Sprawa bójki na gdyńskiej plaży zatacza coraz szersze kręgi. Polska ambasador ląduje na dywaniku w meksykańskim MSZ. Nasz kraj otrzymuje notę dyplomatyczną. Czy grozi nam wojna z Meksykiem?
Od kilku dni otacza nas fala nieustających przeprosin i coraz ostrzej brzmiących słów dotyczących wydarzeń na gdyńskiej plaży. Przepraszały już władze samorządowe, kajały się liberalne media. Nieoceniony Lech Wałęsa także zabrał głos w dyskusji namawiając do „ostrego potraktowania chuliganów”. Były prezydent nie wykluczał także użycia broni. Szef MSZ mówi o „zdziczeniu” pseudokibiców oraz konieczności ich „odseparowania”.
Wesprzyj nas już teraz!
Wszystko na nic. Sytuacja „nawarstwia się i spiętrza”. Być może władze Meksyku oczekiwałyby podjęcia kroków podobnych jak te zastosowane podczas powstania Cristeros. Rozstrzelania, tortury i zaprzęgnięcie aparatu państwowego do walki z „kibolami”. Władze RP jeszcze się powstrzymują, choć widać że ręka świerzbi.
Powstaje pytanie, dlaczego cała ta sprawa jest tak nagłaśniana? Czy w Polsce nie dochodzi praktycznie co dzień do bijatyk i napadów? Co było tak wyjątkowego w całym zajściu? Pewnie to, że można je było doskonale sprzedać i wykorzystać propagandowo. Po raz kolejny postraszyć „kibolem”, który jest niczym apetyt – rośnie w miarę jedzenia. Zagraża już nie tylko spokojowi wewnętrznemu naszego kraju, ale całkiem bezkarnie może narażać Polskę na kryzys międzynarodowy.
Paradoksalnie stanowić to może swoiste „dopieszczenie” środowisk kibicowskich, które teraz dopiero mogą poczuć „siłę i czas”. W końcu wcale nie tak łatwo jest spowodować wzrost napięcia w stosunkach międzypaństwowych.
Jednak już dziś warto rozpocząć szybki kurs hiszpańskiego, gdyby przypadkiem oddziały armii meksykańskiej podeszły pod naszą granicę. Rozważania, którą z granic warto zabezpieczyć w sposób szczególny przed najeźdźcami w sombrero i ponczo pozostawmy tym, którzy w sobie wiadomym celu rozgrywają sprawę bójki na plaży.
Łukasz Karpiel