Dźwięk wolności to moment wytchnienia. Tu nie ma polityki, nie ma stron barykady – jest tylko jedna linia podziału: na tych, którym zależy i tych, którzy – własnymi zbrodniami bądź milczeniem – opowiadają się po stronie zła. Mrożący krew w żyłach dramat milionów nieletnich niewolników nie mógł być ukazany w sposób bardziej bezstronny.
Film Sound of Freedom, który właśnie wchodzi do polskich kin, ukazuje rzeczywistość, która po prostu nie mieści nam się w głowie. W szkole uczono nas przecież, że niewolnictwo zostało zniesione dawno temu. Tymczasem dowiadujemy się, że ma się ono jak najlepiej, a spośród ponad dwudziestu milionów współczesnych niewolników spora część… to dzieci.
To interes lepszy niż kokaina – mówi jeden z bohaterów. Działkę można sprzedać tylko raz, a małe dziecko nawet… kilkadziesiąt razy dziennie.
Wesprzyj nas już teraz!
Tak, Dźwięk wolności przeraża – prawdą historii, którą poznajemy z pierwszej ręki, z opowieści o walce i poświęceniu Tima Ballarda, który zrezygnował z pracy dla rządu i rozpoczął własną operację, by skuteczniej ratować dzieci z rąk zwyrodniałych oprawców.
Ale jednocześnie trzeba przyznać twórcom jedno – film na tak ważny temat został zrealizowany zgodnie z zasadami klasycznej sztuki dramatycznej – bez naturalizmu, brutalizmu i tego wszystkiego, czego moglibyśmy się spodziewać po współczesnym kinie. Oglądając Sound of Freedom przypominamy sobie, że sztuka ma być moralnym manifestem wyrażonym z artystyczną wrażliwością, a nie unurzaniem widza w fekaliach.
Obraz z Jimem Caviezelem w roli głównej oddaje ohydę niemoralnego postępowania, ale jednocześnie ukazuje kontrast z postawą ludzi dobrych i skłonnych do „wychylenia się przed szereg” w imię słusznej sprawy. Dlatego skłania do refleksji, będąc jednocześnie całkowicie ponad podziałami – co również prywatnie podkreśla sam Tim Ballard.
Czyż ochrona dzieci przed gehenną seksualnego niewolnictwa nie powinna być przynajmniej jedną sprawą, do której nie angażujemy polityki? Tak, powinna. I to Sound of Freedom pokazuje znakomicie.
Oczywiście mamy tu do czynienia z biurokracją, skoro z jej powodu bohater był zmuszony zrezygnować ze służby. Ale jednocześnie nie wchodzimy ani w „waszyngtońskie bagno”, ani tym bardziej w sferę „QAnon” (teorii spiskowych), jak nieprawdziwie sugeruje część krytyków. Film zachowuje doskonałe skupienie na tym, co jest najistotniejszym problemem i tym samym wytrąca maruderom argumenty z ręki.
Jaki jest dźwięk wolności?… Gdy my mówimy o wolności obywatelskiej czy politycznej, to pomyślmy, że te dzieci nie mają nawet wolności dysponowania swoją niewinnością i to się dzieje na naszych oczach… to znaczy działoby się na naszych oczach, gdyby świat tych oczu nie odwracał.
Przez cały czas seansu, jakiekolwiek towarzyszą nam emocje, jakkolwiek wielkie łzy ciekną nam po policzkach, uporczywie wraca myśl: To nie jest film, to się dzieje.
Pojawia się pytanie: Co zło robi z pięknem świata, począwszy od tego najbardziej kruchego i niewinnego?, gdy oglądamy dzieci, ale także piękne, dziewicze krajobrazy Ameryki Południowej, słyszymy dźwięki tamtejszej muzyki, gitarę i wokal, które z ludzkiej duszy wydobywające piękno i widzimy, jak to wszystko przykrywa brutalna, bestialska zasłona zła.
Powstaja oczywiście również pytania natury moralnej. Ktoś powie, że główny bohater sam ma żonę i dzieci, więc czy powinien się tak narażać? Ale co robili dawniej ojcowie idąc na wojnę? A to jest przecież wojna – najprawdziwsza wojna ze zorganizowaną międzynarodową przestępczością, którą wszystkie rządy powinny wspólnie podjąć.
Dlaczego Tim Ballard podjął się takiej misji? Odpowiedź wybrzmiewa z krystaliczną dobitnością: Bo dzieci Boże nie są na sprzedaż. Niezależnie od tego, na ile sama akcja została „podkolorowana” – co miał przyznać sam Ballard – to jedno jest pewne: jego duchowa i moralna motywacja wyznaczyła wysoką poprzeczkę dla twórców. Dlatego też wydaje się, że Caviezel był naturalnym wyborem na główną postać i myślę, że sprostał zadaniu.
Nie chcę pisać za dużo – ani o fabule, ani o walorach artystycznych. Film jest ciekawy i dobry, ale to są wartości względne. Natomiast to, co nie podlega w tym wszystkim dyskusji, to fakt, że powstał film, który opowiada o przerażającej rzeczywistości, o której nie chcemy słyszeć: bo jest zbyt ciężka do przyjęcia, albo z innych powodów… Z jakich powodów Hollywod wstrzymywał przez kilka lat premierę filmu – to inna kwestia, ale na pewno nie dlatego, że jest on nieuczciwy merytorycznie.
W tej kwestii całkowicie nie zgadzam się z większością krytyków na Rotten Tomatoes, zwracających uwagę na rzekomo przesadną „misyjność”; ale… kto by ich słuchał, skoro ich ocena drastycznie różni się od ocen widzów.
Na polskim gruncie interesująca jest inna rzecz. Otóż, premiera Dźwięku wolności zbiega się z premierą innego filmu, również zaangażowanego – Zielonej granicy Agnieszki Holland. Krytycy na Filmwebie, którzy mieli już okazję obejrzeć nowe dzieło kontrowersyjnej reżyserki, zarzekają się, że jest ono wolne od upolitycznienia… ciekawe czy zechcą zastosować tu zasadę symetrii i dać szansę produkcji, o której twórcach wiadomo, że reprezentują chrześcijańską i konserwatywną wrażliwość?
Ale zostawmy tego typu pytania, bo jest ważniejsze… Jaki jest dźwięk wolności? Jak brzmi ten dźwięk, o którym tak głośno na świecie, a który mamy już okazję usłyszeć na salach kinowych w Polsce? To głos, odgłos, rytm czy melodia?… Teraz oczywiście, palec na usta i ani słowa więcej: niech Dźwięk wolności mówi sam za siebie.