Od 1975 roku, kiedy to zezwolono we Francji na aborcję jako pewien wyjątek w trudnych sytuacjach życiowych, kraj ten przeszedł długą drogę staczając się w kierunku cywilizacji śmierci. Aborcja jest powszechnie dostępna, darmowa, a ostatnio stała się nie tyle możliwym wyborem kobiety, co jej „fundamentalnym prawem”.
Zabijanie dzieci nienarodzonych zostało usankcjonowane, a kolejne działania rządów mają owo „prawo” zabezpieczyć, a nawet wykluczyć wszelką nad nim dyskusję. Tak należy postrzegać np. wprowadzenie przez socjalistyczny rząd totalitarnej ustawy wykluczającej z internetu jakąkolwiek dyskusję na temat negatywnych skutków aborcji, czyli zakneblowania portali pro-life.
Wesprzyj nas już teraz!
Ustawa przeszła z niewielkimi poprawkami nawet przez Senat, gdzie teoretycznie tzw. centroprawica ma większość, m.in. dzięki poparciu senatorów centroprawicowej UDI. Grupa polityków partii Republikanie odgraża się co prawda, że zaskarży nowe przepisy, które odbierają wolność słowa, do Rady Państwa, ale to już tylko łabędzi śpiew opozycji.
Banalizacja aborcji doprowadziła do tego, że co roku wykonuje się nad Sekwaną ponad 200 tys. aborcji. Działalność ruchów obrony życia jest penalizowana, a dyskusja wykluczana. Socjalistyczny rząd doprowadził nawet do rezygnacji z tzw. czasu refleksji, który pozwalał brzemiennej kobiecie zastanowić się przed podjęciem decyzji o zabiciu nienarodzonego dziecka.
Wieloletnia „obróbka” społeczna doprowadziła do tego, że aborcję jako „fundamentalne prawo kobiet” postrzega większość społeczeństwa, a obrońcy życia przedstawiani są jako „ekstrema”, niemal dorównująca radykalnym islamistom.
Temat aborcji stał się też tabu dla polityków. Kandydat Partii Republikanie, Francois Fillon jest katolikiem, ale popierające go ruchy pro-life liczą jedynie na to, że za czasów jego prezydentury być może zmieni się chociaż sama atmosfera dyskusji na te tematy, co byłoby i tak milowym krokiem powrotu do normalności.
Problemem dla polityków jest nawet poruszanie tematów około aborcyjnych. Młoda deputowana Frontu Narodowego Marion Marechal Le Pen obiecała np. w imieniu swojej partii powrót do dyskusji nad problemem 100 proc. refundacji aborcji z budżetu państwa. Została niemal natychmiast skarcona, bo poruszenie takiego tematu w kampanii wyborczej mogłoby zdaniem jej kierownictwa osłabić szanse wyborcze jej ciotki Marine Le Pen.
FN stara się budować wizerunek partii pragmatycznej, przewidywalnej i obawia się, że grzebanie przy prawie dotyczącym aborcji, zostałoby zakwalifikowane jako pewien rodzaj „oszołomstwa”. Zapewne dlatego nr 2 tej partii, Florian Philippot nie tylko podważył deklarację Marion, ale stwierdził, że jej wypowiedź nie odzwierciedla stanowiska kierownictwa partii, a tego typu poglądy są tu „osamotnione”.
Phillipott jednak trochę się na swojej deklaracji „przejechał”. Internet zaroił się od wyrazów poparcia dla deputowanej z Vaucluse. Poparło ją m.in. siedmiu szefów struktur departamentalnych, wielu radnych regionalnych i lokalnych Frontu. Herve Lepinau, radny FN przypomniał, że wycofanie się ze 100 proc. refundacji aborcji było dokładnym powtórzeniem postulatu Marine Le Pen jeszcze z 2012 roku. Inny radny Frontu i członek jej kierownictwa, Pierre Cheynet dodał, że są to idee, które partia popierała „od zawsze”.
Realna możliwość sukcesu wyborczego spowodowała jednak, że polityczny pragmatyzm stał się ważniejszy od idei. Philippot zapewnił, że program FN „nie przewiduje żadnych modyfikacji, zmian, ograniczeń do dostępności, czy refinansowania aborcji”.
Kolejny raz okazuje się, że chęć osiągnięcia sukcesu politycznego odbywa się często kosztem wartości i przyjęcia moralnego permisywizmu. Zresztą nie tylko we Francji.
Bogdan Dobosz