19 kwietnia 2022

Zwątpienie w Chrystusa – porażka czy szansa na nawrócenie?

(Caravaggio, Public domain, via Wikimedia Commons)

Wątpienie może mieć wiele postaci. Wspólnym mianownikiem dla każdego z rodzaju zwątpienia, jeśli w porę nie podejmie się próby jego pokonania, jest choroba duszy, która objawia się stałym kwestionowaniem wszystkich prawd wiary, nauczania magisterium Kościoła, Tradycji – mówi ks. prof. Piotr Roszak, wykładowca Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie (UNAV) oraz współpracownik Laboratorium Wolności Religijnej, w rozmowie z Tomaszem Kolankiem, PCh24.pl.

Abraham miał ogromne wątpliwości, Mojżesz nie słuchał, św. Piotr trzykrotnie się zaparł, a św. Tomasz nie uwierzył. Takich przykładów patriarchów, proroków, męczenników i świętych, którzy mieli chwile zwątpienia można wymienić dużo więcej. Czy zwątpienie, strach, huśtawki wiary są wpisane w życie każdego katolika?

Wiara jest czymś dynamicznym, co nieustannie domaga się pogłębiania. Nie jest czymś gotowym, co otrzymujemy na początku życia i co mamy po prostu, jedynie donieść w niezmienne postaci do końca naszych dni. Ona ma nas nieustannie otwierać na Słowo Boże i na pogłębianie relacji z Panem Bogiem w Trójcy Jedynym. To jak klucz, którym otwieramy kolejne drzwi, idąc dalej.

Wesprzyj nas już teraz!

Dlatego obrazem wiary jest droga, podczas której nieustannie musimy dokonywać wyborów, w którą stronę pójdziemy – czy za linią Ewangelii, czy za linią kreśloną przez zwodziciela.

W tym sensie wątpienie, o które Pan pyta, jest wpisane w naszą wiarę w pozytywnym znaczeniu. Przez wątpienie możemy nieustannie pogłębiać naszą wiarę, jeszcze goręcej się modlić, jeszcze mocniej przestrzegać Dekalogu, jeszcze bardziej żyć tajemnicą Zmartwychwstania. Wątpienie może nas mobilizować, aby wybory, które podejmujemy zawsze były słuszne i sprawiedliwe, abyśmy zawsze znaleźli światło pośród ciemności.

Pamiętajmy o jednym, że wiara polega na tym, że idąc i ufając Bożemu Słowu nie mamy pełnego obrazu rzeczywistości, którą przemierzamy. Człowiek wierzący przypomina wędrowca, który zmierza do pewnej miejscowości pośród nocy. Ma on w ręku światło, dzięki któremu może patrzeć pod nogi, ale nie dalej. W takiej sytuacji może pojawić się w jego sercu zwątpienie i pytanie: czy na pewno powinienem iść w lewo? A co jeśli będę musiał iść 20 km pod górkę, podczas gdy skręcając w prawo czeka mnie kilometr przyjemnego spacerku? W takich chwilach zwątpienia trzeba bezwzględnie zaufać Słowu Bożemu. Ono jest naszym światłem. Ono jest naszą mapą. Wiara mówi: idź dalej, nie wiesz wszystkiego, ale masz pewność, że to dobra droga. W czasie dnia nie widzimy gwiazd na niebie, słońce jest tak silne, że nie pozwala dostrzec innych ciał niebieskich, ale to nie znaczy, że ich nie ma… Problem nie jest po stronie gwiazd, ale naszych możliwości poznawczych.

Wymienione przez Pana wielkie postacie doświadczyły zwątpienia, które było często związane ze zmęczeniem duchowym, które z kolei wynikało z walki i wysiłku, jaki podejmowali. Wiemy jednak, że wszyscy wrócili na drogę Prawdy porzucając wszystkie wątpliwości.

Chciałbym zwrócić również uwagę, że wątpienie ma różne oblicza. Wiemy przecież, że uczniowie widząc Zmartwychwstałego Chrystusa doświadczają wahania czy to prawda czy nieprawda. Przeciwko takiemu kołysaniu się na prawo i lewo występuje Pismo Święte, wzywając do zdecydowanego przyjęcia trudnej prawdy. Łaciński czasownik dubitare nawiązuje to takiego rozchwiania, które trzeba rozstrzygnąć, bo nie da się żyć ciągle w oparciu o „być może”.

Innym obrazem zwątpienia może być niezdecydowanie zwłaszcza, kiedy trzeba jednoznacznie mówić „TAK-TAK, NIE-NIE”. Trwanie w przekonaniu, że coś częściowo może być prawdą, a częściowo kłamstwem nie rozwija człowieka, ponieważ nie przybliża go do ostatecznej odpowiedzi, tylko jeszcze bardziej pogłębia wątpliwości.

Wątpienie może mieć, podkreślam raz jeszcze, wiele postaci. Wspólnym mianownikiem dla każdego z rodzaju zwątpienia, jeśli w porę nie podejmie się próby jego pokonania jest choroba duszy, która objawia się stałym kwestionowaniem wszystkich prawd wiary, nauczania magisterium Kościoła, Tradycji.

Święty Piotr trzykrotnie nim kogut zapiał zaparł się Pana Jezusa. To na nim jednak Mesjasz zbudował Kościół, którego bramy piekielne nie przemogą. To święty Piotr dzierży klucze do Królestwa Niebieskiego…

Słabość św. Piotra to moment Ewangelii, w którym każdy z nas może się odnaleźć. Upadek św. Piotra nie okazał się bowiem jego porażką, tylko był dla niego szansą – szansą na powstanie, szansą na pokutę, modlitwę i głoszenie Chrystusa całemu światu. Słabość św. Piotra to dla nas wezwanie, żeby jeszcze mocniej trzymać się wiary zwłaszcza w chwilach najcięższej próby. Wiara, jak czytamy w Liście do Hebrajczyków, ma być kotwicą duszy, która jest głęboko osadzona w Stwórcy i chociaż morze nieustannie faluje i targa nami, chociaż nieustannie pojawiają się wątpliwości, to dzięki tej kotwicy krzywda nam się nie stanie.

Św. Piotr otrzymał od Pana Boga misję strzeżenia Kościoła, troski o jedność, o umacnianie braci w wierze, ponieważ sam doświadczył tego rodzaju próby. Wątpienie jest bowiem próbą, z której nie zawsze wychodzi się zwycięsko. Właśnie dlatego powinniśmy mieć nieco inną wizję życia chrześcijańskiego – nie taką, w której nie ma miejsca na pytania, wątpliwości. Przecież doktryna jest pogłębiana od 2000 lat! Przecież człowiek, który jest uważany za najwybitniejszego naukowca średniowiecza, Ojciec Kościoła – św. Tomasz z Akwinu żył 1200 lat po Chrystusie!

Musimy przy tym rozumieć, że bardzo często problemy, które pojawiają się na drodze wiary są związane z kulturą, w której żyjemy, która nagle sprawia, że dana postawa dawniej nieakceptowana przez osoby wierzące nagle staje się światową normą, a każdy kto uważa inaczej i przywołuje jako argument Tradycję, klasyczną moralność i etykę jest skazany na wyzwiska, złośliwości i grubiaństwo. Wiele osób staje dziś przed wyborem – bronić wiary, tradycji i nauczania Kościoła, czy mieć „święty spokój”, bo świata i tak się nie zmieni? Często dopadają ich wątpliwości. Najlepszym lekarstwem na taki stan rzeczy jest pogłębianie wiary, post i modlitwa. Najgorzej, kiedy człowiek odpuszcza. Co taki człowiek powie Panu Bogu na Sądzie Ostatecznym? Nie chciało mi się? Zabrakło mi wiary? Nie chciałem psuć innym dobrego humoru?

Nie można więc odpuszczać, wątpliwości trzeba przezwyciężać, wiarę trzeba coraz głębiej zakorzeniać. Powtórzę: w doświadczeniu św. Piotra i wielu innych świętych musimy widzieć wezwanie do nawrócenie i budowania naszego życia na Chrystusie. To Pan Jezus jest naszym fundamentem, a nie nasza wiedza, nasze umiejętności, nasze widzimisię.

Jeśli będziemy lekkoduchami, którzy uważają, że być wierzącym to najprostsza rzecz na świecie, że to żaden wysiłek i żadna praca, to rozmijamy się z tym, co jest chrześcijańskie.

Czy osoba niewierząca w Boga, ale będąca jednocześnie „dobrym człowiekiem” może być zbawiona?

Pytanie, kto będzie zbawiony, a kto nie pozostawmy Panu Bogu. Faktem jednak jest, że kiedy Nikodem zapytał Pana Jezusa, co trzeba zrobić, żeby dostać się do Królestwa Niebieskiego, usłyszał w odpowiedzi, że pierwszym i podstawowym warunkiem jest wiara w Chrystusa – Syna Bożego.

Wiara w Chrystusa również nie daje z automatu zbawienia. Nie może być tak, że ktoś został ochrzczony, był u pierwszej Komunii Świętej, potem przyjął sakrament bierzmowania i na tym skończyła się jego „przygoda” z Kościołem. Wprawdzie, kiedy pyta go ankieter o wyznanie, to odpowiada on: katolicyzm, ale czy na pewno jest to katolik?

Wiara w Chrystusa nie może być martwa! Musi być żywa i przekładać się na czyny!

Pan Jezus bardzo wielu osobom, które spotykał mówił, że są „niedaleko Królestwa Niebieskiego”, a łotrowi, który razem z Nim został ukrzyżowany, który w ostatniej chwili życia przeprosił za grzechy i wyznał wiarę obiecał, że razem z Nim będzie jeszcze tego samego dnia w niebie.

Widzimy więc, że do zbawienia trzeba czegoś więcej. Nie wystarczy tylko formalne zapisanie się, bo Kościół to nie jest pewien „klub sympatyków Pana Jezusa”. Dobroć musi być powiązana z wiarą w Chrystusa, gdyż Bóg jest źródłem tej dobroci: nie można mieć rzeki bez źródła.

Ale przecież starotestamentowi prorocy nie znali Chrystusa…

Kościół naucza o różnych postaciach, które nie spotkały Chrystusa, ponieważ żyły w czasach Starego Przymierza, co wybrzmiewa szczególnie mocno w Wielką Sobotę, kiedy mówimy wyznając naszą wiarę, że Chrystus zstąpił do piekieł. Oznacza to, że owoce odkupienia, które zostały zrealizowane na krzyżu również objęły osoby, które żyły przed Jego Wcieleniem. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież Abraham nie wierzył w Chrystusa. Nie wierzyli w niego również Patriarchowie, ponieważ żyli na świecie wiele lat przed przyjściem Syna Bożego. Wiemy jednak, chociażby za sprawą św. Tomasza z Akwinu, o postaci tzw. wiary implicytnej, wiary pośredniej, która towarzyszyła ludziom w Starym Testamencie. Wierzyli oni przecież w Chrystusa jako Mesjasza, który ma dopiero nadejść. Inni, po Jego Wcieleniu wierzą w Niego jako Tego, który już przyszedł. Ale to ta sama wiara (choć nie taka sama)! Innymi słowy: wiara w Chrystusa jest podstawowym warunkiem zbawienia! Zbawienie polega bowiem na udziale w Jego życiu. Nie można więc być zbawionym bez chęci życia w Chrystusie. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przez Chrystusa!

Być „dobrym człowiekiem” to z pewnością pierwszy krok w kierunku odzyskania pełnej perspektywy zbawienia. Wszelkie dobro pochodzi bowiem od Boga, to On jest jego źródłem. Sama dobroć, bez przywiązania do źródła, to jednak za mało i nieważne jaką szlachetnością wykaże się zagorzały ateista, może nawet zawstydzając przy tym swoją altruistyczną moralnością wierzących. Ale zbawienie to nie kwestia arytmetyki, wedle której za jakąś liczbę dobrych uczynków idziemy do nieba, a jak jej nie osiągniemy to czeka nas piekło. Wieczność polega na relacji z Bogiem, który jest wieczny ze swej natury i na chęci dzielenia Jego życia trynitarnego. Bez źródła, bez Chrystusa nie ma zbawienia.

Obrazy sądu ostatecznego, jakimi często karmiła nas kultura popularna, nierzadko nawiązująca do pogańskich schematów, jakoby chodziło o wagę, na które stawia się uczynki i wydaje werdykt na tej podstawie, to nie wizja zbawienia w Ewangelii.

Do nieba jesteśmy zaproszeni bez naszych zasług, na mocy uprzedzającej, odwiecznej woli Boga – ale możemy ją odrzucić, zerwać relacje z Chrystusem, świadomie pomijając Go i lekceważąc. Zauważmy, że w Mt 25, gdzie pojawia się opis sądu, to kryterium wyroku jaki zapada nie jest ilość uczynków, ale relacja do Chrystusa: czy pomogłem temu, kto głodny, w więzieniu, przybyszem, gdyż Chrystus się z nim utożsamia, nawet jeśli ktoś nie do końca był tego świadomy. Zasługa – dobry czyn – nie jest przyczyną zbawienia, ale jego skutkiem: możemy gromadzić zasługi, ponieważ są one odpowiedzią człowieka na łaskę Boga. Sądzę, że to zasadnicza kwestia, którą rozważamy w Wielki Piątek, gdy uświadamiamy sobie, że Chrystus umarł za nas, gdy jeszcze byliśmy grzesznikami, aby nas uzdolnić do relacji z Bogiem, by nic nam w niej nie stawało na przeszkodzie. 

Powyższe pytania nie były przypadkowe. Trwa bowiem akcja wrogów Kościoła, którą można określić jako „zrób apostazję na Wielkanoc”. Osoby promujące ją używają argumentów typu: przecież św. Piotr się zaparł, przecież Abraham nie znał Chrystusa, przecież wystarczy być dobrym człowiekiem oraz że „najważniejsze to żyć w zgodzie z własnym sumieniem” i nie potrzeba do tego ani Kościoła, ani Dekalogu. Jak Ksiądz profesor by to skomentował?

Wróćmy może na moment do zaparcia św. Piotra. Przecież nie chodziło o to, że chciał on zrobić na złość Panu Jezusowi, albo w taki sposób Go ukarać. W obliczu trudnej sytuacji św. Piotr okazał się człowiekiem słabym, ale wrócił do Chrystusa i szedł za Nim umacniając swoich braci w wierze. W związku z tym powiem szczerze, że nie wiem, dlaczego zachęcając do apostazji przywołuje się św. Piotra. Bardziej pasowałby tutaj Judasz i jego 30 srebrników, które dzisiaj zastępuje bezwarunkowa pogoń za uznaniem u innych i „niemal szczere klepanie po ramieniu” przez wrogów Kościoła, ewentualnie lajki i serduszka w mediach społecznościowych. Kurs srebrników – można byłoby powiedzieć – w każdej epoce jest nieco inny, ale ostatecznie nie rekompensuje tej straty, jaką jest odejście od Chrystusa. To zły życiowy interes, jak pokazuje los Judasza.

Jakkolwiek to nie zabrzmi: w Ewangelii jak pamiętamy, na początku działalności publicznej Jezusa Chrystusa, diabeł oferuje Mu wszystkie skarby i królestwa świata, jeśli Mesjasz odda mu pokłon. Ma nadal być Mesjaszem, ale wedle strategii Diabła, na jego zasadach, przy jego metodach, czyli de facto stać się podróbką prawdziwego Pomazańca. Dzisiaj niektórym wystarczy lajk… Strach pomyśleć, co będzie następne. Ludzie będą ostentacyjnie płacić za to, żeby ktoś wziął od nich dusze, bo apostazja to będzie za mało klikalną sprawa?

Tego typu akcje apostazji są kuriozalne i pokazują fałszywą logikę myślenia. Wyparcie się Boga nie może być traktowane jako akt dobra. Myślenie o Bogu zawsze było przejawem największej i najtrudniejszej refleksji filozoficznej o Bogu, z którą zmagali się najwięksi myślicieli ludzkości. Wystarczy uważnie przeczytać podręczniki do historii filozofii: wielu tam agnostyków, deistów, ale nie ateistów. A poza tym, wszelkie dobro pochodzi od Boga i nie można czynić dobro przeciwko Bogu, tak jak nie można powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego „Panem jest Jezus”.

W gruncie rzeczy owa akcja medialna „Apostazja na Wielkanoc” to jednak nic innego jak okazywanie ukrytej pogardy wszystkim wierzącym. Tutaj nie ma żadnych szczytnych ideałów, które przywołują za rewolucjonistami francuskimi współcześni wrogowie Kościoła, że chcą budować bratnią wspólnotę, że wszyscy chcą być równi, że szacunek, tolerancja, braterstwo czy też siostrzeństwo… Nie o to chodzi, tylko o pokazanie swojej pogardy dla wierzących jako gorszych, głupszych etc. Trudno uznać, że odejście samo w sobie ma wartość, bo rodzi się pytanie: co w zamian? Jak pokazuje historia, najczęściej kolejnym krokiem jest apoteoza człowieka, totalitarny kult „walki klas” czy rozumu, pojawiają się zastępniki i to dużej gorszej jakości.

Dlatego, wydaje mi się, że taka akcja to nie jest jakieś proste odejście z Kościoła kogoś kto ma wątpliwości, doświadcza trudności intelektualnych z wyznawaniem chrześcijaństwa, kto stawia pytania, na które nie znajduje odpowiedzi etc. Kościół szanuje takie postawy, one się zdarzały i będą się zdarzać, ale przez wieki osoba, która z powodu wątpliwości odchodziła z Kościoła nie była potępiana, tylko robiono wszystko, aby do Kościoła wróciła, aby odzyskała wiarę i łaskę. Troszczono się przy tym także o prawowierność i skutki społeczne, bo miano świadomość, że promowanie fałszywych ujęć, milczenie, gdy trzeba mówić na czym polega wiara Kościoła, to wyrządzanie szkody pozostałym członkom Ludu Bożego. Jeśli milczę, wiedząc że ktoś posługuje się fałszywymi zasadami matematyki, to wyrządzam szkodę całemu systemowi ekonomicznemu, nie tylko temu jednemu człowiekowi. 

Wiara nie jest ideologią, tylko przyjęciem za prawdę tego, co Pan Bóg nam objawił w historii. Jesteśmy uzdolnieni Jego łaską, żeby to przyjąć, wyznać i żyć według tego. Jeśli ktoś ma szczere wątpliwości niech szuka odpowiedzi w Kościele, w Ewangelii, w modlitwie, w poście. Jeśli w nauce badacz ma wątpliwości dotyczące jakiegoś prawa, nie porzuca nauki, ale jeszcze bardziej się w nią zagłębia aż odkrywa niuanse, głębsze wyjaśnienia, które ignorował. To bodziec, aby szukać dalej… Jeśli odejdzie z powodu tych wątpliwości z Kościoła dobry Pasterz pójdzie za nim, aby ta zagubiona owca wróciła do stada. Tak było przez wieki i tak jest w wielu przypadkach i dzisiaj.

Natomiast demonstrowanie niechęci czy nawet wrogości do Kościoła i Chrystusa, jak akcja o której mówimy nie ma nic wspólnego z opisaną wyżej sytuacją. Powtarzam: to z jednej strony pogarda dla chrześcijan, a z drugiej próba stworzenia nowej mody, nowego trendu, nacisku i szantażu innych, aby robili to samo. Nie ma to nic wspólnego z tym, że ktoś doświadcza trudności w wierze. To zaplanowane działanie obliczone na to, żeby poprzez nacisk medialny, społeczny, kulturowy wywierać presję na innych. Jak to się ma do tych wszystkich „praw człowieka”, o których mówią tak często krytycy Kościoła? Jak się to ma do wolności religijnej? W klasie nie może wisieć krzyż, bo podobno obraża niewierzących, ale nawoływanie do apostazji i wyparcia się Jezusa już jest OK? Nie jest i nigdy nie będzie! W gruncie rzeczy to utrudnianie wyznawania wiary, do której ma prawo każdy obywatel.

Katolik jest powołany do nawracania i głoszenia Ewangelii, a nie ucieczki. Święty Piotr, który cały czas pojawia się w naszej rozmowie w chwili próby zawiódł, ale ponieważ zrozumiał swój błąd, zrobił później wszystko, aby go naprawić i zadośćuczynić.

Przypomina mi się tutaj książka C.S. Lewisa „Listy starego diabła do młodego”. Jest w niej scena, gdzie Krętacz – stary diabeł – pisze do młodego diabła, że najlepszym sposobem, aby ludzie odeszli od wiary jest sprawienie, aby oni zastanawiali się nad sobą, nad swoimi wątpliwościami, nad stanami emocjonalnymi, bo w ten sposób zamiast myśleć o Bogu, zaczynają siebie i swoje rozterki stawiać w centrum. Krętacz pisze wprost, że człowiek ma się skupić na sobie, a nie na Prawdzie, w którą wierzą i która ich przekracza. Jakże aktualne są te słowa, jakże aktualna jest ta książka…

Kościół ma lekarstwo na tego typu sytuacje, a konkretnie dwa lekarstwa – cnotę męstwa i cnotę roztropności. Jak się o nie modlić? Jak przywrócić ich klasyczne znaczenie?

Przede wszystkim musimy wiedzieć, co jest celem naszego życia, a jest nim zbawienie! Znając cel wiemy po co jest nam potrzebne męstwo. Nie jakie są techniki bycia mężnym, tylko czym jest męstwo i po co jest potrzebne. To samo z roztropnością.

W przypadku męstwa św. Tomasz z Akwinu wskazywał na dwa bardzo ważne wymiary. Z jednej strony polega ono na atakowaniu zła, które się jawi na horyzoncie i stawianiu mu czoła. Jeśli człowiek definiuje coś jako zło to nie może przechodzić obok tego obojętnie i po prostu pozostawić samemu sobie, żeby się dalej rozwijało. Męstwo polega na tym, że działam przeciwko złu, aby się nie rozszerzało wokoło, żeby nie stało ani mnie, ani innym na drodze.

Drugim, dużo ważniejszym i dużo trudniejszym wymiarem męstwa, o którym pisze św. Tomasz z Akwinu jest trwanie w dobrym, to znaczy obrona dobra. Mimo że trwają szaleńcze ataki z zewnątrz na dobro, mimo że dobro jest wyśmiewane i kwestionowane, to postawa męstwa nakazuje trwać przy dobru, bo dobro pochodzi od Boga.

Jak to mówimy, Pan Bóg pisze prosto po krzywych liniach, naszych potknięciach i wątpliwościach, dlatego, że nas kocha i chce, żebyśmy przy Nim wytrwali do końca. Chrystus umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. Chrystus trzeciego dnia zmartwychwstał pokonując śmierć, piekło i szatana. Chrystus zrobił dla nas – ludzi wszystko, tak bardzo nas umiłował. Jeśli będziemy z Chrystusem – zwyciężymy. Jeśli On z nami, któż przeciwko nam?

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij