14 czerwca 2024

Związek bez dzieci? Związek bez sensu! Czyli radość z rodzicielskiej inwestycji

(stock.adobe.com/kadmy)

Od mrocznych czasów hitlerowskiej okupacji dzietność w Polsce nie znajdowała się w położeniu tak fatalnym jak obecnie. Według danych z 2023 roku Polaków rodzi się mniej, niż za czasów stalinizmu i stanu wojennego. Ta tendencja nie ma przecież swojego źródła w propagandzie zdegenerowanych skłonności. Te wciąż pozostają statystyczną rzadkością. Problem niewystraczającej liczby dzieci to skutek atmosfery, jaką zarażają się polskie rodziny. Rodzicielstwo coraz częściej postrzega się jako ewentualność – dodatek do – mającego stanowić ideał – pełnego wrażeń życia z ukochaną osobą. To co stanowi cel związku zostaje zepchnięte na bok przez ekspansję hedonizmu. A jednak – choć zmysłowe dążenia przyćmiewają coraz bardziej to, co ważne, trudno powiedzieć, by życie rodzinne XXI wieku przyjemniało. Jest raczej wprost przeciwnie. Słabnięcie prokreacyjnych priorytetów zdaje się odgrywać w tym sporą rolę…

Dzieci jak najmniej…

Każdego roku Marsze dla Życia i Rodziny wychodzą na ulice polskich miast, by wspólnym głosem uczestników wywodzących się z różnorodnych środowisk wyrazić przywiązanie do tradycyjnego małżeństwa, ról płciowych i ochrony nienarodzonych. W nazwie nadanej temu zgromadzeniu odnajdziemy też krótki – ale treściwy komentarz do spadających wskaźników dzietności: Życie i rodzina to nierozłączna jedność.

Wesprzyj nas już teraz!

Dołącz do Marszu dla Życia i Rodziny w Krakowie – 16 czerwca 2024, Plac Matejki, godz. 11.30

Ta naturalna perspektywa powinna uchodzić za niekontrowersyjną. A jednak: współczesne modele związku i popularne oczekiwania traktują potomstwo jako niekonieczny, choć wciąż jeszcze prawdopodobny, dodatek.

Źródłem kryzysu demograficznego jest nic innego, jak właśnie fakt, że coraz mniej rodzin oddaje się powoływaniu na świat kolejnych pokoleń. Rzućmy okiem na dane z zeszłego roku: W 2023 roku na każdą Polkę przypadało statystycznie niecałe 1,16 dziecka, podczas gdy współczynnik zastępowalności pokoleń, miara dzietności konieczna do zachowania podobnej liczby populacji wynosi 2,1. Jeszcze w czasach głębokiej komuny oraz na początku lat 90 Polacy decydowali się na dzieci dostatecznie często, by spełniać to minimum. Dziś dzieli nas od niego prawdziwa przepaść.

Konsekwencje prokreacyjnej opieszałości, wziąwszy pod uwagę względy ekonomiczne i cywilizacyjne, będą tragiczne. Podczas, gdy obecnie na 100 osób w wieku 15 – 65 lat przypadało 27,5 emeryta, to za kolejne trzy dekady na stu obywateli w wieku produkcyjnym przypadać ma już 62 seniorów. Według danych OECD starzenie się społeczeństwa w perspektywie następnych dziesięcioleci grozi poważnym kryzysem ekonomicznym i wybitnym wzrostem długu publicznego.

Przeciążenie systemu emerytalnego to jednak tylko część problemów związanych z niską dzietnością. Uszczuplanie się narodu oznacza ubożenie kulturowe, utratę instytucji, przedsiębiorstw, własności i inicjatyw, które nie będą mogły przypaść żadnemu następcy. Mniejszy lud – to społeczeństwo o mniejszym potencjale i dobrobycie. Taki właśnie los sobie gotujemy…

Rodzina „życia chwilą”

Przecież źródłem tego kryzysu nie jest ekspansja ruchu LGBT, czy propaganda singlizmu. Wprawdzie moda na trwanie w chwiejnych i niestabilnych związkach to trucizna skutecznie szerząca się w polskich tendencjach, ale sedno sprawy leży gdzie indziej. Lodowaty wiatr, jaki przywiał nad Wisłę i niemałą połać świata demograficzną zimę, to oddzielenie rodziny od jej fundamentalnego zadania – czyli wzbudzania nowego życia.

Nie trzeba być tytanem intelektu, by wiedzieć, że spadające wskaźniki urodzin wiążą się z kulejącą kondycją rodziny. Kolejne lata przynoszą wzbierającą falę rozwodów, postępującą sekularyzację instytucji małżeństwa – to panorama, która nie sprzyja wzrostowi dzietności. Mówi się o tym nagminnie – zgodnie zresztą z doniosłością problemu. Ale być może brak prokreacyjnych ambicji i traktowanie dzieci jako zbędnego elementu relacji to nie tylko skutek, ale i przyczyna tych ponurych zjawisk…

Znaczenie potomstwa postrzegamy dziś zupełnie opacznie. Prokreacyjne zadanie ma ogromny wpływ na ludzkie życie i psychikę – a jednak często zajmuje daleki miejsce na liście priorytetów. Rodzicielskie ambicje wyprzedza na niej pragnienie przeżycia przygód i ubarwiania małżeńskiej codzienności atrakcyjną rozrywką.

A jednak – przecież to rodzicielski potencjał jest zaczynem sympatii i budowania związku. Gdy ludzie decydują się na stworzenie małżeństwa – które współcześnie niestety często przybiera formę wydarzenia wyłącznie urzędowego – działają pod wpływem romantyzmu i uczucia, które decydują się poddać pod osąd rozumu i złączyć w związek. Rzecz w tym, że w znacznej mierze to dążenia rozrodcze są źródłem romantyzmu i zakochania. Pragnienie potomstwa wpisane jest w ludzką naturę i do niego ostatecznie zmierzają uczuciowe poruszenia zakochania.

Współczesny model relacji rodzinnej chciałby rozdzielić te dwie sprawy. Dzieci mają być dodatkiem do „relacji” – które wartość mierzy hedonistyczna satysfakcja. Logikę mnożenia zastąpiło „planowanie rodziny”. Zamiast podkreślać nierozerwalny związek więzi oblubieńczej z rodzicielstwem różnorakie mądre głowy zachęcają, by rodzice bacznie stali na straży własnego komfortu. Jeśli już dzieci – to bez przesady z ich ilością i wychowawczym oddaniem. Mamy mierzyć nisko i bronić własnej wygody przez odważnym zaangażowaniem w budowę potężniejącego domu. Jak karykaturalnie wygląda atmosfera prokreacyjnej „ostrożności”, gdy młodych Polaków rodzi się mniej niż podczas terroru czerwonej hołoty?

Popularyzacja tej mentalności niesie ze sobą spore ryzyko. Do ulegania pustemu hedonizmowi mamy bowiem wybitny talent. Zachęta, by jego podpowiedzi w projekcie tak doniosłym jak życie rodzinne traktować poważnie jest krótkowzroczna. To doskonały wytrych dla zranionej natury. O chwilowy komfort potrafimy zadbać w każdej okoliczności aż za dobrze…  To z podejmowaniem konstruktywnego wysiłku mamy problem. Rzecz w tym, że to właśnie on daje nam w życiu poczucie sensu i przesądza o długotrwałej satysfakcji.

Emocje uatrakcyjniające przebywanie z drugą osobą mogą trwać długo, ale prędzej czy później trzeba wziąć pod uwagę cel – ku któremu chcą nas popchnąć. Gdy dysfunkcyjne przekonania lub nadmierna zmysłowość ograniczają prokreację „relacyjna” wartość wspólnoty małżeńskiej odcięta zostaje od jednego ze swoich źródeł. Przesiadywać na gałęziach drzewa, którego korzeń obumiera nie da się zaś zbyt długo. Z czasem coraz trudniej oprzeć satysfakcjonujące wspólne życie na rozrywkach – którymi coraz trudniej przezwyciężyć rutynę i nudę. Niechęć względem powierzonej rodzinie odpowiedzialności zaprasza do domu ducha chaosu – uwijającego się, by podkopać poczucie sensu i znaczenia więzi.

Właśnie dlatego rodzicielska rola nie jest wyłącznie obciążeniem. To powołanie. Pojawianie się dzieci nadaje całej rodzinie orientację na rozwój wzrastającego życia. To przedsięwzięcie, z którego sukcesów bardzo wiele satysfakcji czerpią również rodzice, bo prokreacyjny projekt swoim znaczeniem przerasta starania o codzienne zadowolenie ukochanej/ ukochanego. Jednoczy dwoje w służbie celowi większemu od pary. To wyczerpująca służba ale pragnienie wstąpienia w rodzicielskie szeregi skrywa się w naturze każdego człowieka. Na ochotników czeka pasja, wyjątkowe doświadczenia… i – do kroćset – własne dzieci. To chyba jasne, że rezygnacja z tego potencjału nie przechodzi bez reperkusji. Szczególnie dla związków, tworzonych pod wpływem inspiracji z natury nawiązujących do rodzicielstwa…

Tę garść refleksji warto zabrać ze sobą na tegoroczny Marsz dla Życia i Rodziny. Tych dwóch spraw nie wolno traktować jako rozdzielnych – zaczynem rodziny i źródłem jej godności jest wychowawcza rola – spełniająca ojca w jego męskim, a kobietę w matczynym powołaniu. W najbliższą niedzielę wyjdźmy na ulice, by pokazać światu, że ta odpowiedzialność to szansa na radość i spełnienie. Takiej zachęty pilnie dziś potrzeba.

Przypomnijmy Polakom, że dziecko nie jest balastem. W długoterminowym sensie to inwestycja o możliwie wybitnej skali zwrotu. Po kilku dekadach naszej najlepszej kondycji własne siły zaczną starczać na niewiele. Znane już relacje okrzepną, miłość nabierze bardziej stonowanych barw: Dawne uczucie może jednak znaleźć przedłużenie – w jego najdonioślejszym owocu – potomstwie. Za parę dekad – jako pochyleni ku ziemi starcy możemy czerpać korzyści z wierności wezwaniu do mnożenia się, albo poczuć na plecach zimny dotyk „kultury eutanazji”. Oby wtedy były przy nas dzieci – wciąż rosnące – by skierować nasze oczy ku górze. Tego przecież chcemy – by miłość dzielona z ukochanym mężem lub żoną trwała. To nasza przyszłość. Wielka szansa – rodzinna, narodowa i indywidualna. Ostatecznie możemy postawić na nich – albo mieć ufność w dobrą kondycję ZUS-u i NFZ…

Filip Adamus

Dołącz do Marszu dla Życia i Rodziny w Krakowie – 16 czerwca 2024, Plac Matejki, godz. 11.30

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(165)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie