28 grudnia 2023

Na kursach przedmałżeńskich wmawia się nam, że możemy unikać potomstwa i czerpać pełnię satysfakcji z życia seksualnego. Ale czy to prawda i czy można to pogodzić z etyką katolicką? I wreszcie, czy antynatalizm jest w Polsce zjawiskiem nowym, czy też swoistą klątwą – ciągnącą się przez pokolenia?

Mentalność unikania potomstwa jest rozpowszechniona tak bardzo, że nawet wśród katolików trudno o zrozumienie podstawowych faktów dotyczących porządku, w jakim zgodnie z Bożym zamysłem powinniśmy żyć. Bóg rozkazał swemu stworzeniu, aby napełniało ziemię potomstwem, tymczasem dziś słowa te traktowane są co najwyżej jako rada dla tych, którzy mają do tego głowę i których na to stać.

Mniej lub bardziej świadomi wyznawcy ideologii antynatalistycznej zazwyczaj popierają swoje tezy osobliwie pojętym rozumem. To nierozsądne mieć za dużo dzieci… Najpierw trzeba się ustawić, a potem myśleć o potomstwie… Jaki roztropny rodzic pozbawi swoje dzieci poziomu życia w imię modelu wielodzietnego… Tak można by streścić te argumenty.

Wesprzyj nas już teraz!

Ale czy naprawdę chodzi o rozsądek? Ile rodzin wielodzietnych sobie mimo wszystko radzi – z pomocą Bożą i bliskich, własną pracą i poświęceniem. Jaka jest ukryta pobudka antynalistów? To proste. Im więcej dzieci, tym ciężej. Trzeba doświadczać prawdziwych, a nie „planowanych” trudów życia, mierzyć się z własną słabością i codziennie przekraczać swoje granice. Co najważniejsze, trzeba czynić ofiarę (do czego nie jesteśmy już nawykli). Choćby z wygodnego stylu życia. Nie ma już czasu na „siłkę” po pracy, na spotkania towarzyskie – zmienia się środek ciężkości życia, gdy dzieci jest więcej niż rodziców…

Skąd wzięła się taka mentalność u Polaków? Przypatrzmy się najpierw bezpośrednim źródłom, by następnie sięgnąć do czasów przedwojennych i zahaczyć nawet o XVIII wiek, dzięki czemu przekonamy się, że antynatalizm i patrzenie z pode łba na rodziny wielodzietne bynajmniej nie są wymysłami naszych czasów.

Wielodzietna… czyli ILE?

Rząd w Warszawie, uruchamiając program Karta Dużej Rodziny, rozpropagował dość osobliwe pojęcie „dużej rodziny”, wedle którego każda rodzina z więcej niż dwoma dziećmi jest już dużą.

Jak już jesteśmy przy liczbach, to sięgnijmy do Rocznika Statystycznego publikowanego przez GUS. Niestety, na stronie tego urzędu dane na temat ilości dzieci w rodzinach zostały podsumowane jedynie do roku 2015. W każdym razie przedstawiają się one dość zatrważająco, gdyż wynika z nich, że ponad połowa rodzin w Polsce ma zaledwie jedno dziecko, jedna trzecia ma ich dwa. Natomiast na trzy lub więcej dzieci zdecydowało się jedynie 11,5 procenta Polaków.

Z kolei z innych danych wynika, ze posiadaczy Karty Dużej Rodziny jest zaledwie 780 tysięcy na… 10 milionów rodzin (przy czym za rodzinę uznaje się nie tylko małżeństwo z dziećmi). Wzmaga się jednocześnie niepokojący trend małżeństw bez dzieci, których jest aż… 3 miliony.

Jeżeli mówimy w tym kontekście o rodzinach prawdziwie wielodzietnych, a więc liczących bliżej dziesięciorga niż trzech dzieci, to będziemy zapewne mieli do czynienia z bardzo niewielkim procentem, ale tych danych już się nie doszukałem…

Już tu przychodzi pytanie: Jak to jest, że Polska, gdzie podobno wciąż występuje spory odsetek katolików, posiada znikomy procent rodzin wielodzietnych, a więc po prostu tych, które zdecydowały się żyć w zgodzie z ustanowionym przez Boga porządkiem naturalnym?

NPR, czyli Antynaturalne Unikanie Rodziny

Nie ośmielając się tłumaczyć zjawisk ogólnych, dotyczących niewierzącej większości społeczeństwa, pragnę raczej skupić się na tych, którzy z racji przynależności religijnej powinni odczuwać moralny imperatyw do wielodzietności.

Ale jak mają go odczuwać, skoro każdy z nas – małżonków ostatnich dwóch dekad – już na przygotowaniu przedmałżeńskim na parafii był raczony kłamstwami na temat tzw. Naturalnego Planowania Rodziny. Pomijam już kwestie czysto związane z teologią moralną, bo o tym powstało kilka artykułów. Natomiast z perspektywy czysto naturalnej gadki na temat NPR może „łyknąć” jedynie osoba, która nigdy nie prowadziła regularnego współżycia seksualnego, a więc – przynajmniej w teorii – większość osób, które przychodzą na takie lekcje…

Zazwyczaj w tych peanach na temat NPR nie ma słowa o tym, w jaki sposób libido kobiety jest zależne od jej cyklu rozrodczego, czyli krótko mówiąc o tym, że w czasie płodnym ma ona ochotę na seks, a co za tym idzie oboje małżonkowie czerpią stąd nieporównywalnie większą satysfakcję, niż w okresie niepłodnym, gdy seks dla kobiety staje się czymś nieatrakcyjnym, a wręcz niemiłym.

Podczas kursów przedmałżeńskich roztacza się przed narzeczonymi fałszywą i fikcyjną wizję tego, że można unikać potomstwa, jednocześnie czerpiąc niemalże pełnię doznań i radości z seksu. Jest to całkowitą nieprawdą, o czym przekonało się dosłownie każde małżeństwo, z którym na ten temat rozmawiałem. NPR, a raczej metody Antynaturalnego Unikania Rodziny, mogą służyć jedynie popsuciu relacji małżeńskiej i konfliktom na tle dylematów moralnych. Mówiąc wprost, seks w czasie niepłodnym jest w większości niesatysfakcjonujący psychicznie i traci cały swój naturalny powab spontaniczności i życia w zgodzie z Bożym porządkiem małżeństwa.

Przeciwnie, gdy małżonkowie decydują się (przynajmniej przez większość czasu, bo wiadomo, że czasem z różnych względów można czy należy opóźnić kolejną ciążę) na życie w zgodzie z naturą, Bóg zlewa na nich ogromną ilość łask, o których nawet nam się nie śniło i których nie oglądamy na co dzień, gdyż ilość świadomych katolickich rodzin wielodzietnych pozostaje w granicach błędu statystycznego…

Nie orzekając o moralnej dopuszczalności NPR, chcę jednak z całym naciskiem podkreślić, że metody te nie mają nic wspólnego z terminem „naturalne” użytym w ich nazwie. W rzeczywistości są one zupełnym przeciwieństwem tego, co naturalne, jeżeli chodzi zarówno o cel małżeństwa, jak i przeżywanie sfery intymnej.

Przedwojenne wzorce antynatalizmu

Nie każdy ma świadomość, jak opłakana była moralność Polaków w okresie międzywojennym. Zachowało się podanie o tym, jak powstańcy warszawscy, zstępując do kanałów pod ulicami miasta, stąpali po porozrzucanych tam wszędzie szkieletach dzieci zamordowanych w tzw. aborcjach. Znamy też przedwojenne statystyki, z których wynika, że po zalegalizowaniu mordów prenatalnych w 1932 roku zabijano setki tysięcy dzieci, a liczba ta stale rosła – w roku 1938 osiągając już prawie… pół miliona rocznie. Oznaczało to, że rodziło się zaledwie 40 procent dzieci, podczas gdy prawie 60 procent było mordowane rękami lekarzy i „domowymi” sposobami. 

Ogólna kondycja moralna oraz rozpowszechnienie mentalności antykoncepcyjnej przedstawiały równie smutny wygląd. Ciekawie i celnie pisze o tym problemie nieoceniony ks. Walenty Gadowski w swoim Apologetycznym katechizmie katolickim (wydanym w roku 1932, a obecnie wznowionym przez wydawnictwo Te Deum), szukając przyczyn znacznie wcześniej, bo już w wieku XVIII.

Czystość małżeńska polega na przyzwoitości i wierności małżonków. Ona jest stróżem ogniska rodzinnego, a przykładna rodzina jest podwaliną narodu. W drugiej połowie XVIII wieku magnateria polska lubowała się w rozwodach i wyszydzała wierność małżeńską. Ci sami ludzie okazali się obojętni na rozbiory państwa polskiego i bawili się wesoło na przyjęciach u ambasadorów rosyjskich. Na odwrót, co powstrzymało falę germanizacji w Poznańskiem za czasów Bismarcka? Duchowieństwo katolickie i zdrowe rodziny polskie. Z przekąsem Bismarck nazwał Poznańskie „istną królikarnią” – czytamy. Przy okazji, czy fraza o królikach nie przypomina nam retoryki antynatalistycznej z niedawnego dyskursu politycznego wokół 500+?

Niestety, rząd Polski niepodległej starał się pośrednio zmniejszyć ilość Polaków, bo popierał prądy krzewiące maltuzjanizm i ułatwiające poronienia. Czy nie było to spychanie rodzin do roli cichego nierządu? Jak rozpusta jednostki grozi jej zagładą fizyczną i duchową, tak rozpusta w rodzinach prowadzi do samobójstwa narodowego. Niestety, przykład szedł z góry: od kół rządzących, wojskowych i cywilnych; nie wstydzono się nawet zamiany żon na jakiś czas. Naśladowała to inteligencja w miastach, a nawet na wsiach zaznaczył się wybitny spadek urodzin. Toteż powtórzyła się katastrofa z wieku XVIII – i to w okolicznościach hańbiących imię Polaka – kontynuuje ks. Gadowski.

Nawiązując do ostrzeżenia Ojca Świętego Piusa XI w encyklice Divini illius magistri, autor tego doskonałego katechizmu wskazywał na niebezpieczeństwo tzw. edukacji seksualnej, którą wprowadzano już przed wojną i pod pozorem korzystania z „radości życia” propagowano „kult nagości”. Rezultatem było rozkrzewienie się onanizmu u chłopców i niebywały wzrost niedozwolonych zabiegów dokonywanych przez wielu lekarzy – dodaje.

Co więcej, już przed wojną, jak wskazuje Gadowski: Przez palce patrzono na ludzi, którzy robili interesy na pornografii w druku, w kinach, na obrazach, utrzymywali domy nierządu, przedawali dziewczęta polskie zagranicę itp. Najczęściej zajmowali się tym Żydzi, hołdujący zasadzie, że „pieniądz nie śmierdzi”.

Bezcennego źródła dostarcza nam również numer „Rycerza Niepokalanej” z sierpnia 1939 roku – ostatni przed inwazją Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę. Zostały w nim opublikowane wyjątki z listów, jakie wielodzietni czytelnicy nadsyłali do redakcji w związku z szykanami, jakie spotykały ich ze strony pracodawców i społeczeństwa. Aż słabo się robi, gdy pomyślimy, w jakich warunkach (mentalnie gorszych niż dziś!) nasi rodacy decydowali się na życie w zgodzie z naturą niecałe sto lat temu!

Na porządku dziennym było nie tylko unikanie, ale i „zbrodnicze usuwanie” potomstwa, a także ataki na tych, którzy mieli więcej dzieci. Pewna kobieta – jak czytamy w jednym z listów – zabiła czternaścioro swoich dzieci, a gdy jej sąsiadka przymówiła, że to niemoralne, to odpowiedziała w tym duchu: Ty jesteś gorsza, bo masz siedmioro dzieci i nie masz pieniędzy, a ja mam jedno i mogę mu dać wszystko.

Odnajdujemy też dramatyczne świadectwo ojca, który wprost zadawał pytanie czy nie lepiej „uśmiercić” kolejne dziecko, niż borykać się z niedostatkiem i znosić pogardę ze strony otoczenia.

Inna historia opowiada o robotniku, który przy zapisywaniu rodziny do ubezpieczalni usłyszał pytanie: Ile macie dzieci? „Chwała Bogu, czworo. Jedno zmarło, bo by było pięcioro” – odpowiedział. Wówczas usłyszał: „Ho ho ho, tyle pisania na całej stronie, tu miejsca brakuje. Na co wam tyle dzieci, co będziecie z nimi robili?”. Po czym posypała się jeszcze garść złośliwych komentarzy. Z tych samych przyczyn inny ojciec zataił przed urzędnikiem fakt przyjścia na świat kolejnego dziecka.

Czytamy też wyznanie kolejarza, od trzynastu lat w służbie, który, gdy złożył podanie o dodatek rodzinny na trzecie dziecko, to bez ostrzeżenia został zwolniony z pracy. Następnie zmienił się naczelnik i przyjął tych, których zwolniono za kradzież, a nawet tych, którzy sympatyzowali z komunistami, ale ojcu powiększającej się rodziny nie uczyniono sprawiedliwości.

Opisano też historię adwokata, który wraz z żoną doczekał się pięciorga dzieci i pomimo wyższego statusu społecznego i majątkowego również nie był wolny od poważnych nieprzyjemności: Najboleśniejsza to pogarda ze strony inteligencji dla rodziny o licznym potomstwie. Inteligenta obdarzonego przez Opatrzność Boską pięciorgiem dzieci wyeliminowano z grona dystyngowanej klasy, bo posiadanie dzieci jest w najwyższej pogardzie. Fakt posiadania dzieci to jakoby piętno hańby. Pewien sędzia powiedział do niego: Niech Pan nie chodzi tak często do Komunii Świętej, bo to nie wypada na inteligenta, Pan traci przez to poważanie i może to Panu i w zawodzie zaszkodzić.

Pewna matka żali się na powszechne „pogardliwe wyrazy i wyzwiska” i pyta: A więc czy to ma być sprawiedliwość społeczna? Pośrednio mamy tu wskazanie na odwieczną obłudę lewicy, która wymyśliła hasła takie jak „sprawiedliwość społeczna”, jednocześnie odmawiając elementarnej ludzkiej sprawiedliwości tym, którzy myślą inaczej i żyją inaczej niż pogrobowcy Marksa i Engelsa.

Z kolei matka sześciorga dzieci z województwa warszawskiego pojechała do rodziny we Lwowie i usłyszała: I ty nie wstydzisz się tego mówić? Kto dziś ma tyle dzieci? To nie dawniej, kiedy naród był głupi. Żebyś była mądra, to byś nie miała tyle dzieci, ale jesteś głupia jak but. Na końcu wyznaje: Ja bym wolała na puszczy mieszkać, tam, gdzie ludzi nie ma, żeby tego wszystkiego nie słyszeć.

Stałym refrenem było oskarżanie rodziców wielodzietnych o „głupotę”. Mamy więc mądrość światową w pełnej krasie, a więc dokładnie to samo, co dziś, tylko pod nieco łagodniejszą formą, nazywają „rozsądkiem”.

Pojawiają się w tych świadectwa z „Rycerza” historie jota w jotę przypominające dzisiejsze, na przykład o małżeństwie, które przez lata „zbijało majątek”, a potem, gdy bardzo chcieli mieć dzieci, okazało się, że jest to już niemożliwe. Ponadto jeszcze bardziej niż dziś była rozpowszechniona mentalność aborcyjna. Jeden z czytelników pisał: Aborcję robi się publicznie. 50 zł na stole i po kłopocie. Z tego wypływa dwoiste zło: wymieranie narodu i propagowanie rozpusty u panien. Pozwala się lekarzom mordować dzieci, ale niedługo będzie się o te dzieci prosić.

Z drugiej strony już przed wojną ostrzegał Polaków prymas August Hlond: Fala wszelkiego rodzaju nowinkarstwa zabagnia dziedzinę obyczajów, podkopując nie tylko moralność chrześcijańską, ale godząc wprost w etykę naturalną. Szerzy się nieobyczajność wśród młodzieży i dorosłych. Celem tej propagandy jest zachwianie idei katolickiej, aby zastąpić naukę chrześcijańską masońskim naturalizmem.

Natomiast Rozalii Celakównie Pan Bóg zapowiadał, że przyjdzie straszliwa wojna, aby ukarać Polaków za grzechy nieczyste, morderstwa i nienawiść. To samo mówiła Matka Boża w Fatimie – że najbardziej ranią Jej Niepokalane Serce grzechy nieczyste legalizowane prawem.

Sama Warszawa, którą spotkała tak straszliwa kara, była przed wojną stolicą prostytucji i homoseksualizmu, który również został zdepenalizowany przez władze. O tym wszystkim niekoniecznie mamy ochotę pamiętać, gdy wzdychamy z nostalgią do jedynych dwudziestu lat suwerenności, jakich w ciągu ostatnich dwóch i pół wieku zaznała nasza ojczyzna.

Czy wielodzietność jest wolą Bożą?

Uwagę zwraca odpowiedź redakcji czasopisma wydawanego przez św. Maksymiliana Marię Kolbego na utyskiwania na niedostatek jednego z czytelników. Nie ma takich trudności, które by mogły znieść prawomocność przykazań Bożych, zabraniających czynów złych ze swej natury – czytamy w kontekście antykoncepcji i aborcji.

To samo możemy jednak powiedzieć od strony samego rozkazu Stwórcy, abyśmy napełniali ziemię. Przytoczmy słowa św. Augustyna: Bezprawnie i haniebnie używa małżeństwa, choć z własną żoną, ten, kto unika potomstwa. Tak uczynił Onan, syn Judy, i dlatego uśmiercił go Bóg.

W czasach, gdy ludzkość nie przyznawała sobie powszechnie Boskich prerogatyw było mniej lub bardziej oczywiste, że konsekwencją seksu jest odpowiedzialność za potomstwo, a kto chce tego uniknąć, powstrzymuje się od współżycia. Dziś, gdy seks traktowany jest trochę jak potrzeba fizjologiczna, a trochę jak „prawo człowieka”, mentalność antynatalistyczna jest logiczną konsekwencją takiego podejścia.

Ale co stało się z katolikami, że unikanie potomstwa nie jest dla większości z nich nawet powodem, by odczuwać jakikolwiek poważniejszy dylemat moralny? Czy tak można, czy to jest zgodne z wolą Bożą? Czy nie powstrzymujemy miłości Bożej, która chce nas obdarzyć większą ilością dzieci? Czy nie stajemy w poprzek Bożym planom na naszą rodzinę?… Czy większość katolików zadaje sobie dziś takie pytania?

Jak to jest, że Polscy katolicy, którzy wciąż masowo zasiadają do kolacji z okazji przyjścia na świat Narodzonego, jednocześnie nie chcą narodzin dzieci we własnych domach? Czy mają pojęcie o porządku natury w związku z prokreacją i tym jak ten porządek jest dziś wywrócony przez tzw. „planowanie” rodziny?

Owo „planowanie” stało się w naszym myśleniu czymś tak zakorzenionym i podstawowym, że wielodzietność traktujemy jako anomalię. Nawet jeżeli postrzegamy ją pozytywnie, to i tak nie jest ona stałym punktem odniesienia, lecz jedynie jakimś „folklorem” o którym niektórzy słyszeli, ale mało kto spotkał prawdziwie wielodzietną rodzinę (ja sam znam takie dwie – jedną z siedmiorgiem, drugą z dziewięciorgiem dzieci; a o paru innych słyszałem).

Oczywiście, pytanie o to, dlaczego boimy się wielodzietności, to odrębne zagadnienie, bardzo złożone i wymagające osobnego namysłu, aby popaść w zbytnie uogólnienia i wziąć pod uwagę złożone zróżnicowane czynniki, takie jak stan wiedzy i świadomości oraz sumienie dzisiejszych katolików. Niemniej, na uwagę zasługuje fakt, że model wynikający z samej podstawowej woli Stwórcy wobec stworzenia – bardziej oczywisty w odleglejszych czasach – dziś nawet wśród katolików staje się de facto abstrakcyjny.

Konserwatywne środowiska wciąż powtarzają larum na temat tego, że wymieramy jako Polacy i jest to prawda. Ale przede wszystkim każdy z nas powinien zainteresować się tym, czy wielodzietność jest faktycznie tylko „niszowym wyborem”, czy może jednak planem Bożym dla wszystkich rodzin i czy owo ludzkie „planowanie” faktycznie można pogodzić z etyką katolicką, jak sugerują duchowni i „spece” od NPR na kursach przedmałżeńskich…?

Filip Obara

Tryumf nieczystości. Czy istnieje na to remedium?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(52)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie