Joe Biden wyrażając potrzebę „programowania DNA w taki sam sposób jak systemy operacyjne”, nieprzypadkowo powołał się na przykład szczepionek przeciw COVID-19.
Dwa tygodnie temu prezydent największego mocarstwa świata zadekretował opracowanie kompleksowego systemu nadzoru nad pracami w zakresie inżynierii genetycznej. „Musimy (…) w sposób przewidywalny programować biologię, tak samo jak piszemy oprogramowanie dla komputerów” – czytamy w rozporządzeniu wykonawczym 14081, którą portal LifeSite News nazwał „ustawą transhumanistyczną”.
„Musimy odblokować potęgę danych biologicznych, z wykorzystaniem narzędzi komputerowych i sztucznej inteligencji; posunąć naprzód postęp naukowy i znacznie zwiększyć produkcję, jednocześnie redukując przeszkody w komercjalizacji aby technologiczne innowacje i produkty wkroczyły szybciej na rynek” – podkreślono.
Wesprzyj nas już teraz!
W myśl autorów dokumentu, dokonania na polu inżynierii genetycznej nie tylko znacznie poprawią nasze zdrowie, ale pomogą w przezwyciężeniu globalnych wyzwań w postaci pandemii, kryzysu klimatycznego czy krachów ekonomicznych. W związku z tym, rozwój prac nad precyzyjnym formatowaniem „kodu życia” powinno dokonywać się pod państwowymi auspicjami i z wsparciem funduszy federalnych, natomiast wszelkie przełomowe odkrycia na tym polu, zostać wykorzystane dla dobra „Amerykanów i całej ludzkości”.
Pierwszy raz w historii zachodnich demokracji, wzbudzające szereg wątpliwości etycznych, filozoficznych, a nade wszystko – medycznych rozwiązania, uzyskały afirmację najwyższych szczebli administracyjnych. Dokonano tego jednak z pominięciem debaty społecznej, co w tym przypadku ma niebagatelne znaczenie.
Objęcie tak istotnego sektora państwowym nadzorem w sposób arbitralny (za pomocą prezydenckiego dekretu) powinno spotkać się z żywym zainteresowaniem opinii publicznej. Tymczasem, choć rozporządzenie opublikowano 12 września, w przestrzeni medialnej zapadła na ten temat zdumiewająca i niepokojąca cisza.
Niezdrowy rozgłos
Technologie umożliwiające precyzyjną edycję kodu genetycznego, jak CRISPR-Cas9 towarzyszą nam co najmniej od 2016 r. Już wtedy osiągnięcia na tym polu określano mianem kolejnego „przewrotu kopernikańskiego” w świecie nauki. „Pierwszy raz w dziejach posiedliśmy zdolność edycji DNA nie tylko każdego żyjącego człowieka, lecz także przyszłych pokoleń, czyli w gruncie rzeczy kierowania ewolucją własnego gatunku. To bezprecedensowy fakt w historii życia na Ziemi” – pisała Jennifer Doudna, która za swoje osiągnięcia otrzymała w 2020 r. Nagrodę Nobla. Dlaczego zatem do dzisiaj nie upowszechniono tak zachwalanych, m.in. przez Billa Gatesa technologii?
Jak się okazuje, potencjalne rozwiązania trapiących świat problemów, generują jednocześnie szereg nowych. Przykładowo w rolnictwie, zastosowanie „magicznych nasion” – jak nazwał je niedawno Gates – zaopatrzonych w tzw. gen terminalny grozi monopolizacją sektora i uzależnieniem rolnika od kolejnych dostaw. Z kolei monokultury wypierając bogatą różnorodność upraw, a mechaniczne modyfikacje DNA zwierząt prowadzą często do dziedziczenia niekorzystnych genów. Nic dziwnego, że w 2015 r. Unia Europejska kategorycznie sprzeciwiła się implementacji GMO w rolnictwie.
Największe kontrowersje wzbudzają natomiast próby ingerencji w DNA człowieka. Choć metoda sprawdza się w medycynie naprawczej, to sami wynalazcy mówią otwarcie: pełne możliwości otwierają się wraz z zastosowaniem na komórkach zarodkowych (germinalnych). Zamiast przeznaczać gigantyczne środki na niepewne terapie dojrzałych osób, znacznie łatwiej (i taniej!) zapobiec im, eliminując odpowiednie białka w fazie embrionalnej.
Doudna jednak ostrzega: otwierając się na profilaktykę prenatalną, znajdziemy się na równi pochyłej ciągłego ulepszania, gdyż dążenie do ideału wydaje się niemal wrodzoną częścią ludzkiej natury. Dlaczego nie „ulepszyć” naszych dzieci, by były odporne na raka, zawały serca czy cukrzycę? Idźmy dalej: dlaczego nie zwiększyć ich siły, inteligencji czy odporności? Wszak nie ma nic złego w zapewnieniu dziecku lepszej przyszłości. Eugeniczne niebezpieczeństwa procedury in vitro bledną w porównaniu z możliwościami jakie stwarza technologia CRISPR-Cas9.
Debata na ten temat trwa nieprzerwalnie w wąskich kręgach już od kilku dobrych lat. Wśród czołowych ekspertów nie brakuje radykalnych ewolucjonistów, przekonujących o imperatywie moralnym ingerencji genetycznej dla dobra przyszłych pokoleń. Wszelkie humanistyczne, a nawet duchowe argumenty przemawiające na rzecz świętości życia, traktowane są zaledwie jak niepotrzebne kłody na drodze do czekającej tuż za rogiem świetlanej przyszłości.
Dlatego, badaniom nad CRISPR i podobnymi metodami nie powinien – zdaniem jej orędowników – towarzyszyć „niebezpieczny rozgłos”. Należy rozwijać je w tajemnicy, do czasu aż społeczeństwo będzie gotowe na rewolucję. Widocznie uznano, że ten czas nadszedł wraz z nastaniem „nowej normalności”.
Zbawienne mRNA
Wraz z zapewnieniem Billa Gatesa, że świat nie wróci do normalności, jeżeli nie „zaszczepimy niemal wszystkich”, ruszył wyścig o miano farmaceutycznego zbawcy ludzkości. Spośród 194 kandydatów na pole position dość szybko wysunęły się preparaty oparte o nowatorską, genetyczną technologię mRNA.
Mimo dostępności innych „tradycyjnych” preparatów, dopiero wraz z pozytywnym zopiniowaniem rewolucyjnego wynalazku globalna akcja szczepień ruszyła z kopyta. Pokonując konkurencję i zdobywając szturmem zainteresowanie poszczególnych rządów, genetyczne szczepionki Pfizera/BioNTech i Moderny uzyskały niemal niepodzielną władzę nad rynkiem.
Lecz za wyjątkową pozycją nowego wynalazku, bardziej niż skuteczność (szybko zweryfikowaną w konfrontacji z nowymi wariantami i upływającym czasem), zdawał się przemawiać zgrabny marketing. Szczepionki przeciw COVID-19 miały zdobyć dobrą prasę dla do tej pory odrzucanych, głównie ze względu bezpieczeństwa, technologii mRNA.
I rzeczywiście, media, politycy oraz ośrodki badawcze do dziś rozpływają się nad milionami uratowanych dzięki preparatom Pfizera i Moderny istnień, przedstawiając ich wynalezienie w niemal zbawiennym charakterze. Ich szefowie, Alex Bourla i Stéphane Bancel poruszają się w nimbie świętości, a fundujący całą zabawę Gates otrzymuje standing ovation.
Natomiast badania nad realnym bezpieczeństwem preparatów obarczono tak wielką presją polityczną, że nie sposób na ich wyniki patrzeć z obiektywnych pozycji. Zwłaszcza gdy nasz minister Kraska, bez cienia zażenowania ogłasza z mównicy sejmowej: po szczepionkach na kowid NIKT nie umarł!
To właśnie na jednoznacznie pozytywny przykład szczepionek mRNA powołuje się transhumanistyczna dyrektywa Bidena. „Pandemia COVID-19 ujawniła fundamentalną rolę biotechnologii i bioprodukcji w opracowywaniu ratujących życie rozwiązań z zakresu diagnostyki, terapii oraz szczepionek, które chronią Amerykanów i cały świat” – napisano, ugruntowując pozycję nowej technologii.
Co dalej?
Nawet, jeżeli sukces preparatów przeciw COVID-19 nie przekonał nas do wizji rodem z Nowego Wspaniałego Świata, gdzie ludzi projektuje się na etapie prenatalnym, a powszechnej szczęśliwości nie mącą tak „trywialne” zamartwienia jak choroby i śmierć, to przekonał rządzących, że mogą bez przeszkód wprowadzać swoje pomysły ponad głowami wyborców. Bez konieczności zdawania się na kierunek „zbędnej” debaty.
A paradoksalnie, nic tak nie ujawniło etycznych braków naszych elit, jak właśnie kwestia szczepień. Bogate narody bez skrupułów gromadziły zapasy wystarczające do poczwórnego zaszczepienia swoich obywateli, pozostawiając krajom trzeciego świata same ochłapy. Grube miliardy inkasowały natomiast, pilnie strzeżące swoich tajemnic koncerny oraz inwestorzy.
Sami orędownicy genetycznej rewolucji, milczą na temat niebezpieczeństw monopolizacji oraz pogłębienia nierówności. Nic dziwnego. Wszak nie kąsa się ręki, która karmi.
Dlatego nie mniej grozi nam ziszczenie scenariusza z „Wyścigu z czasem”, gdzie walczący o przetrwanie biedacy są oddzieleni murem od długowiecznych, wiecznie zdrowych i wiecznie pięknych istot, których nie wiadomo czy można jeszcze nazwać ludźmi.
Piotr Relich