Z jednej strony można powiedzieć, że ZUS wcale nie jest taki zły, bo ogłosił abolicję dla płatników składek. Niewiele jednak osób wie o tym, że jest ona „salomonowym” rozwiązaniem. Cudzysłów jest tu potrzebny, ponieważ gdyby nie abolicja, ZUS zmianą interpretacji przepisów wykończyłby kilkadziesiąt tysięcy przedsiębiorców.
Jest to kolejny przykład, w jaki sposób skomplikowane przepisy prawne mogą doprowadzić wiele osób na skraj załamania zarówno finansowego, jak i nerwowego. Abolicja dotyczy tych przedsiębiorców, którzy źle zinterpretowali przepisy, korzystając z tzw. zbiegu tytułów do ubezpieczenia. Zatrudniali się na umowach o pracę za bardzo niskie kwoty po to, aby nie płacić wysokiego ZUS-u od prowadzonej przez siebie działalności gospodarczej. Teoretycznie było to zgodne z pierwotnymi wytycznymi ZUS-u.
Wesprzyj nas już teraz!
Nietrudno domyślić się, że z korzystnych rozwiązań prawnych skorzystało wielu. Kilkadziesiąt tysięcy osób dostało jednak nakazy zapłaty zaległych składek wraz odsetkami, czyli od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Dla sporej części z nich oznacza to bankructwo. W takiej sytuacji abolicja jawi się jako mniejsze zło – większym jest sam system, skomplikowany, przeregulowany i nieprzejrzysty.
Ciężko mieć za złe ludziom, że stosują korzystne dla siebie przepisy. Należy raczej winą obarczyć system, który tworzy szereg furtek, wyjątków, wyłączeń, etc., dając tym pole do popisu różnym „cwaniakom”, którzy na niedomaganiach systemu żerują. Zatrudnieni na etacie nie mają takich możliwości i nawet jeśli chcą, nie mają gdzie przed ZUS-em uciec. Pojawia się pytanie o zasadność płacenia składek ZUS przez przedsiębiorców, a w ślad za tym przez wszystkich zatrudnionych.
Bardzo często jest tak, że przedsiębiorcy to ludzie, którzy zdecydowali się na prowadzenie własnej działalności, ponieważ nie liczą zbytnio na dobrodziejstwa ze strony państwa, w tym systemu emerytalnego i wolą sami troszczyć się o własną przyszłość. Wysokie składki na ZUS prowadzą do tego, że przedsiębiorcy formalnie rejestrują często działalność poza granicami Polski, na czym budżet traci.
Ponadto, uprzywilejowanie jednej grupy zawsze spotyka się z zarzutami innej, że nie została w podobny sposób potraktowana. Abolicja to co prawda wybór mniejszego zła, ale należy przypomnieć, że jeszcze w zeszłym roku rząd zaproponował, by uzależnić wysokość składek na ZUS od osiąganego dochodu. Doprowadziłoby to do absurdalnej sytuacji, że przedsiębiorcy odprowadzaliby do ZUS-u od 400 do 2400 zł miesięcznie. Jednakże jeszcze większym absurdem jest rozwiązanie zastosowane w abolicji dokonanej przez ZUS. Objęci nią będą tylko ci, którzy zwlekali z płatnościami „zaległych” składek jak najdłużej, czekając do ostatniej chwili, aż wreszcie doczekali się ustawowego zwolnienia z obowiązku podatkowego. Tak, de facto podatkowego, ponieważ do egzekucji należności dla ZUS-u ustawa każe stosować przepisy prawa podatkowego – składka na ZUS to tak naprawdę kolejny podatek, który nie ma wiele wspólnego z odkładaniem na emeryturę. Ci z przedsiębiorców, którzy wzięli kredyty, by spłacić to, czego na pewnym etapie zaczął domagać się od nich ZUS, nie otrzymają zwrotu pieniędzy. Będą mieć za to wyższe emerytury.
Cóż, do znudzenia można powtarzać, że „socjalizm to ustrój, który bohatersko rozwiązuje problemy nieznane w żadnym innym ustroju”. Pikanterii dodaje fakt, że za zeszły rok ZUS został przez organizację Pracodawcy RP uhonorowany nagrodą za, uwaga, wspieranie przedsiębiorczości, zaś w 2011 r. ten sam ZUS otrzymał Gospodarczą Malinę za działanie … na szkodę przedsiębiorców.
Tomasz Tokarski