„Nowoczesny teatr ma być laboratorium, w którym lewicowi, oświeceni artyści wespół z krytykami uświadamiają i emancypują zacofaną, pełną zbiorowych tabu, wyparć oraz mieszczańskich zahamowań, publikę” – pisze Jakub Moroz w „Rzeczypospolitej”. Kolejne „wydarzenia” w postępowych teatrach pokazują, że ich właściwą funkcją jest inżynieria społeczna w myśl neomarksistowskiej zasady walki klas, ras i płci.
„Rzeczpospolita” przypomniała, że przed rokiem fundacja Obserwatorium i Instytut Teatralny opublikowała treść raportu na temat preferencji warszawskich widzów teatralnych w roku 2012. Okazało się, że większość odbiorców to osoby przypadkowe, kierujące się przypadkowymi pobudkami przy kupowaniu biletów do stołecznych teatrów. Raport wskazuje na wyraźną komercjalizację instytucji artystycznych oraz na niepokojące ciążenie ku walorom skandalizująco-rozrywkowym, kosztem prawdziwej sztuki.
Wesprzyj nas już teraz!
Raport – wbrew pozorom – stanowi cześć szerzej zakrojonej akcji zrewolucjonizowania gustów społecznych poprzez sztukę (czy też pseudosztukę). Pojawił się w nim jasno wyrażony postulat zachęcający teatry (szczególnie te o charakterze eksperymentalnym) do podejmowania swoistej akcji wychowawczej. Okazuje się bowiem, że polski widz nie dorósł do nowoczesnych idei, którym służą przedstawiciele teatralnej awangardy. Przynajmniej taką wizję kreują liberalne media. „Mamy nowoczesne teatry, ale brak nam nowoczesnej widowni” – zawyrokował w „Gazecie Wyborczej” Roman Pawłowski.
Teatrolog prof. Krystyna Duniec, współtworząca raport, wyjaśniła, że chodzi o wychowanie „świadomego widza”. Do czego miałaby mianowicie prowadzić ta świadomość? „Wtedy współczesny teatr ze swoim teatralnym demontażem estetycznych i kulturowych stereotypów, z obroną tego, co nienormatywne, przemilczane, prześladowane, pokrzywdzone i skolonializowane, będzie mógł spełnić właściwą mu kulturotwórczą i polityczną rolę” – odpowiada prof. Duniec.
Publicysta „Rzeczypospolitej” wyjaśnia, na czym polega owa dekonstrukcja mająca na celu dowartościowanie wszystkiego, co „pokrzywdzone i skolonializowane”. Chodzi oczywiście o walkę z dyskryminacją, szczególnie tą, która dotyczy orientacji seksualnej. Otóż okazuje się, że Dante, czy Dostojewski są „be”, ponieważ są zanurzeni w kulturze dyskryminacji. Z kolei tacy twórcy, jak Shakespeare, czy Sofokles są dla postępowców do zniesienia. Wszystko za sprawą ideologii, wedle której wartość Shakespeare’a polega na ukazaniu postaci wymykających się „stereotypom płciowym”, w świetle której Antygona staje się ikoną buntu przeciwko rodzinie i obrończynią „nieheteronormatywnych” związków.
Jakub Moroz – relacjonując autokreację współczesnych ludzi teatru pozujących na uciśnionych bojowników o wolność – zapytał dla przeciwwagi o wolność widza. Czy widz ma prawo, wedle demokratycznych i tolerancjonistycznych postulatów lewicy, protestować przeciwko tym spektaklom, które go oburzają? Przypomniana przez publicystę reakcja postępowców na protesty przeciwko kontrowersyjnej sztuce „Golgota Picnic” pokazały, że lewicowe postulaty stosują się do wszystkich – z wyjątkiem tych, którzy je głoszą. „Anatema” rzucona na protestujących przez decydentów instytucji kultury pokazała, że „szczery demokratyzm sztuki postępowej kończy się tam, gdzie zaczyna się rzeczywista różnica zdań” – tłumaczy Moroz.
Źródło: „Rzeczpospolita”
FO