczególnie w kontekście Pani udziału w tej inicjatywie?
Costanza Miriano: A więc tak to się potoczyło. Podróżując po Włoszech od parafii do parafii przez wiele lat, nawiązałam dużo przyjaźni i wysłuchałam wiele wypowiedzi na temat tęsknoty za życiem duchowym (i nie tylko). Latem 2018 roku cztery przyjaciółki odwiedziły mnie nad morzem, gdzie przebywałam z piątą przyjaciółką, która użyczyła mi swojego domu (tylko wśród chrześcijan zdarzają się takie cudowne rzeczy!) i wyraziły pragnienie spędzenia dnia na wspólnej modlitwie i słuchaniu katechez, ponieważ nie zawsze znajdowały tak wiele możliwości w swoich miastach, a wszystkie starały się żyć zgodnie z planem życia, który nakreśliłam w moim „Podręczniku duchowej niedoskonałości”, w książce zatytułowanej „Si salvi chi vuole” (Ratuj się, kto chce). Opowiedziałam, jak można prowadzić poważne życie z duchowego punktu widzenia, nawet przy tak wielu zobowiązaniach, jakie my, świeccy, wszyscy mamy, próbując żyć jako chrześcijanie w świecie. Napisałam, że filarami takiego życia są słuchanie Słowa Bożego, modlitwa, spowiedź, Eucharystia i post. Postanowiliśmy spotkać się na jeden dzień w Rzymie w gronie przyjaciół na modlitwie, różańcu, Mszy Świętej i pięknej katechezie. W trakcie organizacji pomyślałem, aby napisać o tym na blogu, aby dotrzeć, jak sądziłam, do co najmniej kilkunastu subskrybentów. Zapisało się ponad dwa tysiące osób. W miarę jak liczba uczestników rosła, szukałam coraz większych przestrzeni, aby pomieścić wszystkich, i tak w końcu dotarliśmy do bazyliki św. Jana na Lateranie, potem do św. Pawła za Murami i wreszcie do bazyliki św. Piotra w Watykanie. 14 października tematem spotkania będzie Eucharystia, a kazania wygłoszą kapłani z różnych ruchów i zakonów. Mój udział, poza krótkim powitaniem, jest tylko organizacyjny: tworzę program spotkania, a wraz z moimi przyjaciółkami organizujemy je, aby pomóc jak największej liczbie osób na serio podążać ścieżką duchową, w miłości i w przylgnięciu do Kościoła, bez którego nie możemy być zbawieni!
Przybądźcie Wierni: A więc Monastero Wi-Fi to również Pani dzieło! Jesteśmy pod wielkim wrażeniem ogromnej pracy apostolskiej jaką Pani realizuje pomimo obowiązków rodzinnych i zawodowych. Widzimy w tym wielką siłę ducha. W Pani książce „Wyjdź za mąż…” wspomina Pani o swoim dziadku pułkowniku, który jest dla Pani wzorem konsekwentnego działania. Ale sama konsekwencja i upór w dążeniu do celu nie przyniosłyby zapewne tak pięknych owoców Pani pracy apostolskiej, gdyby nie łaska i prowadzenie Boże. Czy był może jakiś szczególny moment w Pani życiu – moment odczytania wezwania Bożego do działania, bo zdaje się nam, że nie jest to tylko efekt dobrej formacji duchowej?
Costanza Miriano: Cóż, tak, nie jest to praca na pełny etat, ale wymaga trochę zaangażowania, również dlatego, że oprócz dużego corocznego spotkania w Rzymie, które nazywamy Kapitułą Generalną, istnieje potrzeba utrzymywania relacji z siecią małych lokalnych rzeczywistości, które powstają. Obecnie istnieją grupy modlitewne w ponad dwudziestu włoskich miastach. Ale trzeba powiedzieć, że jesteśmy grupą, która zarządza tym wszystkim: jesteśmy siedmioma przyjaciółkami, ale przede wszystkim jedna, Monica, trzyma stery wszystkiego, z organizacyjnego punktu widzenia. Nie ma liderów, nie ma szefów, to prawdziwa praca zespołowa, a raczej praca wspólnotowa, by użyć terminu bardziej odpowiedniego dla życia duchowego. Wszystkie jesteśmy kobietami, organizatorkami i lubię myśleć, że staramy się przynosić owoce w munus maryjnym, który różni się od munus Piotrowego. Jesteśmy tymi, które idą za Jezusem i staramy się dbać o rzesze ludzi, które czasami dość wyraźnie składają się z wielu „owiec bez pasterza”. Nie jesteśmy pasterzami, jesteśmy tymi, którzy gromadzą owce i prowadzą je do pasterza, ponieważ wtedy ludzie, którzy przychodzą, przychodzą słuchać kapłanów, a nie mnie! Przechodząc do drugiej części pytania, jeśli chodzi o mnie, nie przeżyłam uderzającego nawrócenia, ale widziałam, jak moje życie nabrało kształtu i przyniosło owoce, gdy powiedziałam Panu „tak” (pośród wielu „nie”). Za każdym razem, gdy mówimy Mu „tak”, On prowadzi nas do przynoszenia wielu owoców i to zazwyczaj tam, gdzie nie myśleliśmy. Kiedy jednak mówimy „nie”, On jest cierpliwy, czeka i próbuje ponownie później. Na przykład zaczęłam pisać nie dlatego, że czułam taką potrzebę, ale dlatego, że ktoś, kto pracował dla wydawnictwa, zaproponował mi to; modliłam się przez długi czas, aby znaleźć miejsce, w którym moja praca przyniosłaby dobre owoce, i ciągle prosiłam o przeniesienie, ale Pan miał inne plany. Inny przykład: kiedy zorganizowaliśmy Dzień Rodziny we Włoszech przeciwko związkom cywilnym, nie sądziłam, że będę aktywnie zaangażowana, tylko pomogłam zebrać kilku moich przyjaciół, a ostatecznie znalazłam się na scenie przed milionem osób. Krótko mówiąc, trzeba powiedzieć Panu „tak”. Potem stawia kogoś w pierwszym rzędzie, z kimś innym wykonuje inne dzieła, ale zawsze wielkie, jeśli jesteśmy do dyspozycji.
Przybądźcie Wierni: A więc trzeba nam odrzucić swoje ambicje, stać się pokornym i zdać się na wolę Bożą – to bardzo trudne dla współczesnego człowieka, ale patrząc na Pani przykład życia – widzimy, że jednak to jest możliwe! W tym kontekście – jednocześnie wracając do wątku godzenia życia małżeńskiego, rodzinnego i zawodowego z apostolstwem – prosimy o słowo otuchy i pocieszenia (a może i rady) dla katolickich żon i matek w Polsce, które próbują godzić życie rodzinne z zawodowym i często po latach stwierdzają, że w dzisiejszych czasach nie sposób dobrze spełniać rolę żony, dobrze wychowywać kilkoro dzieci i jednocześnie – pracując zawodowo na pełnym etacie – być dobrym pracownikiem.
Costanza Miriano: Dziękuję za to spostrzeżenie, które jest odważne, bo imperatyw myślenia indywidualnego chce nam wmówić, że możemy wszystko, że praca jest osiągnięciem, a życie poświęcone opiece nad bliskimi to jakieś odzieranie z godności; chce nam wmówić, że wszystko można robić dobrze, a dobrą matką można być robiąc przy tym karierę. Wierzę, że bycie dobrą matką wymaga poświęcenia kariery kiedy dzieci są małe. Ale słowo nadziei jest takie: dzieci dorastają, a jeśli pozostałaś w świecie pracy, nie wyłączając mózgu, to nadchodzi czas, kiedy możesz zwiększyć swoje zaangażowanie i spróbować zrobić coś dobrego, aby budować królestwo niebieskie również poza własną rodziną. Oczywiście życie pracujących rodziców – zwłaszcza jeśli pracuje się we dwoje – jest bardzo męczące, a niestety w zachodnim systemie gospodarczym często trzeba pracować we dwoje. Dlatego tak ważne jest, aby w centrum naszych serc był Pan, który dźwiga z nami jarzmo, czyni je łagodnym, czyli lekkim, i nadaje sens wszystkiemu. Dlatego tak ważne jest, aby nawet w naszym zagmatwanym i przeładowanym życiu znaleźć chwile na modlitwę, aby bronić się zębami i pazurami przed wszystkimi atakami zobowiązań praktycznego życia. I jeszcze jedna mała rada: pamiętaj, że para potrzebuje opieki, troski ze strony obojga małżonków, a także towarzystwa innych par i rodzin. Nie damy rady sami, musimy tworzyć małe wspólnoty rodzin, aby dotrzymywać sobie towarzystwa w trudnych chwilach, aby pocieszać się nawzajem, widząc, że wszyscy podejmujemy ten sam wysiłek i że tak wiele problemów można dzielić.
Przybądźcie Wierni: Bardzo dziękujemy, za te wskazania i rady – będziemy starać się je wykorzystać i propagować najszerzej jak to możliwe. Serdecznie dziękujemy za rozmowę i życzymy wszystkiego najlepszego dla Pani i całej Pani rodziny – niech Bóg Panią prowadzi i obdarza radością również na drodze pracy apostolskiej na rzecz małżeństwa i rodziny!
Costanza Miriano jest mężatką i matką czworga dzieci.
Ukończyła literaturę grecką i łacińską, a obecnie pracuje jako dziennikarka dla Rai (włoskiej telewizji publicznej). Pisze również dla gazet jako freelancer o rodzinie, edukacji, związkach miłosnych i współpracuje z Papieską Radą ds. Jej blog miał ponad trzy miliony kontaktów w ciągu dwóch lat.
Napisała książki: „Wyjdź za mąż i poddaj się. Ekstremalne przeżycia dla nieustraszonych kobiet.” i „Poślub ją i bądź gotów za nią umrzeć. Prawdziwi mężczyźni dla nieustraszonych kobiet”, które sprzedały się we Włoszech w około 70.000 egzemplarzy i zostały przetłumaczone na kilka języków: hiszpański, francuski, portugalski, polski i słoweński. „Wyjdź za mąż i poddaj się. Ekstremalne przeżycia dla nieustraszonych kobiet.” to zbiór listów adresowanych do przyjaciół, głównie kobiet, dotyczących różnic między kobietami i mężczyznami, narzeczeństwa, małżeństwa, życia rodzinnego, otwartości na życie, posiadania dzieci, wychowywania dzieci, przeżywania seksu jako daru od Boga.
Napisane ze swadą listy mogą być odbierane jako zabawnie (w niektórych księgarniach książki trafiają do działu z humorem), ale ich treść jest bardzo poważna: to właściwie myśl Kościoła. Tytuł książki jest inspirowany listem św. Pawła do Efezjan.
Św. Paweł naucza, że kobiety powinny starać się być uległe. Myślę, że oznacza to, że muszą być otwarte, ciepłe i cierpliwe. To nie jest słaba postawa, ale wręcz przeciwnie, ponieważ kobiety są silne i stabilne, przyjazne i łatwe do poślubienia, są w stanie tworzyć dobre relacje z ludźmi. Kobiety, które są głęboko związane ze swoją naturą, są naprawdę szczęśliwe i mogą rodzić nowe życie, czy to w sposób biologiczny, czy duchowy.
„Poślub ją i bądź gotów za nią umrzeć. Prawdziwi mężczyźni dla nieustraszonych kobiet” to zabawna refleksja na temat różnic między mężczyznami i kobietami, różnych języków, którymi mówią, różnych sposobów myślenia (mężczyzna robi tylko jedną rzecz na raz, kobiety tak wiele!). Podczas gdy kobiety mają tendencję do przejmowania kontroli nad związkiem (nad czym muszą pracować), mężczyźni mają tendencję do samolubstwa, drzemania na kanapie i nie zwracają uwagi na to, co mówią kobiety.
Kobieta powinna być lustrem dla swojego mężczyzny, powinna dawać mu piękne wyobrażenie o sobie, zachęcać go i pokazywać mu wszelkie możliwe dobro, aby mógł znaleźć siłę, by poświęcić swoje życie dla niej i dla dzieci.
Ponieważ mężczyźni zwykle nie lubią otrzymywać rad, zwłaszcza od swoich żon, na końcu każdego rozdziału czytelniczka znajdzie rodzaj prezentu, który może podarować swojemu mężczyźnie, aby zrozumiał przesłanie rozdziału: bycie prawdziwym mężczyzną, bycie autorytatywnym, bycie dobrym ojcem, bycie odważnym.