Jedną z takich krain jest Podlasie. Świadczą o tym dobitnie statystki, które wskazują na ten rejon Polski, jako na oazę bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę stolice województw naszego kraju, jedynie w Białymstoku środowiskom LGBT nie udało się zorganizować ani jednego tzw. „marszu równości”. Bezpieczne mogą się tu również czuć dzieci nienarodzone, gdyż liczba aborcji jest tu jedną z najmniejszych w Polsce. Podobnie jest z liczbą rozwodów.
Białystok, jako stolica konserwatywnego Podlasia, od pewnego czasu jest „na celowniku” organizacji szerzących homopropagandę. Rok temu swoją działalność zainaugurowało tu stowarzyszenie Tęczowy Białystok. Liderka tej organizacji 24-letnia Katarzyna Rosińska buńczucznie zapowiadała wówczas, że w roku 2019 dopnie swego i ulicami Białegostoku przejdzie homomarsz. Rzeczywistość pokazała, że były to tylko niedorzeczne marzenia, które mieszkańcy i władze Białegostoku rozpędzili na cztery wiatry. Odbył się za to, przy dużej frekwencji, Marsz dla Życia i Rodziny, który promuje m.in. tradycyjne małżeństwa heteroseksualne. Tęczowe stowarzyszenie, na otarcie łez, domagało się jeszcze od prezydenta Białegostoku darmowego miejskiego lokalu, w którym homoseksualiści mogliby spotykać się na pogaduchy. Włodarz miasta, pomimo tego, że chętnie współpracuje z PO, odmówił tęczowym lokalu. Argumentując swoją decyzję jak najbardziej logicznie, iż nie może wyróżniać i wywyższać zwolenników jednej „orientacji seksualnej”, ponad innych.
Wesprzyj nas już teraz!
Stowarzyszeniu miłośników odmienności seksualnej zupełnie jakoś nie wychodzi przerabianie Białegostoku na „tęczowe miasto”. W kwietniu podjęto jeszcze rozpaczliwą próbę zwarcia szeregów podczas wydarzenia, które środowiska LGBT podniośle nazywały „dniem milczenia”. Właściwie to nie wiadomo dlaczego użyto tu słowa „milczenie”, skoro podczas całej tej imprezy jej uczestnicy bez przerwy gadali, jak przekupki na targu. W każdym bądź razie, milczących inaczej na temat rzekomego ucisku homoseksulistów, znalazło się w Białymstoku może ze dwudziestu. Zważywszy, że w stolicy województwa podlaskiego mieszka prawie 300 tys. osób, frekwencja „dnia milczenia” – nie może zachwycić.
Dlatego też Katarzyna Rosińska, liderka Tęczowego Białegostoku, nie jest zachwycona. Dobitnie potwierdza to jej posępny wyraz twarzy, szczególnie wówczas gdy udziela mediom wywiadów. Znużyło ją w końcu bicie głową w mur obojętności Podlasian wobec domniemanej dyskryminacji homoseksualistów, więc postanowiła wystartować na europosłankę z listy Lewica Razem. Pewnie doszła do słusznego wniosku, że w Brukseli, razem z lewicą, łatwiej jej będzie zorganizować homomarsz niż w Białymstoku.
Zanim jeszcze próbowano Białystok przerobić na tęczowo, prężnie działał w naszym mieście Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Prowadził go niesławny Rafał Gaweł. Przyjął on sobie za punkt swojego zwichrowanego honoru, że przekona Polskę i świat cały, że Podlasie to kraina tychże rasistów i ksenofobów. Bardzo się w tym celu trudził. Prokuraturę zalewał tysiącami wniosków o ściganie „podlaskich faszystów”, których widział dosłownie wszędzie. Nagłaśniał to przez tubę „Gazety Wyborczej”, bardzo mu wówczas przychylnej. Cała sprawa miała bardzo zaskakujący i spektakularny finał. Otóż pewnego pięknego dnia Gaweł usłyszał kilkadziesiąt zarzutów kryminalnych. Okazało się, że miał być zwykłym oszustem, który wyłudził duże pieniądze od firm i prywatnych osób. Teraz próbuje uciec od wyroku 2 lat więzienia, kryjąc się gdzieś po kątach w Norwegii.
Województwo podlaskie i jego stolica to rzeczywiście trudny teren dla lewicy i to bez względu na to czy atakuje razem, czy też oddzielnie. Ludzie chodzą tu do kościoła, ewentualnie do cerkwi. I to chodzą, można powiedzieć masowo. Tak masowo, że jakby jakiś człowiek lewicy chciał tam agitować, to nie dał by rady się wcisnąć. Jak pokazują statystki liczba osób, które uczestniczą w Mszy św. w kościołach archidiecezji białostockiej i przyjmują Komunię Świętą jest na bardzo wysokim poziomie i wbrew światowym trendom, wciąż rośnie. Do tego wierni diecezji białostockiej widać modlą się za swoich kapłanów, bo nawet Sekielski czy Smarzowski nie potrafili tu znaleźć księdza pedofila.
Ogólnie mówiąc, Podlasie to dla lewicy trudny orzech do zgryzienia. Nie ma gdzie wbić zębów. Rozwodów – tyle co kot napłakał, LGBT – ze świecą szukaj, księża – jacyś „przedwojenni”. Nie dziwi więc, że nawet tak sławny człowiek lewicy jak Włodzimierz Cimoszewicz w końcu nie wytrzymał i chce teraz z Puszczy Białowieskiej do Brukseli uciec.
Widać ideolodzy postępu, nie znajdują sposobu na to, żeby podlaską krainę zawłaszczyć. Pewnie wielu z nich sięga pamięcią do minionych czasów. Myślą sobie, żeby żył wódz Stalin, to by zrobił porządek. Tak jak zrobił porządek z Polakami podczas „operacji polskiej” w 1937 – 8, którzy nie chcieli zastąpić Boga sierpem i młotem. „Ale wódz nie żyje” – wzdychają towarzysze. I choć w tym jednym, mają rację.
Adam Białous