Ks. Ireneusz Wołoszczuk, prawnik i filozof prawa, sędzia Trybunału Arcybiskupiego w Strasburgu wydał opinię prawną dotyczącą skandalicznej decyzji TVP, emitującej promujące homoseksualizm spoty.
oto pełen tekst analizy:
Wesprzyj nas już teraz!
Obecnie wiele protestów środowisk katolickich i nie tylko spowodowała zaplanowana przez TVP emisji spotu na rzecz legalizacji związków homoseksualnych, a co za tym idzie promującego te relacje. Chodzi o spot organizacji funkcjonującej pod nazwą Kampania Przeciw Homofobii pod tytułem „Najbliżsi obcy”, który ma się pojawić w telewizji publicznej w ramach darmowego czasu antenowego przeznaczonego dla organizacji pożytku publicznego.
Przewodniczący Rady Radiofonii i Telewizji Jan Dworak i prezes TVP Juliusz Braun bronią darmowej emisji tego spotu w telewizji publicznej agumenrując, że organizacje pożytku publicznego mają zapewniony darmowy czas antenowy na swoje kampanie społeczne w mediach publicznych, a TVP realizuje w ten sposób zapisy Ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie.
Z tego powodu należałoby się przyjrzeć cytowanej przez nich Ustawie aby stwierdzić czy „Kampania Przeciw Homofobii” jest rzeczywiście organizacją pożytku publicznego.
Organizacja pożytku publicznego (OPP) to termin wprowadzony w Polsce 1 stycznia 2004 i określony przepisami ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie. Każda organizacja pożytku publicznego musi prowadzić działalność pożytku publicznego, choć nie każda organizacja, która prowadzi działalność pożytku publicznego, musi mieć status organizacji pożytku publicznego.
Ustawa z dnia 24 kwietnia 2003 r. „O działalności pożytku publicznego i o wolontariacie” określa w Art. 3. czym jest działalność pożytku publicznego.
„Kampania Przeciw Homofobii” chce odnosić swoją działalność do punktu n° 22, a mianowicie do „upowszechniania i ochrony wolności i praw człowieka oraz swobód obywatelskich, a także działań wspomagających rozwój demokracji”. Powstaje więc pytanie czy tzw. związki partnerskie upowszechniają wolność i prawa człowieka, swobody obywatelskie i wspomagają rozwój demokracji?
Zwolennicy rejestracji przez państwo związków partnerskich najczęściej powołują się na prawa człowieka, zasady sprawiedliwości i równości wobec prawa, a także na prawodawstwo Unii Europejskiej zakazujące w Karcie Praw Podstawowych i w Traktacie Amsterdamskim wszelkiej dyskryminacji, w tym także dyskryminacji z powodu orientacji seksualnej. Tymczasem małżeństwo – a przecież związek partnerski ma być czymś bardzo zbliżonym do małżeństwa – wcale nie daje praw obywatelskich, lecz do praw dodaje specjalne przywileje, a więc coś, co wcale nie wynika z konstytucyjnej koncepcji równości wobec prawa, sprawiedliwości społecznej czy praw człowieka, ale ze szczególnej roli rodziny w społeczeństwie. Sam fakt, że ktoś z kimś sypia czy mieszka, nawet przez dłuższy okres czasu, nie jest powodem, aby państwo go premiowało. Do takich przywilejów nie mogą aspirować na przykład mieszkające pod jednym dachem rodzeństwa.
Państwo wspiera rodzinę rozumianą jako formalny związek mężczyzny i kobiety, a nie inne rodzaje relacji między ludźmi, ze względu na potrzebę uporządkowania filiacji (ustalenia pochodzenia dziecka od konkretnych rodziców) oraz na jej funkcje rodzicielskie i wychowawcze. Ponieważ od kondycji rodziny zależy przyszłość społeczeństwa, państwo ma prawo i obowiązek pomagać rodzinie w prawidłowym spełnianiu swoich funkcji stwarzając jej optymalne warunki egzystencji, a nawet nadając specjalne przywileje.
Jeszcze raz podkreślę przy tym, że nie należy fałszywie przedstawiać typowych przywilejów jako praw człowieka. Gdyby przywileje były tożsame z prawami człowieka, każdy obywatel mógłby domagać się np. immunitetu poselskiego, samochodu służbowego, czy wcześniejszej emerytury… Postulat rejestracji związków homoseksualnych opiera się dokładnie na takim samym błędnym założeniu. Ale w myśl tej samej logiki i na takiej samej zasadzie Państwo powinno prawnie usankcjonować poligamię…
Nie można zapominać też o tym, że w państwie demokratycznym szczególne przywileje zawsze muszą wiązać się ze szczególnymi obowiązkami. Domaganie się takich samych lub podobnych przywilejów jakie posiadają małżeństwa dla związków, które z samej swojej natury nie mogą zrodzić potomstwa – jak związki homoseksualne czy mieszkające wspólnie rodzeństwa lub dziadkowie z wnukami – ze względu na równość wobec prawa lub sprawiedliwość jest albo świadomą próbą naruszenia fundamentów państwa, albo totalnym nieporozumieniem. Jakież inne wysiłki prospołeczne par homoseksualnych miałyby rekompensować przywileje prawne i fiskalne przyznane im przez państwo?
Paradoksalnie, jeszcze większym nadużyciem zasady równości wobec prawa i sprawiedliwości społecznej, byłby fakt, nadawania przywilejów małżeńskich parom heteroseksualnym, które nie mając żadnych przeszkód po prostu nie chcą zalegalizować faktycznie istniejącego związku jako małżeństwa, odrzucając w ten sposób wynikające z małżeństwa obowiązki. Dlaczego całe społeczeństwo miałoby z własnych podatków fundować przywileje fiskalne ludziom, którzy mogą, ale nie mają ochoty ograniczać się zawarciem małżeństwa? Brak zobowiązań, to brak przywilejów. W imię czego miałoby być inaczej? W przeciwnym przypadku taka nadzwyczajna szczodrość państwa w rozdawaniu przywilejów byłoby nie tylko zupełnie niepedagogiczna, ale wręcz nie fair w stosunku do innych par przyjmujących na siebie obowiązki wynikające z małżeństwa. Wreszcie byłoby to podważeniem przez państwo swoich własnych zasad, które są fundamentem jego istnienia. Jeśli ktoś świadomie i dobrowolnie odrzuca uznaną przez państwo instytucję małżeństwa, a Państwo tworzy dla niego instytucję „paramałżeństwa” to jest to tylko i wyłącznie uprawomocnianie anarchii.
Po odrzuceniu przez Sejm wszystkich trzech projektów związków partnerskich w wielu mediach rozległ się histeryczny wręcz krzyk dziennikarzy, „autorytetów” i polityków, jaka to straszna rzecz się stała: że brak współczucia, że ciemnogród, że wstecznictwo, że taliban, że nietolerancja, że wykluczenie, że nienawiść, że średniowiecze, że Europa wschodnia, że wstyd…
Owszem, nie tylko wstyd, ale zwykła granda, że można wygłaszać takie rzeczy w przestrzeni publicznej bez żadnej odpowiedzialności i konsekwencji za wzbudzanie nienawiści do posłów i obywateli mających inne niż „salon” wartości. Przecież nikt w Polsce nie zakazywał, nie zakazuje i nie ma zamiaru zakazać życia w nieformalnych związkach! Nikt nikogo nie zmusza też za zawarcia związku małżeńskiego, ale z drugiej jednak strony, jeśli ktoś takiego związku sam zawrzeć nie chce lub nie może, bo nie spełnia konstytucyjnych warunków, to jakim prawem domaga się aby jego dowolny sposób życia traktować jako uznany przez państwo związek? „Albo wóz albo przewóz”!
Mówi się, że już około 20 proc. dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich, ale już nie mówi się, że brak ślubu to wolny wybór ich rodziców. Natomiast w ogóle nie mówi się, że prawdziwy problem rodzących się dzieci jest gdzie indziej i że spośród 390 tysięcy dzieci, które przyszły na świat w 2013 roku, aż 35 proc. urodziło się w rodzinach, w których miesięczny dochód na osobę nie przekracza 539 złotych. Warto dodać, że za minimum egzystencji, pozwalające na fizyczne przetrwanie, uważa się kwotę około 500 złotych na osobę. To jakoś „zatroskanej” o polskie dzieci „lewicy” już nie interesuje zupełnie…
Kolejnym argumentem za legalizacją związków partnerskich jest twierdzenie, że obywatele, którzy żyją wspólnie a nie chcą zawierać małżeństwa czują się wykluczeni ze społeczeństwa i dla nich państwo „ma obowiązek” je stworzyć, bo takie jest zapotrzebowanie społeczne. Jest to argument tak fałszywy i tak głupi, że sam ośmiesza tych, co go podnoszą. Dziś około 30 proc. wyborców w Polsce nie identyfikuje się z III RP i czuje się wykluczonych przez państwo z życia publicznego i jakoś nikt nie postuluje takiej zmiany ordynacji wyborczej, aby wreszcie mogli czuć się usatysfakcjonowani.
Ostatni argument, jaki jest podnoszony to podobno „ogromna ilość ludzi” żyjąca w związkach nieformalnych. Tyle, że akurat argument ilościowy nie jest żadnym argumentem wobec prawa. Gdyby było inaczej, to z powodu nagminnego łamania prawa należałoby zalegalizować kradzieże, korupcję, czy wręcz zabójstwo, a zamiast zwiększać ilość radarów i kontroli na drogach, znieść zupełnie ograniczenia prędkości. Skoro więc rozumny prawodawca nie robi jednego, nie może także zrobić drugiego. Widać wyraźnie, że cała ta akcja jest tylko i wyłącznie medialną presją mającą na celu zamącenie w głowach społeczeństwu polskiemu, mającą prowadzić do wymuszenia prędzej czy później społecznej akceptacji dla tego, co zdroworozsądkowo akceptowalne być nie może.
Warto w tym miejscu przywołać opinię polskiego Sądu Najwyższego, który opiniując odrzucone projekty podkreślił, że – w związku z art. 18 Konstytucji, z którego wynika „przyznanie heteroseksualnej parze małżeńskiej ochrony i udogodnień, jakie nie przysługują parom, które nie chcą lub nie mogą zawrzeć małżeństwa” – instytucjonalizacja konkubinatu jest „niedopuszczalna” oraz zaznaczył, że „warta refleksji” jest uwaga, że nie zawsze „życzenia i interes” określonych grup obywateli powinny być przekładane na „roszczenia moralne i zaskarżalne prawa”, a ustawodawca nie ma obowiązku „bezkrytycznego dostosowywania unormowań do takich oczekiwań”.
Zgadzam się, że pewne kwestie potrzebują kodyfikacji ale niekoniecznie te, o których się tak zażarcie dyskutuje. Uważam, że w polskim prawie nie ma potrzeby wprowadzenia ustawy o „związkach partnerskich”, brakuje natomiast instytucji „osoby najbliższej”, która mogłaby być dowolnie wskazana przez obywatela, np. notarialnie i nie była związana z pożyciem quasi-małżeńskim. Chodzi przede wszystkim o osoby opiekujące się lub obsługujące osoby starsze, niepełnosprawne lub jakiekolwiek inne, a niebędące z nimi ani spokrewnione ani pozostające w związku partnerskim. Przecież takie osoby nie mogłyby korzystać z ustawy o „związkach partnerskich”. Taka, tylko jedna „najbliższa osoba”, z poza rodziny i nieżyjąca w związku partnerskim, ustanowiona przez obywatela na przykład notarialnie, mogłaby mieć prawo do informacji medycznej i dziedziczenia na szczególnych warunkach, jeszcze przed formalną rodziną (często zupełnie nieinteresującą się daną osobą) bez jej wydziedziczania, które nie jest takie proste.
Wprowadzenie związków partnerskich spowodowałoby faktyczne wykluczenie osób będących w takiej sytuacji. Tyle mówi się o partnerach homoseksualnych a przecież coraz bardziej liczne osoby samotne, które nie mają rodziny, także nie mogą przekazywać spadku wybranej osobie korzystając ze zwolnienia podatkowego od spadków. Brak rodziny najczęściej nie wynika ze świadomego wyboru, a raczej z przypadków losowych. Dlatego uważam, że jeśli czegoś brakuje w polskim prawie, to właśnie możliwości swobodnego wyboru „osoby najbliższej”, którą prawodawca mógłby uznać jako rozszerzenie praw obywatelskich. De facto odpowiedziałoby to nawet na niektóre postulaty osób żyjących w nieformalnych związkach, ale nie wprowadzało wadliwych prawnie instytucji „paramałżeństwa” czy „pararodziny”.
Natomiast jeśli chodzi o prawne uregulowanie statusu samych związków partnerskich w ten czy inny sposób, to jeszcze raz podkreślę, że nie można domagać się od prawodawcy, aby wszystkie skłonności seksualne „wychodzące z szafy” w przestrzeń publiczną były akceptowane jako swego rodzaju „inna norma” i powodowały zmiany istniejącego prawa.
Czyli jak to bardzo jasno widać nie chodzi tu o żadne wolności obywatelskie ani o demokrację, bo w Polsce ani osobom homoseksualnym ani heteroseksualnym nikt nie zakazuje sposobu życia, który sobie wybrali, a jedynie o zwykły lobbying w celu uzyskania – moim zdaniem niczym nieuzasadnionych – przywilejów socjalnych i fiskalnych!
Dlatego „Kampania Przeciw Homofobii” występując do TVP o emisję spotu telewizyjnego promującego legalizację tak zwanych „związków partnerskich”, występuje nie jako organizacja pożytku publicznego, ale jak każdy inny lobbysta próbujący przeforsować zmiany w prawie państwowym, a jako taki nie ma absolutnie żadnego tytułu prawnego do darmowej emisji swoich spotów w telewizji publicznej!
W związku z tym przywoływany przez TVP i KRRiTV Art. 26 ustawy mówiący, że „jednostki publicznej radiofonii i telewizji umożliwiają organizacjom pożytku publicznego nieodpłatne informowanie o ich działalności na zasadach określonych w przepisach odrębnych”, nie ma zupełnie zastosowania w tej sytuacji! I to właśnie jest najpoważniejszy powód dla którego ten spot nie powinien zostać wyemitowany bezpłatnie w TVP.
Ks. Ireneusz Wołoszczuk, prawnik i filozof prawa, sędzia Trybunału Arcybiskupiego w Strasburgu
Więcej o spocie czytaj tutaj: Misja „Homozwiązki”. Telewizja publiczna jako tuba homorewolucji
KAI, malk