Egipcjanie mają dość rządów Bractwa Muzułmańskiego. W niedzielę, rok od objęcia urzędu przez islamistycznego prezydenta Mohameda Mursiego, setki tysięcy Egipcjan wyległo na ulice dwudziestu, miast domagając się jego ustąpienia.
Zaniepokojona sytuacją w kraju armia wzywa obie strony do zawarcia kompromisu. Źródła policyjne poinformowały, że w trakcie trwających już tydzień gwałtownych protestów podpalono trzy biura Bractwa Muzułmańskiego, setki osób odniosło obrażenia, a kilka straciło życie, w tym amerykański student.
Wesprzyj nas już teraz!
„Wynoś się!”, skandował w niedzielę wieczorem ponad 200-tysięczny tłum zgromadzony na placu Tahrir w Kairze. Była to największa demonstracja od czasu obalenia w 2011 r. Hosni Mubaraka, poprzednika Mohameda Mursiego na urzędzie prezydenta. – Lud chce upadku reżimu! – krzyczeli demonstranci, nawiązując do okrzyku z czasu wiosny arabskiej. Jednak tym razem nie skandowano przeciwko starzejącemu się dyktatorowi, ale przeciwko pierwszemu wybranemu w 5000-letniej historii Egiptu przywódcy.
Główne protesty przebiegały zasadniczo spokojnie, jednak w mniejszych miastach nie udało się uniknąć krwawych incydentów. Co najmniej jeden zwolennik Mursiego został zastrzelony, a 37 osób zostało rannych w walkach w mieście Beni Suef, na południe od Kairu. Kilkadziesiąt osób doznało ran postrzałowych podczas ataku na biuro Bractwa Muzułmańskiego w Husz Eissa, w północnej części delty Nilu. Atakowano również siedziby Bractwa na przedmieściach Kairu.
Główna siła napędowa protestów, opozycyjny Narodowy Front Ocalenia w opublikowanym „Rewolucyjnym komunikacie nr 1” zadeklarował zwycięstwo, twierdząc, że masy „potwierdziły upadek reżimu Mohameda Mursiego i Bractwa Muzułmańskiego”. Organizatorzy wezwali demonstrantów aby nie opuszczali centralnych placów w każdym mieście, zanim Mursi nie ustąpi.
W stołecznym Kairze, wraz z zakończeniem się dnia pracy i złagodzeniem się 38-stopniowego upału, wielki tłum protestujących szczelnie wypełnił plac Tahrir. Wielką radość kilkuset tysięcy demonstrantów wywołał przelatujący wojskowy śmigłowiec, z którego zrzucono na protestujących egipskie flagi. Źródła wojskowe szybko jednak poinformowały, że nie był to gest politycznego poparcia dla demonstrantów, lecz działanie mające na celu promowanie patriotyzmu.
Mniejsze grupy demonstrantów zebrały się także w kilku innych miejscach stolicy. Do protestujących w Kairze dołączyli weterani przywódcy świeckiej, liberalnej i lewicowej opozycji w Egipcie, w tym były szef inspektorów nuklearnych ONZ Mohamed ElBaradei i lewicowy kandydat na prezydenta Hamdeen Sabahi.
Poza Kairem do wielkiego antyrzadowego protestu doszło także w drugim co do wielkości mieście kraju, w położonej nad Morzem Śródziemnym Aleksandrii. Także i tutaj na ulice miasta wyległo kilkaset tysięcy osób. Do podobnych protestów doszło także w 20 innych miastach kraju.
Wielu demonstrantów wyrażało swój gniew wobec Bractwa, oskarżając je o zawłaszczenie rewolucji i wykorzystywanie zwycięstwa wyborczego w celu zmonopolizowania władzy i narzucenia całemu narodowi prawa islamskiego. Inni, w tym tacy, którzy głosowali na Mursiego, skarżyli się na pogłębiający się kryzys gospodarczy i pogorszenie bezpieczeństwa osobistego.
Jeden z czołowych polityków Bractwa, Essam El-Erian, potępił protesty jako „próbę zamachu stanu”. W oświadczeniu na stronie internetowej partii, wyzwał opozycję aby zweryfikowała zdanie opinii publicznej w wyborach parlamentarnych, a nie „gromadząc ludzi w gwałtownych demonstracjach, dopuszczając się bandytyzmu i przelewając drogocenną krew Egipcjan”.
Prezydent Mursi, który odbiera protesty jako niedemokratyczny atak na jego wyborczą legitymację, obserwuje wydarzenia z silnie strzeżonego pałacu prezydenckiego Kubba. Jego rzecznik zaapelował do demonstrujących o zachowanie spokoju. W rozmowie z brytyjskim dziennikiem „The Guardian” prezydent wykluczył możliwość rezygnacji z urzędu argumentując, że mogłoby się to stać swego rodzaju normą, zgodnie z którą po pewnym czasie przeciwnicy nowego prezydenta wzywaliby go do ustąpienia, co całkowicie podważałoby sens wyborów.
Mursi zaproponował jednocześnie rewizję inspirowanej islamizmem konstytucji, podkreślając, że włączenia zapisów dotyczących władzy religijnej, które wywołały oburzenie opozycji, nie dokonano z jego inicjatywy.
Podobną ofertę prezydent przedstawił w zeszłym tygodniu, po tym jak szef armii w mocnym tonie wezwał polityków obu stron do kompromisu. Jednak opozycja, która liczy, że w obliczu wielkiej liczby protestujących Mursi poda się do dymisji, odrzuciła ją jako spóźnioną. Niektórzy Egipcjanie wierzą, że armia może zmusić prezydenta do podpisania, jeśli nawet nie rezygnacji, to przynajmniej znacznych ustępstw wobec opozycji.
Mursi i Bractwo Muzułmańskie mają nadzieję, że obecne protesty zakończą się niepowodzeniem, tak jak poprzednie wybuchy gniewu opozycji w grudniu i styczniu. Jeśli tak się nie stanie, to konieczna będzie jakaś forma kompromisu, o którego ostatecznym kształcie zdecyduje armia, która na razie uważnie obserwuje sytuację, koncentrując się na zapewnieniu bezpieczeństwa dla kluczowych dla funkcjonowania państwa instytucji i instalacji.
Wyposażona przez Stany Zjednoczona armia wykazuje już pewne oznaki zniecierpliwienia pogłębiającym się impasem. Dowództwo ostrzegło w zeszłym tygodniu, że armia może wkroczyć do akcji jeśli politycy nie osiągną porozumienia i pozwolą aby przemoc wymknęła się spod kontroli. Póki co protesty w Kairze i Aleksandrii monitorują wojskowe helikoptery, zaś szef sztabu i minister obrony generał Abdel Fattah al-Sisi uważnie śledzi rozwój sytuacji z kairskiego centrum dowodzenia operacjami specjalnymi.
Rozwój sytuacji w Egipcie budzi coraz większy niepokój na arenie międzynarodowej. Prezydent USA Barack Obama wezwał obie strony do dialogu i ostrzegł, że „problemy w najludniejszym kraju arabskim mogą zachwiać i tak już niestabilnym regionem”. Obawiając się najgorszego Waszyngton ewakuował część swego personelu i wzmocnił bezpieczeństwo swoich placówek dyplomatycznych w Egipcie.
Krzysztof Warecki