Urząd Zamówień Publicznych najwyraźniej uważa, iż polskim przedsiębiorcom przyda się konkurencja, zaś samorządom dodatkowa pozycja w budżecie, gdyż proponuje, by oferty w przetargach publicznych można było w naszym kraju składać w językach obcych. Miałoby to w założeniu ułatwić firmom z odległych zakątków świata walkę o krajowe zamówienia, ale pomysł ten od początku budzi sporo kontrowersji.
Przede wszystkim, jak zauważa prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa, w której to branży jest szczególnie dużo przetargów, zgodnie z konstytucją językiem urzędowym jest polski. Z kolei jeden z prezesów polskiego oddziału zagranicznej, w danym wypadku portugalskiej spółki ocenia, iż pomysł urzędników od zamówień publicznych jest niepotrzebnym wychodzeniem przed szereg, i, jak dodaje, w Niemczech lub we Francji podobna sytuacja byłaby nie do pomyślenia.
Wesprzyj nas już teraz!
Zamawiający, czyli samorządy, też mają zastrzeżenia. Według Związku Powiatów Polskich konsekwencją takiego rozwiązania byłoby powstanie gigantycznego bałaganu, bo samorządy będą musiały zatrudnić ogromną liczbę tłumaczy, co może przyczynić się wyłącznie do podniesienia kosztów przetargów, bynajmniej zaś nie do ich uatrakcyjnienia.
Co prawda rzeczniczka UZP uspokaja, że decyzję w kwestii języka będzie podejmował zamawiający, ale w takim razie, skoro można z olbrzymim prawdopodobieństwem założyć, jaki będzie to język, wprowadzać taki przepis? Już pojawiły się głosy, że może chodzić o przetargi z gatunku tych, których zwycięzca znany jest jeszcze przed ogłoszeniem.
Oficjalnie, według Urzędu, nowe regulacje mogą zwiększyć konkurencję w przetargach. Jak mówi pani rzecznik bowiem, obowiązek składania dokumentów także w języku polskim, jak to jest w obecnym stanie prawnym, może zniechęcać zagraniczne podmioty do ubiegania się o kontrakt w Polsce. Tylko dlaczego koszta tłumaczeń ma ponosić nie firma, która do przetargu staje, a ci, którzy finansują samorządy, czyli podatnicy?
Źródło: bankier.pl
Piotr Toboła