Wzrost liczby ludności to dla ekologicznych katastrofistów główny problem współczesności. Tymczasem nic bardziej mylnego! Stanowi on błogosławieństwo nie tylko z etycznego, ale nawet z ekonomicznego punktu widzenia.
Jak czytamy na kartach Księgi Rodzaju Pan Bóg błogosławił ludzi „mówiąc do nich: <Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi> [1 Rdz 28]”.
Trudno o słowa stojące bardziej na antypodach radykalnego ekologizmu. Zgodnie z nim bowiem płodność okazuje się szkodliwa z punktu widzenia planety, a wzrost liczby ludzi szkodzi środowisku. Świadczą o tym wypowiedzi licznych ekoradykałów. Na przykład należąca do Partii Demokratycznej Kongresmen Alexandria Ocasio-Cortez napisała na Instagramie, że „naukowym konsensusem jest, że życie naszych dzieci będzie bardzo trudne, co prowadzi młodych ludzi do zadawania uzasadnionego pytania: czy nadal posiadanie dzieci jest OK?”. Z kolei w 2019 roku CNN omawiając raport ONZ dotyczący zapobieżenia środowiskowej katastrofie podkreślił potrzebę działania obejmującą nie tylko ograniczenie konsumpcji i zanieczyszczeń, lecz również liczby dzieci.
Wesprzyj nas już teraz!
Założenia te jak zauważa Marian Tupy na łamach HumanProgress.org do logicznego końca doprowadzają antynataliści. Ich zdaniem należy dążyć do zmniejszenia liczby osób żyjących na ziemi. Popularyzator nauki Bill Nye oraz bioetyk Travis Rieder postulowali nałożenie specjalnych podatków na osoby ze zbyt dużą liczbą dzieci. Z kolei zgodnie z sondażem opublikowanym w 2020 roku na łamach Climatic Change około 96.5 procent respondentów w USA w wieku 27 do 45 lat wyraziło znaczne lub skrajne zaniepokojenie dotyczące dobrobytu ich dzieci w świecie zmian klimatycznych.
Katastrofizm badaczy
Jak ponadto zauważa we wspomnianym tekście Marian Tupy w latach 80. XX wieku norweski filozof Arne Naess postulował nie tylko reformę społeczeństwa przemysłowego, lecz również transformację kultury. To ona właśnie odpowiadała jakoby za lwią część ekologicznych zniszczeń. Dlatego też należało jakoby dokonać przekształcenia kultury i odejścia od zasady dominacji ludzi nad innymi gatunkami. Z kolei w książce The Mordern Crisis (1986) Murray Bookchin wzywał do zastąpienia kapitalizmu systemem międzygatunkowej równości z podobnymi prawami dla ludzi, zwierząt i roślin. Wprost atakował cywilizację stanowiącą przejaw dominacji nad naturą i wzywał do odwrócenia postępu ludzkości. Natomiast Francuski odkrywca oceanów Jacques-Yves Cousteau mówił o konieczności eliminowania 350 tysięcy ludzi rocznie. Oczywiście w imię środowiska. Z kolei Christopher Manes uznawał epidemię HIV/AIDS za niezbędne rozwiązanie w świetle degradacji środowiska. Oto antypody humanizmu.
Świat zmierza ku dobremu
Więcej osób na świecie oznacza większe szanse na pojawienie się geniusza, który zrewolucjonizuje dotychczasowy kształt organizacji gospodarki. Przyjmijmy, że takową osobą jest 1 na milion. W przypadku populacji liczącej 500 tysięcy osób ze statystycznego punktu widzenia będzie tylko 50% szans, że geniusz w ogóle przyjdzie na świat. W przypadku populacji milionowej powinien znajdować się 1 geniusz (w rzeczywistości mogą zdarzać się odchylenia od normy). Jeśli jednak ludność świata wzrośnie do 100 milionów, na świecie znajdzie się średnio 100 geniuszy. W przypadku jej wzrostu do miliarda – aż 1000.
Zasadniczo zatem im więcej ludzi, tym więcej geniuszy i więcej przełomów technologicznych wprowadzających jakościowe zmiany. Co więcej, postęp technologiczny i gospodarczy przebiega szybciej od wzrostu liczby ludności. W 1800 roku populacja świata wynosiła około 1 miliarda osób, a obecnie dochodzi do 7.8 miliarda. Jednocześnie całkowity PKB z uwzględnieniem inflacji wzrósł w tempie jeszcze szybszym do wzrostu populacji – około 100-krotnie. To ponad 10 razy szybciej niż wzrost populacji. Choć ta korelacja nie oznacza jeszcze związku przyczynowo-skutkowego, to wiele wskazuje na to, że w tym przypadku tak właśnie jest.
W 1981 roku Julian Simon w swej książce Ultimate Resource podkreślił, że ostatecznym zasobem jest ludzki umysł, zdolny do pokonania problemów niedoboru. W 1980 założył się on ze słynnym ekologistycznym katastrofistą Paulem Ehrlichem o cenę 5 surowców (miedzi, chromu, niklu, cynku i wolframu). Twierdził, że ich ceny spadną, a Ehrlich zajął przeciwne stanowisko. Okazało się, że ceny surowców spadły średnio o 57.6 procent przy jednoczesnym wzroście ludności świata o 873 miliony. W związku z przegranym zakładem guru ekologistów musiał wypłacić Simonowi 576 dolarów.
Według Simon Abundance Index [humanprogress.org/simonproject/] ceny 50 kluczowych dla funkcjonowania życia i gospodarki surowców spadły w okresie 1980-2018 o 75 procent. Nie chodzi tu jednak o cenę wyrażoną w dolarach (ta wzrosła), lecz o tzw. time price (cena surowca/godzina pracy). Oznacza to, że za tyle samo godzin pracy można obecnie kupić ok. 4 razy więcej tychże surowców niż w 1980 roku. Kilkakrotnie zwiększyła się też całkowita pula tych surowców.
Wbrew ekologicznym wieszczom zagłady człowiek nie jest tylko żołądkiem, ale też rękami do pracy i umysłem tworzącym nowe idee. Nie jest więc „rakiem ziemi”, lecz jej zarządcą. Jak bowiem zauważył Jan Paweł II w „Centesimus annus” „istotnie, głównym bogactwem człowieka jest wraz z ziemią sam człowiek. To właśnie jego inteligencja pozwala odkryć możliwości produkcyjne ziemi i różnorakie sposoby zaspokojenia ludzkich potrzeb”.
Marcin Jendrzejczak