Tajemnica ludzkiego szczęścia została odkryta. To przynajmniej usiłują wmówić nam uczeni, którzy na zlecenie Organizacji Narodów Zjednoczonych przeprowadzili badania i przygotowali raport na temat szczęścia. W szerokim spektrum zainteresowań organizacji nie mogło zabraknąć i tego, tak istotnego z punktu widzenia każdego człowieka, tematu.
Badania nad stanem ludzkiej szczęśliwości ONZ zleciła Uniwersytetowi Columbia, objęto nimi 156 państw. Tzw. raport szczęścia przygotowany przez lewicowego ekonomistę Jeffreya Sachsa (człowieka, który nota bene współtworzył tzw. plan Balcerowicza) i Johna Helliwella stwierdza: najszczęśliwsi są ci niekonieczne najbogatsi. Stwierdzenie to zapewne nie jest pozbawione sensu z punktu widzenia osób wierzących, niemniej raport ten nie uwzględniał ani potrzeb duchowych ani emocjonalnych człowieka. Co więc się za tym kryje? Być może odpowiedź znajdziemy w tych stwierdzeniach, które streszczają główne wnioski wypływające z przeprowadzonych badań:
Wesprzyj nas już teraz!
Do poczucia szczęścia nie są potrzebne niskie podatki. Do szczęścia n i e z b ę d n a jest uczciwa i mądra dystrybucja dochodu narodowego oraz przemyślana polityka społeczna. Wysokie podatki oszczędzają nam zmartwień dotyczących emerytury, opieki zdrowotnej czy edukacji. Do tego trzeba dodać bezpieczeństwo na rynku pracy oraz poczucie powszechnej równości. Korzystna z punktu widzenia ludzkiego szczęścia byłaby także silna waluta.
Ciekawą opinię na temat tego raportu zamieściła piątkowa „Rzeczpospolita”. Jej autorem jest Thomas DiLorenzo, prof. ekonomii na Loyola University Maryland i analityk Instytutu Ludwiga von Misesa (DiLorenzo w 2010 roku gościł w Polsce na zaproszenie Fundacji PAFERE). Według niego wyniki badań nie są zaskakujące, gdyż środowiska lewicowe od dawna lansują takie tezy, a ONZ chętnie sięga po pomoc lewicowych naukowców. Ekonomista zarzuca jednak temu dokumentowi prostactwo, choć tezy w nim zawarte mają stwarzać pozory naukowości. Są to tylko pozory, o czym świadczą np. odpowiednio postawione pytania, które z góry sugerują odpowiedzi mające potwierdzać z góry założoną tezę. DiLorenzo sugeruje, że ONZ chce w ten sposób uwiarygodnić swoje zakusy na naszą wolność i nasze pieniądze. W jego opinii, zadaniem Jeffreya Sachsa było stworzenie poczucia, że władza zna doskonale nasze potrzeby i wie, co daje nam szczęście.
Według DiLorenzo w tego typu opracowaniach wykorzystuje się często fałszywe statystyki, które pozwalają tłumaczyć rządowy interwencjonizm gospodarczy. Życie wielokrotnie obalało stawiane przez powyższy raport tezy. Interwencjonizm państwa do tej pory raczej niósł ze sobą katastrofy gospodarcze i nieszczęścia indywidualnych osób i tym razem inaczej być nie może.
W świetle lansowanej przez środowiska lewicowe „ekonomii szczęścia”, egalitaryzm ma być jednym z jej wyznaczników. Nie chodzi tu bynajmniej o równość wynikającą z tych samych praw, ale o równość materialną. Według nich wystarczy zabrać bogatym – „szczęśliwym”, i dać biednym – „nieszczęśliwym”, i poziom szczęścia się wyrówna. Autorów raportu nie obchodzi fakt, że obywatele obciążeni ogromnymi podatkami nie będą raczej czuć się szczęśliwi, a ewentualne korzyści wynikające stąd dla innych ludzi są niewspółmierne do krzywdy, jakiej doświadczają ci, którym się pieniądze zabiera. Ekspert Instytutu Misesa zauważa, że szczęście jest odczuciem subiektywnym, a nie obiektywnym i nie daje się zmierzyć. W „Manifeście komunistycznym”, który wydaje się być inspiracją dla autorów tego raportu, czytamy „od każdego według jego zdolności, każdemu według jego potrzeb”, państwo natomiast nie jest w stanie zmierzyć żadnej z tych rzeczy. DiLorenzo zauważa też, że lewicowi naukowcy często zamiennie używają pojęć „opieka socjalna” i „szczęście”.
Według ekonomisty wygląda na to, że badacze bezkrytycznie wierzą w sens zadawanych przez siebie pytań i udzielanych odpowiedzi. A jak te badania wyglądają w praktyce? Grupie ludzi zadaje się np. pytanie o wsparcie jakiego udziela im państwo, a potem o to, czy czują się szczęśliwi. I tu zachodzi pewna manipulacja, ponieważ to zdaje się sugerować oczywistą zależność jednego czynnika od drugiego. Nie jest to jednak rzetelne podejście do wyników badań. Według DiLorenzo należałoby postawić np. pytania: Czy nie byliby na przykład szczęśliwsi gdyby zamiast opieki socjalnej byli po prostu bogatsi o pieniądze na nią przeznaczane? Czy w wolnym społeczeństwie nie da się walczyć z ubóstwem skuteczniej niż przy pomocy aparatu państwowego? Zauważa on, że do realizacji szczęścia potrzeba człowiekowi wolności wyboru, możliwości realizowania własnych potrzeb, które dla każdego z nas są inne i wynikają z różnych czynników. To nie redystrybucja dochodów i przymus państwowy zapewniają człowiekowi szczęście.
Wyniki badań wskazują także na dużą akceptację, jaką cieszą się wśród ankietowanych programy do walki z ubóstwem. Niestety w badaniach pominięto kwestię skutków tych programów. DiLorenzo wskazuje, że są nimi osłabienie bodźców do pracy oraz rozpad więzi rodzinnych. Gdyby postawić pytania dotyczące tych programów np. w taki sposób: „Czy popierasz niszczenie bodźców do pracy, czy niszczenie więzi rodzinnych?” z pewnością liczba przeciwników tych programów znacząco by wzrosła. Wszystko więc zależy od sposobu zadawania pytań. Dlatego według DiLorenzo takie raporty nie mają sensu. Życie codziennie pokazuje, że w warunkach wolnego rynku wszyscy odnoszą wymierne korzyści i żadne raporty tego nie zmienią. Na zakończenie ekonomista z Instytutu Misesa zachęcił do osobistego dążenia do szczęścia, a nie uszczęśliwiania budżetu ONZ.
Niestety autorytet ekonomistów formatu Thomasa DiLorenzo i wolnorynkowych organizacji nie jest tak dobitnie słyszalny we współczesnym świecie jak głosy „ekspertów” ONZ. Dlatego też takie bzdury, jak przytoczony wyżej raport, funkcjonują w opinii publicznej jako niekwestionowane prawdy, a to niestety odbija się później na całym naszym życiu.
I.Sz.