Mizerna cicha, stajenka licha. Albo śmietnik na skraju osiedla, rwąca rzeka z kamienistym dnem lub krzaki w parku. Dziś dla wielu ludzi wybór jest dokładnie taki. Nie dokonują jednak go sami – robią to za nich matki. Jeszcze.
Małe ciałko kilkudniowego Jasia leżało między pudełkiem po pizzy a torbą ze starą bielizną. Nikt nie mógł wiedzieć, że zawiniątko w czarnym, plastikowym worku, to nowonarodzone dziecko, którego matka nie mogła lub nie chciała pokochać. Płakał długo, ale w sylwestrową noc nikt nie mógł go usłyszeć. Kilka godzin hałaśliwej muzyki, tańców i śpiewów sprawiło, że akurat tego wieczoru – 31 grudnia – nikt nie usłyszał płaczącego maleństwa. Może ktoś, otwierając przypadkiem okno, by sprawdzić, czy w sąsiednim bloku też się bawią, usłyszał jakieś ciche łkanie? Ale pomyślał, że to kot buszuje po śmietniku, albo zaleca się do kotki. A Jaś łkał coraz ciszej i ciszej. Miał malusieńkie rączki i nóżki. Siniały z zimna z sekundy na sekundę. Wybiła północ. Bawiący się we wszystkich mieszkaniach na osiedlu wystrzelili w kierunku sufitów, by świętować zakończenie roku. Jaś zapłakał ostatkiem sił, jakby liczył na to, że ktoś go jeszcze usłyszy. Znów miał pecha. W momencie, w którym załkał, rozległ się nieznany dziecięcym uszom huk setek petard, wybuchających jedna po drugiej pod niebem bawiącego się osiedla. Umarł.
Wesprzyj nas już teraz!
Noworoczny poranek był wyjątkowo pogodny. Gdy bloki zaczęły budzić się do życia, śmietniki przeżywały nieznaną w inne święta popularność. Na martwe ciało Jasia ktoś rzucił worek z butelkami po piwie. Popołudniem do śmietnika zajrzał zgłodniały Pan Edek, od lat szukający w tym miejscu konsumpcyjnych „uciech”. Znalazł dziecko. Przeżegnał się i przerażony pobiegł na policję. Przyjechał radiowóz, potem media.
Tak mógłby zaczynać się tekst reportażu o żyjącym dziś w Krakowie noworodku, gdyby ONZ zdołała już zrealizować swoje ogłoszone kilka tygodni temu pomysły. Na szczęście stało się inaczej – depesza, która trafiła do mediów na początku tygodnia zaczynała się takimi słowami: 31 grudnia wieczorem ok. godz. 20.00 w krakowskim oknie życia przy ul. Przybyszewskiego 39 pozostawiono niemowlę, chłopca. Siostry zamieszkujące budynek i dyżurujące przy oknie zawiadomiły natychmiast pogotowie i chłopczyk został odwieziony do szpitala. Dziecko było pogodne i zdrowe.
ONZ stawia sobie za cel „zapewnienie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego, rozwój współpracy między narodami oraz popieranie przestrzegania praw człowieka”. Co prawda, „prawa do życia” organizacja ta nie pojmuje jako prawa do tego, by nie być zabitym w łonie matki, ale do tej pory wydawało się, że przynajmniej narodzone dzieci mogą czuć się bezpieczne. Światowi mocarze nie po raz pierwszy udowodnili nam, jak bardzo się myliliśmy. Zdaniem węgierskiej socjolog Marii Herczog należącej do oenzetowskiego Komitetu Praw Dziecka, okna życia nie służą dziecku, za to mają zachęcać kobiety do porzucania dzieci bez zapewnienia im należytej opieki medycznej (sic!). Co więcej, mają one naruszać prawo dziecka do… poznania swoich biologicznych rodziców. Komitet zapowiedział zwrócenie się w tej sprawie do Parlamentu Europejskiego o wydanie nakazu likwidacji okien życia w państwach członkowskich, w których jeszcze one funkcjonują.
Gdyby pomysł ONZ wszedł w życie w Polsce w 2006 roku, dziś prawdopodobnie nie żyło by pięćdziesięcioro dzieci, które zawdzięczają życie owym oknom. Każde z nich trafiło do rodzin adopcyjnych, gdzie znalazły ciepło i miłość rodziców, których nie było im dane otrzymać od naturalnej matki i ojca. Każde z tych dzieci – niektóre z nich pójdą w tym roku po raz pierwszy do szkoły – ma imię i nazwisko, dom, rodziców, może rodzeństwo. Według urzędników ONZ tych pięćdziesięciu młodych Polaków nie powinno być na świecie.
Jak przewrotnie działa lewacki umysł! Czego nie wymyśli, tylko po to, by w jakikolwiek sposób próbować umożliwić zabijanie dzieci. Wszak do tego właśnie to wszystko się sprowadza – by dzieci zamiast do adopcji, trafiały do śmietnika. Dokładnie tam, gdzie trafiają już miliony dzieci nienarodzonych – dzięki triumfowi tej samej lewicowej ideologii. W przypadku aborcji jednak, neobarbarzyńcy próbują jakkolwiek uzasadnić mordy – powołując się przy tym na imaginowane prawa ludzi, którzy narodzić się już zdążyli. W przypadku okien życia nie ma uzasadnienia, które wydałoby się sensowne nawet najbardziej „nowoczesnemu” człowiekowi.
To jest pułapka postępu. Przez lata próbuje się nas przekonać, że tylko wolny sex bez zobowiązań, prezerwatywy i tabletki antykoncepcyjne – a więc wszystko, tylko nie dzieci – mogą dać nam szczęście. Jeśli już zdarzyła się „wpadka” – pozostaje aborcja. A tu nagle taki pomysł? Nie oddawać dzieci do okien życia, bo nie będą mogły poznać rodziców? Tego nie kupi człowiek wychowany w upadłej idei postępu. Dla niego alternatywą dla okna życia będzie śmietnik, rzeka, czy stos kamieni na skraju lasku, gdzie będzie mógł dokonać na własnym dziecku czegoś, co za parę lat eksperci ONZ, czy innej organizacji tego typu nazwą „późną aborcją” czy „opóźnioną aborcją”.
Dziś dla wielu dzieci, których nieszczęsne matki mają w sobie na tyle ludzkich uczuć, by oddać je pod czyjąś opiekę zamiast zabijać, okno życia jest mizerną i lichą stajenką. Jest żłobem zamiast kolebeczki. Ale i to chcecie im odebrać, Wy, Potężni.
Krystian Kratiuk