18 marca 2020

Filip Furman (Ordo Iuris): brytyjskie podejście do epidemii budzi wątpliwości etyczne

(Boris Johnson. Ben Shread [OGL 3 (http://www.nationalarchives.gov.uk/doc/open-government-licence/version/3)])

Pojawiały się pogłoski, że za zaniechaniem działań stoi chęć wytworzenia w brytyjskim społeczeństwie odporności zbiorowej w sposób naturalny, czyli po prostu poprzez „przechorowanie”. Podejście takie, jeśli jest prawdziwe, budzi wątpliwości nie tylko natury epidemiologicznej, ale i etycznej – mówi w rozmowie z PCh24.pl Filip Furman, dyrektor Centrum Bioetyki Instytutu Ordo Iuris.

 

Podczas gdy wszystkie kraje Unii Europejskiej, w tym Polska zamykają granice i wprowadzają strategię izolacji oraz tzw. „social distancingu”, Wielka Brytania zdaje się podążać zupełnie inną drogą. Granice pozostają otwarte, podobnie jak szkoły, restauracje i galerie handlowe. Część imprez masowych nadal się odbywa. Jakie motywacje stoją za takimi działaniami?

Wesprzyj nas już teraz!

Najpierw powiedzmy sobie czym te koronawirusy są. Szacuje się, że od 15 do 30 proc. tzw. sezonowych „przeziębień”, to tak naprawdę infekcje koronawirusowe, które jednak mają przebieg lekki. SARS-CoV-2 to nie taki sam wirus jak te, z którymi co roku się spotykamy. Możliwości ochrony przed tym wirusem nie są też analogiczne do np. wirusa grypy – nie istnieje szczepionka i nie wydaje się, aby w obecnym sezonie owa się pojawiła. Należało by się zastanowić, jaka taktyka stoi za działaniami brytyjskiego rządu. Pojawiały się pogłoski, że za zaniechaniem działań stoi chęć wytworzenia w brytyjskim społeczeństwie odporności zbiorowej w sposób naturalny, czyli po prostu poprzez „przechorowanie”. Podejście takie, jeśli jest prawdziwe, budzi wątpliwości nie tylko natury epidemiologicznej, ale i etycznej.

 

Jakie są to wątpliwości?

Po pierwsze nie wiemy – bo to jest nowy wirus – na jak długo jego przechorowanie daje odporność. Nie wiemy czy, tak jak w przypadku wirusa grypy, nie będą się pojawiać nowe szczepy wirusa, tak że przechorowanie wirusa w jednym sezonie nie da nam odporności na jego kolejne fale. Drugie pytanie dotyczy długoletnich skutków takiego zachorowania. W przypadku ciężkiego zapalenia płuc, które może rozwinąć się w wyniku infekcji tym wirusem, u niektórych ludzi, którzy zostali wyleczeni, zmiany pozapalne zwłóknieją, a to może mieć charakter postępujący, czyli rodzić długotrwałe konsekwencje zdrowotne. Oprócz oczywistych pytań etycznych, do których zaraz przejdę, pojawiają się też pytania natury praktycznej – nawet gdyby wirus nie był aż tak groźny, ze względu na jego skalę kluczowe jest pytanie o wydolność systemu ochrony zdrowia.

 

Z poufnego dokumentu, do którego dotarł The Guardian wynika, że w szczytowym okresie epidemii hospitalizacji może wymagać nawet 7,9 mln Brytyjczyków, z czego zakłada się śmierć od 277 tyś. do nawet 500 tyś. z nich.

Znam ten dokument, zawarte w nim dane są zaskakujące. Nie chodzi o pytanie czy brytyjska służba zdrowia czuje się gotowa na taką epidemię, bo epidemie to są stany z definicji anormalne, na które nigdy nie będziemy w pełni gotowi. Utrzymywanie stałej gotowości na tak duże epidemie mogłoby przekraczać możliwości nawet najbogatszych krajów. Dlatego tak ważne jest niedopuszczenie do wystąpienia sytuacji opisanej we wspomnianym raporcie.

 

Nie wiadomo czy system jakiegokolwiek państwa byłby podczas zarysowanej sytuacji wydolny. W tym kontekście decyzje podjęte przez nasz rząd wydają się słuszne, zareagowaliśmy dosyć szybko, wiadomo, że zarażonych w naszym kraju będzie przybywać, jednak chodzi o to, żeby krzywa przyrostu zakażeń była możliwie wypłaszczona. Doświadczenie krajów, które podjęły dostatecznie wcześnie odpowiednie kroki pokazuje, że jest to możliwe.

 

Z najnowszych informacji wynika, że Wielka Brytania postanowiła jednak coś z tym zrobić – zamknięto puby i restauracje, zaleca się stosowanie kilkutygodniowej kwarantanny dla osób starszych, ale nadal nie zamknięto szkół a prośby władzy nie mają charakteru administracyjnego. Nie wprowadzono też żadnego stanu wyjątkowego.

Dobrze, że chociaż pojawiają się zalecenia. Jednak takie zalecenia, zwłaszcza że nie obejmują one zamknięcia szkół – które są przecież bardzo dużymi skupiskami ludzkimi i dzieci łatwo mogą stać się nosicielami wirusa – trudno traktować inaczej niż nie tylko zaniedbanie. Warto zapytać, jakie inne motywacje mogą stać za tego typu decyzjami. Jak już wcześniej powiedziałem trudno to uzasadnić epidemiologicznie, być może chodzi o uzasadnienie ekonomiczne – może Brytyjczycy chcą oszczędzić sobie kosztów związanych z ewentualnym wyhamowaniem gospodarki, ale trudno mi uwierzyć w tę motywację, gdyż moim zdaniem tak dalece posunięty – nie bójmy się tego słowa użyć – cyniczny utylitaryzm, byłby z punktu widzenia etycznego co najmniej niezrozumiały.

 

Wydawać by się mogło, że na ten brak działań Brytyjczycy mogą sobie pozwolić ze względu na relatywnie dobrze funkcjonujący system ochrony zdrowia; na pierwszy rzut oka śmiertelność na COVID-19 nie wydaje się wielka – ale pierwsze wrażenie jest w tym wypadku mylne. W grupie najstarszych – oczywiście to są dane szacunkowe, dokładniejsze będziemy mieć dopiero po jakimś czasie – śmiertelność wynosi nawet ponad 20 proc., czyli dla co piątej osoby w wieku 80+, która zachoruje, ta infekcja może okazać się śmiertelna. Zagrożone są również osoby chore przewlekle np. na choroby sercowo-naczyniowe – szacuje się, że śmiertelność w tej grupie może wynosić ponad 10 proc. Wysoka śmiertelność jest także wśród cukrzyków, a w Polsce to grubo ponad 2 miliony osób, być może nawet 3, jeśli weźmiemy pod uwagę, że niektórzy nie mają jej jeszcze wykrytej. Chociaż choroba wywołana wirusem u młodych przebiega z reguły łagodnie, to nie trzeba być niezwykle schorowanym, by ten przebieg okazał się inny. Obecne do tej pory w Wielkiej Brytanii zaniechanie działań prewencyjnych to położenie na szali dużej części swojego społeczeństwa – czy względy ekonomiczne są równoważne?

 

Jeśli takie jest założenie, to przyznam się, że widoczny jest tu obcy mi system wartości. Pytanie czy brytyjskie społeczeństwo to akceptuje? Czytając komentarze w internecie, śledząc brytyjskie i w ogóle anglojęzyczne fora, często czyta się je z niedowierzaniem i niepokojem. Po przeczytaniu kilkuset postów widzę, że rozpowszechniony jest dyskurs mizantropijny, w którym każde nieszczęście, które przydarza się ludzkości jest traktowane pozytywnie. Nie sposób nie dostrzec też, wspomnianego wcześniej, podejścia skrajnie utylitarnego, wedle którego wirus niejako „nakierowany” na osoby starsze, miałby ograniczyć koszty utrzymania systemu emerytalnego.

 

Jeśli takie głosy pojawiają się w publicznym dyskursie, to pytanie na ile jest to tzw. internetowy trolling, a na ile jest to podejście poważne. Jeśli takie poglądy naprawdę są rozpowszechnione w brytyjskim społeczeństwie, to być może po prostu akceptuje ono konsekwencje swojego niedziałania.

 

Czy można zatem pokusić się o postawienie takiej tezy, że działania rządu wynikają poniekąd z poglądów jakie prezentuje społeczeństwo? Albo odwróćmy pytanie; rząd brytyjski nie zdecydowałby się na takie działania, gdyby przewidywał, że nie otrzyma na nie społecznego przyzwolenia?

Tak podpowiada mi moja intuicja badawcza. Oczywiście, stwierdzenie tego na pewno wymagałoby pogłębionych badań. Za taką tezą przemawia jednak szeroka obecność podczas imprez masowych – wszelkiego rodzaju koncertów. Brytyjczycy mają doskonale funkcjonujące media, są świadomi zagrożenia, a mimo to zachowują się tak, jak się zachowują. A może po prostu społeczeństwo bez otrzymania jasnego komunikatu, potwierdzonego zarządzeniami administracyjnymi, zagrożenie co najmniej bagatelizuje?

 

Zobaczymy co będzie dalej, ponieważ w odpowiedzi na krytykę innych krajów władze brytyjskie być może podejmą inne działania. Czas pokaże.

 

A jak na tle Wielkiej Brytanii dotychczas wypada Polska?

Niektóre społeczeństwa zagrożenie lekceważą. Polskie natomiast raczej traktuje to poważnie. Nasz rząd i nasz obywatel nie chce ryzykować powtórki z Włoch, czyli de facto załamania się systemu ochrony zdrowia. W tym kontekście możemy oceniać się pozytywnie. Co więcej, jest to tym większy powód do zadowolenia, że przecież jako Polacy jesteśmy znani z oporu, non-konformizmu czy „ułańskiej fantazji”. Kiedy dziś wyjrzymy za okno widzimy jednak, że ulice są puste, nie zaczęliśmy – wzorem Włochów – „dodatkowych wakacji”. Znając nasz charakter i widząc taką reakcję można więc stwierdzić, że  nasze społeczeństwo rozumie co się dzieje. Tak więc, jako że Polacy – jak widać – są społeczeństwem mądrym, mamy większą szansę być także społeczeństwem zdrowym.

 

Bardzo dziękuję za rozmowę  

Rozmawiał Piotr Relich

 

 

Polecamy także nasz e-tygodnik.

Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie