W grudniu wiele mówi się o świętym Mikołaju. Chociaż czasami o tym zapominamy, to jednak wszyscy wiemy, że wbrew współczesnemu i komercyjnemu wizerunkowi, Mikołaj nie był grubym krasnalem z Finlandii, a biskupem z terenów dzisiejszej Turcji. Mało kto jednak wie, że pierwowzór dzisiejszych prezentów trafiał do… prostytutek, a postawa późniejszego świętego jest wzorem chrześcijańskiego miłosierdzia. To także wzór do naśladowania dla naszych rządzących. Już czas, by zadbali o godność kobiet upokarzanych dziś przez porno-biznes.
Czczony 6 grudnia święty nie jest mocno potwierdzony w źródłach historycznych. Informacje o nim pojawiają się dopiero po jego śmierci, dlatego też życie Mikołaja pełne jest legend.
Wesprzyj nas już teraz!
Jedna z opowiastek o losach biskupa leżącej dzisiaj na terytorium Turcji greckiej Miry głosi, że Mikołaj miał zamożnego sąsiada, który jednak drwił sobie z wiary i pobożności późniejszego świętego. Gdy bezbożny mężczyzna stracił majątek, nie miał jak wydać za mąż swych córek, gdyż koniecznym był do tego posag. Na ten jednak rodzina bankruta nie mogła sobie pozwolić, dlatego ów mężczyzna postanowił… sprzedać swoje córki do domu publicznego.
Wtedy do akcji – zgodnie z jedną z wersji legendy – wkracza Mikołaj. Zatroskany o cnotę niewinnych dziewcząt postanawia… dać pieniądze złemu sąsiadowi. Jednak nie daje ich oficjalnie, na oczach bijącej mu brawo gawiedzi. Podrzuca je przez okno do domu kpiącego z wiary, by ten miał za co wydać swoje córki za mąż, nie narażając je na hańbiący los prostytutki.
Gdy mężczyzna wydał za mąż dwie z trzech młodych kobiet, postanowił sprawdzić skąd pochodzą podrzucane nocą pieniądze. Zaczaił się i „przyłapał” pogardzanego dotąd przez niego Mikołaja. W konsekwencji całej historii nawrócił się.
Tyle legenda, która w innej wersji głosi, że święty Mikołaj finansował (i to szczodrze, bryłkami złota) posag dla kobiet zmuszonych do uprawiania nierządu, by zarobić na zamążpójście. W legendę możemy wierzyć lub nie – w żaden sposób nie stanowi bowiem Magisterium Kościoła. Niewykluczone, że historia nigdy nie miała miejsca i jest jedynie wymysłem średniowiecznych kaznodziejów, tłumaczących ludowi w barwny sposób jak należy postępować. Życiowe wskazówki płynące z legendy wciąż są jednak aktualne, szczególnie w kontekście zaistniałego w poniedziałek 5 grudnia (a więc w wigilię liturgicznego wspomnienia św. Mikołaja) „faktu medialnego”.
Tygodnik „Wprost” poinformował w poniedziałek, że grupa posłów z klubu PiS zamierza rozpocząć walkę z internetową pornografią. Politycy z Arkadiuszem Mularczykiem na czele będąc jeszcze w opozycji mieli w tej materii pewien pomysł. Polegał on na automatycznym blokowaniu treści pornograficznych przez polskich dostawców usług sieciowych. Do pornografii dostęp mieliby wyłącznie ci użytkownicy, którzy jednoznacznie by tego chcieli.
Rozwiązanie w najbliższym czasie nie wejdzie jednak w życie. Rewelacje „Wprostu” zostały bowiem zdementowane przez samego posła Mularczyka, który w rozmowie z serwisem gosc.pl potwierdził jedynie konieczność zmian w prawie dotyczącym pornografii. Nie ma jednak obecnie żadnego projektu poselskiego, a inicjatywa leżeć ma – wedle słów posła – po stronie Ministerstwa Cyfryzacji. Resort zaś na Twitterze przyznał, że nie pracuje nad żadnymi zmianami w tej sprawie.
Chcąc nie chcąc temat został jednak wywołany i będzie kolejnym testem dla formacji obiecującej „Dobrą Zmianę”. Czy PiS pokaże, że nie rzuca słów na wiatr? Czy formacja ta udowodni, że wartości chrześcijańskie to dla niej coś więcej niż pusty frazes? Czy odważy się nie iść w ślady słynnych przed laty „porno-grubasów”, jak o Aleksandrze Kwaśniewskim i Ryszardzie Kaliszu powiedział Stefan Niesiołowski w kontekście odrzucenia prawa zakazującego promocji pornografii w roku 2000?
Pornografia to nie niewinne gazetki wywołujące uśmiech na ustach starszych panów sączących ciepłe piwo. To niezwykle dochodowy, zorganizowany biznes, który obecnie – za sprawą internetu – notuje kolejne sukcesy. To machina do zarabiania olbrzymich pieniędzy na zgorszeniu, moralnej degeneracji i krzywdzie kobiet. To wyniszczający narkotyk aplikowany przez oczy, który po uzależnieniu wymaga nie tylko trwałego podawania, ale i mocniejszych dawek. To właśnie pornografia prowadzi do popularyzacji seksualnych „eksperymentów”, od dewiacyjnego, homoseksualnego ukierunkowania popędu, po pedofilię i inne seksualne zboczenia. To ta „branża” traktuje kobiety jak przedmiot, służący mężczyznom wyłącznie do zaspokajania żądz, które po chwili przyjemności można zostawić jak rzecz i tego samego uczy wszystkich obcujących z pornografią.
Czy nie warto w Polsce zablokować porno-ekspansji i uratować przyszłe pokolenia od grzesznego nałogu niszczącego seksualność oraz relacje rodzinne? Jeśli ekipie „Dobrej Zmiany” brakuje odwagi, niech spojrzy na Brytyjczyków, których PiS często wspomina w ciepłych słowach. Na Wyspach wypowiedziano wojnę pornografii, która nad Wisłą panoszy się nie napotykając na żadne zapory. Zaś PiS od roku udowadnia, że nie ma żadnych oporów przed wprowadzaniem rozmaitych regulacji dotyczących różnych dziedzin życia Polaków. Niech więc wprowadzi je tam, gdzie tego naprawdę potrzeba. Znajdzie wówczas sojuszników nie tylko pośród katolików – co oczywiste – ale i pośród… feministek, jeśli te pozostaną wierne swoim oficjalnym deklaracjom, w których sprzeciwiają się praktykom poniżającym kobiety.
Rządzie, śmiało, do roboty!
Michał Wałach