31 października 2019

Misjonarz z Polski: Dla Afrykańczyków najważniejsze są wiara i rodzina [WYWIAD]

(Fotograf: Lukasz Sokol/Archiwum: Forum)

Z ojcem Henrykiem Ślusarczykiem werbistą, misjonarzem, który 13 lat posługiwał w afrykańskiej Angoli, w tym 6 lat podczas krwawej wojny domowej, rozmawia Adam Białous.

 

W jakich okolicznościach zrodziło się Księdza powołanie do pracy misyjnej?

Wesprzyj nas już teraz!

Pochodzę z Mysłowic na Górnym Śląsku. Pierwsza myśl o tym, aby zostać księdzem, misjonarzem, przyszła do mnie, kiedy uczyłem się w starszych klasach technikum. Zainspirował mnie do tego wikariusz naszej parafii, który wiele pomagał ludziom, szczególnie tym zniewolonym nałogami. Jako młodzieniec pomagałem mu w tym trudnym dziele i odkryłem, że niesienie duchowej pomocy innym może być moim powołaniem. W roku 1985 zostałem przyjęty do nowicjatu Księży Werbistów. Seminarium duchowne zakończyłem osiem lat później i zostałem wyświęcony na kapłana. Zaraz potem przez dwa lata pracowałem jako kapelan w szpitalu w Rybniku. Następnie zapadła decyzja o moim wyjeździe na misje do Angoli. W 1995 roku przełożeni wysłali mnie do Portugalii na prawie roczny kurs tamtejszego języka. Obowiązuje on w Angoli, która przez kilkaset lat była portugalską kolonią.

 

Jakie były początki pracy misyjnej?

Miałem marzenie, jak każdy początkujący misjonarz, pojechać na „pierwszą linię frontu”, czyli gdzieś do dzikiej dżungli, aby ewangelizować dzikie ludy. Rzeczywistość jednak okazała się taka, że w roku 1996 skierowano mnie do pracy w diecezjalnym seminarium duchownym w Ndalatando. Miałem tam zastąpić na dwa tygodnie chorego na malarię rektora. Z tych dwóch tygodni ostatecznie wyszło 5 lat pracy w seminarium. Najpierw byłem tam prefektem, później wicerektorem, a na końcu rektorem. Wówczas nie było jeszcze w Ndalatando żadnego księdza diecezjalnego, więc poproszono nas, werbistów o poprowadzenie seminarium duchownego. Dopiero po 10 latach istnienia tej uczelni, wykształceni na niej kapłani przejęli od nas prowadzenie placówki.

Obecnie w Angoli sytuacja powołaniowa jest lepsza niż w Polsce. W każdym z tamtejszych seminarium studiuje około 20 osób. W Benguela każdego roku wyświęcanych jest 20 księży. Podczas mojego 13-letniego pobytu pełniłem posługę duszpasterską i nauczałem na różnych uczelniach oraz różnych szkołach należących do naszego zgromadzenia werbistów.

 

Sześć spośród trzynastu lat, przez które posługiwał Ojciec w Angoli, były okresem okrutnej, bratobójczej wojny. O co się toczyła?

 

Konflikt rozpoczął się zaraz po uzyskaniu przez to państwo niepodległości w roku 1975. Trwał 27 lat. Marksistowskie władze państwowe walczyły z partyzantką, która tak naprawdę również miała charakter komunistyczny. Tę bratobójczą, krwawą wojnę podsycały i utrzymywały państwa postronne, głównie dostarczając broń – m.in. Kuba, Związek Sowiecki, Stany Zjednoczone, RPA a także kraje europejskie. Chodziło o przejęcie kontroli nad wydobyciem ogromnych bogactw naturalnych – głównie diamentów, złota, rud metali oraz ropy naftowej.

Angola to duże państwo, o powierzchni cztery razy większej niż Polska, położone w południowo-zachodniej Afryce. Zamieszkuje je około 28 milionów ludzi. Mieszkańcy należą do różnych plemion. W sumie jest ich więcej niż dwadzieścia. Największe to Kinbundu i Unbundu.

 

Jakie najtrudniejsze chwile z czasu wojny pozostały w Ojca pamięci?

Najpierw powiem, że Angolczycy to ludzie dobrzy, lecz sytuacja wojny zmuszała niektórych z nich do niezgodnych z ich naturą złych działań. Najgorzej zapamiętałem nienawiść, chęć zemsty ogarniające ludzi. Miałem takie krańcowo trudne sytuacje, kiedy raz do mnie strzelano, aby zabić, na szczęście niecelnie. Kule przeleciały obok mojej głowy. Innym razem, kiedy jechałem przez las, zatrzymał mnie partyzant, przyłożył mi karabin do głowy i powiedział: „a teraz cię zastrzelę”. W sekundzie przeleciały mi przed oczami wszystkie sceny z mojego życia. Po szczerej rozmowie jednak puścił mnie wolno. Bliski śmierci byłem też kiedy zachorowałem na malarię. Podano mi zbyt dużą dawkę leków. Doznałem częściowego paraliżu, ledwo dałem radę oddychać, doznałem arytmii serca. Trwało to tylko jedną noc, ale niewiele brakowało, a bym skonał. Bóg jednak sprawił, że nie umarłem. Najwyraźniej, jak mówi Pismo, „Bóg nie chce śmierci grzesznika”.

 

Czy w Angoli jest obecny głód, plaga wielu krajów afrykańskich?

Głód jest tam cały czas jedną z największych klęsk. Najbardziej doskwierał w czasie wojny i zaraz po jej zakończeniu. Żywności nie można było nigdzie dostać, a szukanie jej poza miejscem zamieszkania było bardzo niebezpieczne. Tereny zaminowane, dużo napadów ze strony partyzantów czy uzbrojonych grup, problemy społeczne i ekonomiczne. Nie było żywności. Musieliśmy jeździć po nią daleko, do stolicy, ale nie zawsze można było tam dotrzeć. Był taki kilkumiesięczny okres, że w seminarium mieliśmy tylko ryż lub fasolę i trzeba było dzielić to dosyć skrupulatnie, żeby wystarczyło. A kiedy tego zabrakło, łapaliśmy różne zwierzątka, w tym nawet szczury, żeby nie umrzeć z głodu. Z tym, że afrykańskie szczury są inne niż w np. w Europie. Podobnie jak myszy żyją w polu czy w lesie i żywią się głównie roślinami. Ich mięso podobne jest w smaku do mięsa królika.

 

Czy skutki wojny, która zakończyła się w roku 2002, odczuwalne są w Angoli do dziś ?

Zapewne. Ze względów zdrowotnych musiałem wyjechać w roku 2009, ale dostrzegałem już wówczas zły wpływ, jaki wywarła wojna, szczególnie na młode osoby. Młodzi byli świadkami masakr, gwałtów, napadów, morderstw, co pozostawiło w ich psychice, duszach destrukcyjny ślad. Inną „pamiątką” po konflikcie zbrojnym są miny, które w Angoli do dziś eksplodują, zabijając lub kalecząc. Były kładzione w rożnych miejscach, lecz nie tworzono żadnych map, które by je obecnie pozwoliły zlokalizować i rozbroić. Najczęściej takie pułapki ustawiano na poboczach dróg oraz w miejscach, gdzie czerpie się wodę. Najtragiczniejsze jest to, że już sporo lat po zakończeniu wojny z powodu tych min giną lub są okaleczane dzieci, gdyż to one nie zważają, gdzie się bawią, i to one najczęściej są wysyłane po wodę. Osobiście nie raz zszywałem rany najmłodszych zwykłą, krawiecką igłą, bo innej nie było. Z samej Polski wysłaliśmy już całe kontenery protez czy wózków inwalidzkich dla pokaleczonych przez miny dzieci.

 

Jakie wyznania dominują w Angoli?

Najwięcej jest katolików, gdyż jak mówiłem, kraj od końca XV wieku był zdominowany przez Portugalczyków. Drugą liczebnie wspólnotą wierzących są protestanci. Wielu jest też wyznawców dawnych religii animistycznych. Muzułmanów prawie nie ma, gdyż przywódca tego kraju ma do nich negatywny stosunek. Prawo zabrania nawet budowy meczetów.

 

Jakie wartości są dla mieszkańców najważniejsze?

Na pierwszym miejscu w ich hierarchii jest tradycja. Rozumiana w dobrym znaczeniu, jako przyznanie priorytetów wierze, rodzinie i plemieniu. Bardzo ważna jest wiara, a zaraz potem rodzina. Przy tym bardzo ważne są dzieci. Ciekawe, że u Afrykańczyków za wykształcenie dzieci nie są odpowiedzialni rodzice, ale wujostwo. Koszty nauczania syna pokrywa wujek, a córki – ciotka. Czasem w okresie szkolnym dziecko mieszka u wujka lub cioci, których nazywa się tatą czy mamą mniejszymi. Chodzi o to, że w Afryce jest duża śmiertelność i kiedy umrą rodzice, dzieci mają zapewnioną opiekę przez rodzeństwo rodziców. Niestety, państwa zachodnie mocno ingerują w zdrowy afrykański model rodziny, osłabiając go. Na szczęście, jak na razie ma się on jeszcze dobrze.

 

W jaki sposób organizacje międzynarodowe próbują osłabić przywiązanie Afrykańczyków do wartości religijnych i rodzinnych?

Przejeżdżają tam przedstawiciele organizacji promujących aborcję i antykoncepcję. Oficjalnie nazywają siebie organizacjami humanitarnymi. Występują pod różnymi nazwami. Jednak zamiast nieść pomoc, próbują Afrykańczykom narzucić ideologie, które są im zupełnie obce. Również LGBT. Narzuca się też antykoncepcję. Afrykańczyk czuje się znieważony w swojej męskiej godności, kiedy się mu to proponuje. Bo dlaczego jego intymne relacje z żoną miałyby być ograniczone przez jakieś sztuczne bariery? Niektóre organizacje feministyczne zakładają szkoły tylko dla kobiet. Ale ta nierówność w edukacji rodzi tylko konflikty między małżonkami. Jeżeli chcą edukować, to niech edukują wszystkich. A już najbardziej niszczycielskie jest promowanie aborcji, bo to uderza w samo centrum afrykańskiej rodziny, czyli w dzieci i małżonków.

 

Co mieszkańcy Angoli cenią najbardziej w postawie katolickiego duchowieństwa czy wolontariuszy?

Myślę, że doceniają fakt, iż Kościół pielęgnuje te wartości, które oni cenią najbardziej, że niesie im Boga, wiarę, szacunek dla małżeństwa i rodziny. Bardzo ważne jest dla nich również to, że katolickie duchowieństwo, księża, osoby zakonne, pozostali z nimi podczas wojny. Nie opuściliśmy parafii, wspólnot, chociaż było bardzo trudno i można było stracić życie. Poza tym Angolczycy są nam bardzo wdzięczni za pomoc medyczną. Budujemy szpitale. Dla przykładu w naszym ośrodku zdrowia św. Łukasza w Kifangondo, przyjmowanych jest 80 tysięcy chorych rocznie. Budujemy też szkoły, w których też uczymy. Pierwszym uniwersytetem w Angoli był Uniwersytet Katolicki w Luandzie.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij