Zamiast wyżywać się na tych, którzy z ważnych powodów odmówili poparcia PiS-owi i udzielili go innemu ugrupowaniu, lepiej wywrzeć presję na partię Kaczyńskiego, by następnym razem, jeśli uda jej się zdobyć władzę, faktycznie stanęła na wysokości zadania. Bo ostatnie 8 lat były raczej próbą wchodzenia w buty poprzedników.
Nie minęło kilka dni od „zwycięskiej porażki” PiS, a wielu publicystów – zarówno „partyjnych” jak i tych niezależnych, ale sympatyzujących z partią Jarosława Kaczyńskiego – zaczęło wyliczać konserwatywnym wyborcom błędy, jakich rzekomo dopuścili się nad kartami do głosowania. No bo, pytali, jak mogliście nie zagłosować na PiS? To, uzasadniali, brak roztropności, który toruje lewicy drogę do władzy. Serio? A dlaczego nie odwrócić pytania i nie skierować jego ostrza w stronę polityków. Jarosławie Kaczyński i Mateuszu Morawiecki, dlaczego wypięliście się na wielu konserwatywnych i katolickich wyborców, tracąc przez to zasłużenie kilka procent głosów?
Gdzie się podziali wyborcy?
Wesprzyj nas już teraz!
Bez dwóch zdań Zjednoczona Prawica utraciła poparcie. Dlaczego tak się stało? Najpierw liczby. W badaniu IPSOS 88 proc. wyborców PiS zadeklarowało ponowne poparcie tej partii. Czyli, jeśli wierzyć tym danym, Kaczyński stracił aż 12 proc. szabel w ciągu czterech lat. Oczywiście zyskał innych zwolenników, wszak w 2019 roku na partię rządzącą głosowało 8,1 mln wyborców, zaś w 2023 już 7,6 mln. Czyli kohorta nie zmniejszyła się aż o 12 proc. ale ponad 6. To i tak całkiem sporo jak na PiS, kompletnie niezdolne do jakiejkolwiek koalicji. Część utraconych głosów to na pewno efekt wzrostu umieralności w Polsce, wszak starsi wyborcy chętniej popierali PiS, zaś ostatnie lata – tak z powodu pandemii i zapewne również towarzyszących jej obostrzeń – to według GUS okres bardzo wysokiej liczby zgonów. Jednak tym można tłumaczyć zaledwie część utraconych głosów. Wydaje się, że spora grupa wyborców uznała, iż PiS zawiódł ich nadzieje. I nie chodzi o jakąś niezrealizowaną reformę, lecz o zaprzepaszczony projekt głębokiej sanacji państwa.
Zapominamy bowiem, że Zjednoczona Prawica szła do wyborów z hasłem odbudowy państwa z sypiącej się dykty, z której miał budować je wcześniej rząd Tuska. PiS u władzy wydawał się być nową jakością. Oczywiście furorę robiły transfery socjalne, a szczególnie owiany sławą program „500 plus”, ale wówczas dominowało raczej przekonanie, że ma to być osłona dla radykalnych reform, jakie wreszcie zaproponuje Kaczystowska prawica. Dostała przecież niemal wszystko: większość w sejmie, senat i prezydenta. I co z tym zrobiła? Mówiąc krótko: nic. PiS nie przeprowadził żadnej fundamentalnej reformy systemowej, za to zabrał się za wymianę kadr w zastanych instytucjach lub niszczenie tego, co udało się zbudować w III RP. Przyświecała mu zatem retoryka iście rewolucyjna: jeśli coś jest złe lub niedoskonałe, najlepiej obrócić to w proch, nie oferując niczego w zamian.
Okaleczone dusze
Polityka zagraniczna, czyli legendarny doktryna „wstawania z kolan”, również okazała się klapą, wszak PiS nie zaproponował tutaj żadnej realnej zmiany. Jedyne, co zmieniono, to retorykę. Rząd nie był już „fur dojczland”, a nawet wręcz przeciwnie: zaczął demonstrować głośno swoją niechęć do Berlina. Tyle, że nie szły za tym żadne realne sukcesy Polski na arenie międzynarodowej. A wręcz przeciwnie: utrzymano kierunek Tuska, przyklaskując ochoczo całej agendzie Brukseli. Mateusz Morawiecki przyjął pakiet „Fit for 55”, który sprawił, że drożeje energia, paliwo i nawozy, zgodził się na zgubny mechanizm „pieniądze za praworządność” dając UE narzędzie karania polskiego rządu a wreszcie: sam zaproponował unijnym eurokratom kamienie milowe jako warunek otrzymania pieniędzy z KPO, wśród których znalazł się między innymi zapis o podatku od samochodów spalinowych czy umożliwienie głębokiej ingerencji „unitów” w polski proces ustrojodawczy.
Kiedy już przestaliśmy wstawać z kolan, by buńczucznie klęczeć w najlepsze nadal, rząd Morawieckiego postanowił pokpić również kwestię polityki historycznej, bagatelizując 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości czy zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej. Jeśli dołożyć do tego tzw. Politykę covidową rządu, w której bezprawnie niszczono życie tysiącom obywateli, w tym przedsiębiorcom, otrzymujemy niemal gotowy przepis na utratę milionów konserwatywnych wyborców. Ale jakby tego było mało, Morawiecki postanowił zaproponować niemal na sam koniec kadencji Nowy Ład, czyli program mający odbudować Polskę z popandemicznych gruzów. Efekt tego genialnego projektu był właściwie efektownym podsumowaniem 8 lat rządów PiS: fuszerka, wstyd i reperowanie kardynalnych błędów na chybcika, obłudnie przedstawiane jako „wsłuchiwanie się w głos obywateli”.
Z ambitnych zapowiedzi odbudowy państwa pozostały jedynie transfery socjalne, ale to zdecydowanie za mało, by wygrać miażdżąco w kolejnych wyborach. PiS napluł w twarz licznym grupom społecznym, zawiódł konserwatywnych, ideowych wyborców w tym także katolików. Bo przecież tym ostatnim szczególnie na sercu leży nie tylko dobro Ojczyzny, ale także rodziny i tradycyjnych wspólnot. Te zaś, na skutek coraz bardziej rozbudowanej ingerencji w sprawy członkowskie organizacji międzynarodowych takich Unia Europejska czy ONZ ze swoją agendą 2030 – która notabene w Polsce Morawieckiego była skutecznie implementowana – są regularnie niszczone. Wierzący nie mogą też zapomnieć Zjednoczonej Prawicy zamykania świątyń w czasie pandemii, co de facto odcięło ich od sakramentów. Dla każdego, kto szczerze kocha Chrystusa, był to akt zgoła barbarzyński. Jedynie ktoś, kto traktuje uczestnictwo we Mszy Świętej jako zwykły obowiązek czy rodzinny zwyczaj, mógł wpaść na coś tak brutalnie okaleczającego duszę człowieka.
Tę wyliczankę można zamknąć niewypałem, dzięki któremu PiS zraził do siebie rolników, czyli usilnie forowaną przez samego Jarosława Kaczyńskie „piątką dla zwierząt”. Mało? A to jedynie wycinek spraw zawalonych przez PiS, wszak nie miejsce tutaj by podsumowywać całą ośmiolatkę.
Czy biorąc to wszystko pod uwagę, można było porzucić krytykę rządów PiS, a wreszcie bez wahania udzielić im poparcia? Czy wyborca nie ma prawa głosować zgodnie z własnym sumieniem? Jak słusznie zwracał uwagę na naszych łamach ojciec Jan Strumiłowski, udział w wyborach jest dla katolika wyborem większego dobra a nie mniejszego zła. Nie chodzi tu o żadne wątpliwe etycznie kalkulacje udzielania poparcia jednym przeciw drugim, lecz idzie o poparcie tych, którzy wydają się najbardziej godni zaufania. Dla jednych był to PiS, dla innych Solidarna Polska, Konfederacja czy Polska Jest Jedna. I czynienie zarzutu komukolwiek, że nie poparł Prawa i Sprawiedliwości, a w związku z tym naraził Polskę na rządy Tuska, jest po prostu niepoważne. Polityka, owszem, jest przestrzenią w której działają konkretni ludzie, jednak ostatecznie wszystko zależy od Pana Boga. To on jest Panem naszych dziejów. I nawet jeśli dzisiaj sprawę widzimy jako pozornie beznadziejną, mamy obowiązek dochowywać wierności tym prawom, które ustanowiło Niebo.
Zamiast więc wyżywać się na tych, którzy z ważnych powodów odmówili poparcia PiS-owi, lepiej wywrzeć presję na partię Kaczyńskiego, by następnym razem, jeśli uda jej się zdobyć władzę, faktycznie stanęła na wysokości zadania. Bo ostatnie 8 lat były raczej próbą wchodzenia w buty poprzedników. Jak na razie bowiem trudno dostrzec wielką różnicę pomiędzy polityką europejską Tuska a Kaczyńskiego. Obydwie prowadziły Polskę w kierunku stopniowej utraty suwerenności na rzecz Brukseli.
„Wszyscy popełniają błędy, oni też nie są idealni” – powie ktoś, broniąc polityki PiS. Owszem, tylko że nawet wyborcza porażka, jak się wydaje, niczego Zjednoczonej Prawicy nie nauczyła. Oto 16 października – czyli dzień po wyborach – minister klimatu Anna Moskwa podpisała się pod konkluzją szczytu Rady Unii Europejskiej określającą radykalny kurs polityki klimatycznej UE. Nie muszę chyba tłumaczyć, że godzi to w interesy Polski i jej obywateli. Czy tak ma wyglądać redefinicja polityki PiS i wyciąganie wniosków po druzgoczącej porażce?
Tomasz Figura