Francuzi mają poczucie wielkiej niepewności; Jak podaje dziennik „Le Parisien” w ostatnich dniach psychiatrzy i psychologowie odnotowali wzrost liczby przypadków osób zgłaszających się z depresjami. Podobno ten wzrost zachorowań zbiega się z decyzją Emmanuela Macrona z 9 czerwca o rozwiązaniu parlamentu. Ludzi trapi bezsenność, stresy, alergie…, a przede wszystkim niepewność jutra.
Sytuacja jest bardzo dynamiczna i praktycznie możliwe są wszystkie scenariusze. W ostatnich sondażach wybory ciągle wygrywa Zjednoczenie Narodowe (RN) Marine Le Pen z poparciem powyżej 30 proc. głosów w pierwszej turze. Drugie miejsce przypada powołanemu na nowo sojuszowi lewicy nazywanego dla niepoznaki Frontem Ludowym, którego poparcie wynosi średnio 27-28 proc.
Wesprzyj nas już teraz!
Albo prawica narodowa albo skrajna lewica
Estymacje mandatów wskazują, że lewica, mająca obecnie 150 posłów, może powiększyć swój stan posiadania do 180- 200 posłów. Zjednoczenie Narodowe może z kolei liczyć na 180-230 mandatów w 550-osobowym parlamencie.
Kandydaci drugiej prawicowej partii – Rekonkwista – mają małe szanse wprowadzenia swoich deputowanych do parlamentu.
Sojusznikiem Le Pen może być część posłów centrowej partii Republikanie. Zawarli oni z RN porozumienie i w niektórych okręgach nie będą wystawiali rywalizujących między sobą kandydatów. Francuscy narodowcy zgodzili się zrezygnować na rzecz Republikanów (LR), którzy pozostają wierni swojemu przewodniczącemu Ericowi Ciottiemu – w 70 okręgach wyborczych. Estymacje wskazują, że ci mogą mieć około 20 deputowanych.
Duża część Republikanów potępia jednak porozumienie z RN i opowiada się dalej za utrzymaniem wokół partii Marine Le Pen, „kordonu sanitarnego”, czyli odrzucenie jakiejkolwiek współpracy. Ta grupa może mieć nawet do 60 deputowanych.
Z kolei obóz prezydencki (Renesans) najprawdopodobniej wprowadzi do parlamentu mniej niż 120 posłów.
W takim układzie możliwe byłyby tylko dwie większości: narodowa prawica lub radykalna lewica i tzw. kohabitacja, raczej polegająca na ciągłym ścieraniu się prezydenta i rządu. Utrzymanie się rządu mniejszościowego partii Macrona byłoby jeszcze trudniejsze, niż w tej chwili. Stąd też dyskusje o możliwym wcześniejszym ustąpieniu Emmanuela Macrona ze stanowiska prezydenta.
Z drugiej strony, system prezydencki, daje mu pewne przywileje i nie można wykluczyć, że Pałac Elizejski szukałby poszerzenia bazy o np. socjalistów i Zielonych, którym niezbyt podoba się współpraca ze Zbuntowaną Francją, a po drugiej stronie z umiarkowanymi Republikanami.
W każdym okręgu wyborczym przypada średnio 5,5 kandydatów. Kampania wyborcza jest krótka, ale zapowiada się wysoka frekwencja. MSW ogłosiło, że do głosowania przez „pełnomocników” (początek wakacji) zgłosiło się już na początku aż 553 tys. wyborców. To pięć razy więcej, niż podczas wyborów w czerwcu 2022 r. w podobnym terminie. Wydaje się, że wysoka frekwencja nie będzie premiowała Macrona, który jest krytykowany bardzo mocno zarówno po lewej, jak i prawej stronie.
Jak zagłosują katolicy?
Katolicy bardziej tradycyjni wesprą prawicę. Jednak silny we Francji nurt katolicyzmu „progresywnego”, bardzo mocno odcina się i krytykuje partię Marine Le Pen. Wiele organizacji społecznych wspiera np. migrantów, a ten rys katolicyzmu francuskiego jest mocno lewicowy.
Yann Raison du Cleuziou, socjolog i historyk francuskiego katolicyzmu i wykładowca nauk politycznych na Uniwersytecie Bordeaux, wskazuje, że nawet „wśród praktykujących katolików istnieje pewna forma zastrzeżeń co do głosowania na RN”. W wyborach do PE, głosy katolików były mocno podzielone. Nie zmienia to faktu, że najwięcej ich głosów otrzymała jednak partia narodowa (ponad 30 proc.) i było to odbicie preferencji ogółu Francuzów.
Nowy Front Ludowy
Koalicja lewicy rozpadła się w listopadzie ub. roku na tle stosunku do wojny w Gazie. Zbuntowana Francja (LFI), nie tylko mocno wsparła Palestyńczyków, ale pojawiły się nawet akcenty antysemickie. Tego nie zdzierżyli należący do koalicji NUPES, Zieloni, socjaliści i komuniści. Po ogłoszeniu przedterminowych wyborów podjęto jednak ponowne rozmowy i dość szybko powstał Front Ludowy, do którego weszła jeszcze dodatkowo trockistowska Nowa Partia Antykapitalistyczna. Pozycja LFI w tym sojuszu jest jednak osłabiona (partia ta miała w wyborach do PE poniżej 10 proc.). Wzrosła natomiast ranga socjalistów (14 proc. w wyborach do PE).
Program polityczny Nowego Frontu Ludowego został zaprezentowany 14 czerwca. Jest mocno populistyczny i zawiera wiele obietnic socjalnych. W czasie, kiedy ogłoszono w Brukseli przekroczenie przez Francję po raz kolejny wydatków budżetowych, obietnice takie brzmią mało prawdopodobnie. 150 proponowanych „reform” uważa się za oderwane od rzeczywistości, a ich koszt w latach 2024–2027, wycenia się na ponad 200 miliardów euro. 23 miliardy mają kosztować podwyżki dla administracji, budowa 200 000 mieszkań komunalnych rocznie będzie kosztować 10 miliardów, 53 miliardy bna emerytury od lat 60, 5 miliardów euro ma pójść na socjalną pomoc, itp. Front Ludowy chce to sfinansować opodatkowaniem „super-zysków”, podatkami od od majątku, itd. Obecny rząd oszacował, że program lewicowego sojuszu to wydatki rzędu 287 miliardów euro i to w dodtaku rocznie. Minister gospodarki Bruno Le Maire przypomniał, że Francji grozi „objęcie nadzorem” Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW).
Lewica ma za to duże wsparcie „ulicy”. Demonstracje skierowane są przeciw „prawicowym faszystom”. Pewnie dlatego, Antifa zaatakowała w Lyonie np. siedzibę federacji Katolickich Stowarzyszeń Rodzinnych (AFC). Na murach budynku namazano napisy w rodzaju: „Faszyści”, „Śmierć nazistom”. Rozbito kilka okien tego lokalu i splądrowano lokal. Stowarzyszenie AFC du Rhône złożyło skargę, w której przypomniano, że nie są partią polityczną, ale „opierając się na myśli społecznej Kościoła, AFC ma za cel promowanie rodziny, jako wspólnoty życia i miłości mężczyzny i kobiety”. Pierre Olivier, mer 2. dzielnicy Lyonu, zauważył, że „Antifa niszczyła wszystko na swojej drodze”. Podobne incydenty mają miejsce w wielu miastach Francji.
Tymczasem na listach Frontu Ludowego pojawili się kandydaci m.in. z Antify (w Vaucluse).
Radykalny działacz Raphaël Arnault jest zamieszany w wiele burd, ale mimo to będzie kandydatem w Awinionie z ramienia France Insoumise. Na listach lewicy są osoby podejrzane o handel narkotykami, akty antysemityzmu, umieszczone w kartotece osób „zradykalizowanych”. Serge Klarsfeld, kandydujący z okręgu wyborczego Seine-Saint-Denis z podwójnym obywatelstwem Francji i Gambii, startuje z puli LFI. Ten radny z Drancy zwyzywał socjalistę Raphaëla od „zdzirowatego, liberalno-prawicowego kandydata syjonizmu”. Znany jest też z wypowiedzi zahaczających o anty-biały rasizm. Z kolei w Żyrondzie jeden z kandydatów wydaje swoje materiały wyborcze napisane po arabsku. Kandydaci lewicy, zwłaszcza z LFI, to niebezpieczna menażeria.
Na drugim biegunie jest PS, bardzo krytyczna wobec radykałów. Wszystko to jednak powoduje duże napięcia w łonie skleconej na prędko koalicji. Szef LFI i „ludowy trybun” Jean-Luc Mélenchon wydaje się przy tym wierny swojej trockistowskiej edukacji i wykorzystuje lewicę do przygotowania większej rewolucji. W przypadku wygranej prawicy, Francja zapewne zapłonie…
Nic dziwnego, że badania opinii publicznej wskazują, że w oczach większości Francuzów największym zagrożeniem dla demokracji nie jest już prawicowe RN, ale właśnie LFI. Zbuntowana Francja postrzegana jest też jako partia mająca problem z antysemityzmem.
Obóz prezydencki – Renesans, którego nie ma
Wydaje się, że obóz prezydencki w parlamencie mocno się odchudzi. Podobno w obozie Macrona panuje atmosfera przygnębienia i „końca epoki”. Dla wielu, niespodziewana decyzja Macrona o przedterminowych wyborach, była po prostu niezrozumiała. Wielu polityków centrum, zarówno z lewicy, jak i prawicy w 2017 postawiło na Macrona, licząc na dłuższe istnienie nowej formacji. Są rozczarowani.
Strategią wyborczą Renesansu jest prezentowanie się jako „centrum”. Z tym, że Francuzi po latach stagnacji, bałaganu i niepowodzeń, dojrzeli do rozwiązań radykalnych, nieważne, czy to lewicowych, czy prawicowych. Dobrze widać to przy temacie imigracji. Macroniści krytykują „proimigracyjny program” lewicy, ale także zawarty w celu jej powstrzymania sojusz Republikanina Erica Ciottiego z liderem Zjednoczenia Narodowego Jordanem Bardellą.
Centrowy i realistyczny ma też być program gospodarczy Renesansu. Obecny premier Attal, zaproponował nawet, by we Francji zapisać prawnie „złotą zasadę zabraniającą podwyżek podatków”. Sam Macron, szukający poparcia także na prawo, został nawet oskarżony o… transfobię. Poszło o stanowisko Macrona w sprawie zmiany płci. Prezydent skrytykował propozycję Nowego Frontu Ludowego dotyczącą ułatwionego zezwolenia na zmianę zapisu stanu o płci, sprowadzającego się do złożenia wniosku urzędnikowi na merostwie. W masowej ofensywie ideologii LGBT, to już jednak „prawicowe odchylenie”. Prezes Inter-LGBT+, James Leperlier mówił, że jest „przerażony” słowami Macrona i „obecnym kontekstem transfobii”, w której prezydent „dolewa oliwy do ognia”.„Emmanuel Macron odwołuje się do transfobii, aby zaatakować programy swoich przeciwników politycznych” – zareagowała z kolei na „X” organizacja SOS Homofobia. Doszło do tego, że Pałac Elizejski bronił stanowiska Emmanuela Macrona przeciwko „swobodnej zmianie płci w ratuszu”, przypominając, że prezydent jest w tej kwestii przecież bardzo „progresywny”: „Prezydent może pochwalić się postępem w kwestiach społecznych jak niewielu jego poprzedników”- napisano w komunikacie. Nie wiele to jednak pomogło. Oprócz protestów ulicznych skrajnej mlewicy, zapowiada się też „marsz dumy” pod znakiem „trans-solidarności”, zapowiedziany tuż przed wyborami, na 29 czerwca. Macron podpadł i tej grupie wyborczej…
Politycy obozu prezydenckiego boją się „scenariusza katastrofy”, który może utorować drogę do władzy RN lub skrajnej lewicy. W przypadku pojedynków w II turze między kandydatami RN a LFI mówi się strategii „ani-ani”.
Republikanie
Wybory podzieliły partię Republikanie (LR). Poszło o ruch jej szefa Erica Ciotti, który postawił na sojusz prawicy i podjął rozmowy z narodowcami. Dla Macrona to „pakt z diabłem”, a jego MSW Darmanin, mówi, że Éric Ciotti dopuścił się „zbrodni na honorze”. Jest też grupa wśród Republikanów, którzy odmawiają współpracy z partią Marine Le Pen, nazywani złośliwie przez Ciottiego „aktorami teatru antyfaszystowskiego”. Nie można wykluczyć, że ta grupa, koniec końców, trafi do obozu Macrona.
Dla jednych jest to zdrada idei gaullizmu „klasycznej prawicy”, a nawet „sprzedanie się za miskę soczewicy” (Valerie Pecresse). Dla innych realizm i szansa na prawdziwą zmianę. Sam Eric Ciotti mówi: „nikogo nie zdradziłem, a zwłaszcza działaczy i wyborców. Dla mnie liczy się treść”. Dodaje, że np. stanowiska Nicolasa Sarkozy’ego i François Fillona nie potępiają „istoty unii prawic”y.
Tymczasem rząd kopie mocno po łydkach grupę Republikanów Ciottiego. W oficjalnych dokumentach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych jego sojusz z partią Jordana Bardelii jest określany jako „unia skrajnej prawicy”. Szef Republikanów był oburzony „stygmatyzującą” nazwą i klasyfikacją MSW nadaną kandydatom sojuszu LR-RN w wyborach. Ich kandydaci zpstali opatrzeni skrótem „UXD”, czyli pierwszymi literami określenia „Unia Skrajnej Prawicy”. Ciotti nazwał to zagrywką „poniżej pasa”. Tym bradziej, ze to samo MSW skatalogowało kandydatów Nowego Frontu Ludowego – skupiającego La France insoumise, PS, Ekologów, PCF i Nową Partię Antykapitalistyczną, już tylko jako „UG”, czyli Unię Lewicy, nie dodając przymiotnika „skrajna”.
Zjednoczenie Narodowe (RN)
Marine Le Pen ma nadzieję na „przejęcie przez naród francuski swojego losu”. Wyjaśnia, że „Francuzi wykazali się niezwykłą cierpliwością, ale czas cierpliwości się skończył i jest to mocno odczuwalne. Istnieje forma przyspieszenia historii. System nie może już budzić we Francuzach poczucia winy z powodu przejęcia kontroli nad ich losem przez Unię Europejską, naciski islamistyczne i przepływy migracyjne”. Jej zdaniem „obecne wybory do parlamentu mogą przynieść bardzo wyraźną zmianę kierunku”.
RN pozbyło się etykiety partii „antysemickiej”, czy nawet „proputinowskiej”. „Ukraina musi być w stanie się obronić” – zapewnia szef tej partii Jordan Bardella, który twierdzi, że jedynie sprzeciwia się wysyłaniu na Ukrainę wojsk NATO i rakiet dalekiego zasięgu, które mogą takować cele w Rosji i rozszerzać zakres konfliktu. Nawet w polityce dotyczącej imigracji widać pewien rys „ucywilizowania” postulatów”. Z powodu zbytniego radykalizmu, RN zerwała nawet współpracę z niemiecką AfD.
Kandydat Zjednoczenia Narodowego na premiera, Jordan Bardella oświadczył, że „nie zamierza kwestionować zobowiązań” Francji na arenie międzynarodowej w zakresie obronności w ramach NATO. Z kolei Marine Le Pen potępiła „stygmatyzację Żydów przez skrajną lewicę”. Przywołała tu antysemicki atak i gwałt na 12-letnim dziecku w Hauts-de-Seine i oskarżyła lewicę o granie konfliktem w Gazie i budowę islamo-lewicy. Czy takie deklaracje wystarczą do przebicia „szklanego sufitu” i uznania RN za partię „republikańską”? Raczej nie, ale partia Marine Le Pen chce zaprezentować się jako partia odpowiedzialna w polityce międzynarodowej, zdolna do przejęcia władzy i jej sprawowania nawet przy trudnej kohabitacji z prezydentem Macronem.
Co dalej?
W przypadku wygranej RN, teoretycznie to Macron miałby tu przewagę wynikającą z zapisów konstytucji republiki. Może powołać nawet dowolny „rząd techniczny”. Jednak wybory to także plebiscyt przeciw prezydentowi. W przypadku wcześniejszej rezygnacji, Emmanuel Macron byłby z pewnością postrzegany jako najgorszy prezydent w historii V Republiki, który poniosł porażkę na każdym froncie zarządzania państwem (gospodarczym, bezpieczeństwa, migracyjnym, a nawet edukacji) i zostawia Francję rozdartą społecznie, w stanie permanentnego kryzysu. Plan kompromitacji narodowców przez dopuszczenie ich do rządzenia i wkładania kija w szprychy, by pokazać ich indolencję, może się nie sprawdzić. Jeśli wybory skompromitują prezydenta, nie pomogą już żadne polityczne gry i roszady. Konsekwencją może być też wygrana Marine Le Pen w wyborach prezydenckich. Takiej szansy prawica narodowa jeszcze nie miała. Ciekawe tylko, jaką ukrytą „gaśnicą” dysponuje w tym przypadku jeszcze obóz Macrona?
Bogdan Dobosz