Po raz pierwszy od 25 lat, za sprawą wojennej retoryki Putina powrócił temat zagrożenia globalną wojną jądrową, niosąc z sobą cały bagaż mitów wytworzonych w epoce zimnej wojny. Rosja grozi atakiem jądrowym na europejskie miasta. Jako cele wymieniane są Warszawa, Wilno, Amsterdam, ale należy zdać sobie sprawę z tego, że pogróżkom tym daleko do realizmu, są raczej jednym z elementów nowej zimnej wojny, analogicznym do kampanii z lat 80. zeszłego wieku, kiedy to ZSRS za pośrednictwem ruchów pacyfistycznych na Zachodzie wytworzył prawdziwą psychozę atomowej apokalipsy. To wtedy za sprawą sterowanych z Moskwy aktywistów, wspieranych przez twórców kultury ugruntowało się przekonanie, że wymiana atomowych ciosów zakończy istnienie gatunku homo sapiens. Przekonanie z gruntu fałszywe, a co najważniejsze, wybitnie szkodliwe.
Pełnoskalowa wojna jądrowa zakłada wykorzystanie w celu unicestwienia przeciwnika niemal całych arsenałów jądrowych mocarstw, a także innych państw, które w przypadku wyjścia z konfliktu bez większych strat mogłyby same wyrosnąć na nowe mocarstwa. W opracowaniach z lat 80. minionego wieku, kiedy ten scenariusz był rozpatrywany, przewidywano, że na Polskę spadnie około 100-150 głowic, w tym na największe miasta po 2-3 głowice o mocy 5 Megaton. Niszczycielska siła takiego ataku jest oczywiście niewyobrażalna i można założyć, że jej efektem byłaby śmierć około 70-80 procent mieszkańców dużych miast a ogólna populacja kraju spadłaby do 20 milionów. Brzmi to koszmarnie, ale tylko w niewielkim stopniu przekracza straty, jakich nasz kraj doznał w wyniku II wojny światowej, kiedy to liczba ludności spadła z 35 milionów w 1938 do 24 mln w 1946. Oczywiście nie da się tych dwóch sytuacji porównać z uwagi na dalsze następstwa wojny jądrowej, jednak sam fakt obala mit założycielski atomowej psychozy głoszący, że po wojnie tej pozostanie tylko bezkresna pustynia. Dla wzmocnienia tego mitu przywoływano nieraz przykład meteorytu, który doprowadzić miał do wyginięcia dinozaurów. Jeśli zatem jeden meteoryt mógł spowodować takie spustoszenie, to co dopiero tysiące głowic? W rzeczywistości jednak moc eksplozji na Jukatanie szacowana jest na 192 Terratony, podczas gdy potencjalna wojna nuklearna miałaby moc ok. 10 000 Mt, czyli dziesięciu Gigaton – sto tysięcy razy mniej, czego już piewcy mitów nie dodali.
Wesprzyj nas już teraz!
Mityczne mutanty
Inny popularny mit związany z atomowym starciem mocarstw mówi, że nawet, jeśli nie wszyscy zginą od energii samego wybuchu (na co składa się temperatura, fala uderzeniowa i promieniowanie przenikliwe), nie przeżyją jej konsekwencji, czyli skażenia promieniotwórczego, które przyniesie im śmierć w męczarniach.
Całkiem blisko sytuuje się kolejny mit o mutantach, którzy w efekcie skażenia zaludnią ziemię. Ta wizja, choć doskonale sprzedawana w filmach i grach komputerowych, jest całkowicie pozbawiona podstaw, czego dowiodła chociażby katastrofa w Czarnobylu. Fizycy badający skutki promieniowania po katastrofie elektrowni jądrowej stwierdzili ze zdumieniem, że ci z ratowników, którzy przyjęli średnią dawkę promieniowania, nie tylko nie zapadli na chorobę popromienną, ale są obecnie zdrowsi od reszty populacji. Zjawisko to zostało nazwane hormezą radiacyjną i sprowadza się do pobudzenia mechanizmów obronnych i naprawczych organizmu ludzkiego, które są pozostałością po czasach, gdy naturalna ziemska radiacja była na znacznie wyższym poziomie. Ktoś może zapytać, co z tymi, którzy przyjmą wyższą dawkę promieniowania? Dla osób znajdujących się tak blisko wybuchu, żeby zostać napromieniowanymi w stopniu powodującym śmierć, radiacja jest najmniejszym problemem. Bliskość wybuchu sprawi, że zabije ich fala uderzeniowa i nagły skok ciśnienia kompresujący i dekompresujący wodę znajdującą się w organizmie. Dlatego mit mutacji można spokojnie obalić stwierdzeniem, że przy obecnym poziomie technologicznym arsenału jądrowego (czyste bomby) żadne masowe mutacje nie wystąpią – napromieniowane organizmy albo wyzdrowieją, albo zginą, z pewnością nie zmutują.
Nie oznacza to oczywiście, że problem promieniowania można bagatelizować, w żadnym wypadku, jednak wpojone nam fałszywe przekonania prowadzić mogą do rezygnacji w przekonaniu, że i tak nie ma szans na przeżycie. Tymczasem już najmniejsza przegroda, która oddzieli nas od wybuchu jądrowego (wał ziemny, rów) zwiększa szanse na przeżycie dziesięciokrotnie a piwnica domu nawet 50-krotnie. Podobnie rzecz się ma z długotrwałymi skutkami eksplozji, takimi jak opad promieniotwórczy i tu świadomość jego istoty może uratować setki tysięcy ludzi, w przeciwieństwie do zrezygnowanych i poddawaniu się rozpaczy. Warto wiedzieć, że najczęstszym kierunkiem rozprzestrzeniania się skażenia byłby w naszym kraju kierunek wschodni (prawdopodobieństwo 60 procent, choć w przypadku różnych regionów występują różnice), że najgroźniejsze skażenie z opadu wystąpi w pierwszych godzinach po eksplozji i utrzyma się do 24-48 godzin, później zacznie spadać. Warto wiedzieć, że na skażenie złożą się trzy podstawowe pierwiastki grożące naszemu zdrowiu; Jod-131, Stront-90 i Cez-137. Pierwszy z nich ma bardzo krótki czas połowicznego rozpadu, w związku z czym już po miesiącu niemal zaniknie, po kilku nie będzie go wcale. Dwa pozostałe charakteryzuje czas rozpadu wynoszący 30 lat i po takim okresie mogą spowodować nowotwory, jednak perspektywa przeżycia w postapokaliptycznym świecie trzech dekad jest wystarczająco optymistyczna a z drugiej strony w tym długim okresie wystąpi wiele poważniejszych zagrożeń niż nowotwór.
Bez prądu, komórek i… państwa
O ile skutki samego wybuchu jądrowego są w świadomości współczesnych społeczeństw mocno przejaskrawione, o tyle nie poświęca się wiele uwagi znacznie poważniejszym następstwom totalnej wojny jądrowej. Zarówno wiara w mity, jak i nieznajomość faktów są szkodliwe i dlatego warto tu poświęcić trochę uwagi tym razem faktom.
Ludzie, którzy przeżyją „atomowy holokaust” rozpoczną egzystencję w całkowicie nowej rzeczywistości. Dla wielu, zwłaszcza młodych osób, świat bez komputerów, internetu, telefonów komórkowych i prądu może się okazać szokiem nie do przezwyciężenia. Nie będzie środków transportu, zaopatrzenia oraz łączności. Struktury państwa na pewien czas zanikną zupełnie, za to pojawią się gangi uzbrojonych ludzi złożone głównie z wojskowych dezerterów. Obrazu nowej rzeczywistości dopełnią zjawiska atmosferyczne, takie jak zasnucie atmosfery dymem i zmniejszenie dawki światła docierającego do powierzchni, co wpłynie na ochłodzenie klimatu. Zanik warstwy ozonowej spowoduje z kolei, że skóra, zwłaszcza białych ludzi, będzie w ciągu kilku minut doznawała poparzeń słonecznych. Konieczne będzie stosowanie okularów ochronnych i dokładne owijanie odsłoniętych części ciała. Okresy wegetacji roślin będą skrócone, ale nie nastąpi żadna epoka lodowcowa.
Najważniejszym zjawiskiem społecznym, które uwidoczni się już w pierwszych godzinach po wybuchach będą potężne fale migracji z miast do wsi. Ataki jądrowe mają szansę przetrwać mieszkańcy przedmieść i dzielnic oddalonych od centrów przemysłowych, jednak pozostanie w mieście straci sens po tym jak znikną ostatki towarów z ocalałych sklepów. Setki tysięcy ludzi z miast będzie się starało uciec do okolicznych wsi i miasteczek, wydostać się ze strefy skażenia do miejsc gwarantujących bezpieczeństwo i wyżywienie. Przyjmowani będą zapewne bardzo różnie. Można zaryzykować tezę, że konflikt atomowy mocarstw w kilka godzin po jego zakończeniu przerodzi się w tysiące lokalnych konfliktów o ziemię. Ostatecznie jednak, mieszkańcy wsi będą zmuszeni przyjąć uchodźców w swym własnym dobrze pojętym interesie. Brak środków chemicznych, paliw wymagać będzie dodatkowych rąk do pracy. Osady będą się musiały także bronić przed zdemoralizowanymi bandami, pozostałością upadłej armii.
Lepszy, poatomowy świat
Wszystkie te niekorzystne zjawiska spowodują dalszy spadek ludności kraju. W wielu wsiach i miasteczkach wybuchną epidemie. Ludzie powoli zaczną się uczyć żyć w nowych warunkach, gdzie każdy błąd lub infekcja będą opłacane śmiercią. Zwiększone zagrożenie życia, brak antykoncepcji i rozrywek spowodują zwiększony przyrost naturalny. Ludzie powrócą do naturalnego cyklu posiadania pierwszych dzieci tuż po osiągnięciu dojrzałości płciowej. Rozpocznie się powolne odrodzenie i powrót prawa. Słabsze grupy bandyckie zostaną wyeliminowane przez samoobronę mieszkańców osad, silniejsze zaoferują swe usługi ludności, często przejmując przywództwo nad lokalnymi społecznościami. Pod koniec pierwszego roku po wojnie, niebo zacznie się przejaśniać, w lasach pojawi się więcej zwierzyny, a ludzie, których główną troską przestanie być zaspokojenie głodu i walka z chorobami zaczną odtwarzać technologie i przede wszystkim władzę polityczną.
Niemal każde państwo dotknięte wojną przypominać będzie połączenie średniowiecznego rozbicia dzielnicowego, z dzikim zachodem i początkiem ery przemysłowej zarazem. Odrodzenie, choć zaczęłoby się zapewne od maszyn parowych, postępowałoby bardzo szybko, wszak ludzie coraz częściej wyprawiający się do ruin miast mieliby dostęp do wiedzy i wielu nowoczesnych technologii. Być może cywilizacja zatoczyłaby koło, ale potem gwałtownie wystrzeliłaby naprzód. Nastąpiłaby ogromna zmiana, podobna do upadku imperium rzymskiego. Cywilizacja, która by się po tym podniosła miałaby inne oblicze, zdecydowanie bardziej moralne i religijne.
Piotr Górka