Co może powiedzieć historyk o pontyfikacie papieża, który służył Kościołowi na najwyższym stanowisku przez osiem lat, zrzekł się urzędu, żył na tym świecie jeszcze prawie dziesięć lat i zmarł przed rokiem? Pytanie to stawiam sam sobie, nie dlatego, abym przyjmował, że ten, kto zajmuje się przeszłością, ma szczególniejsze kompetencje w diagnozowaniu przyszłości, bo tak nie jest. Chodzi o coś innego. Historyk – mimo wszystko – ma więcej niż inni rozeznania w wypadkach minionych czasów i z tego powodu może o tym, co miało miejsce niedawno, powiedzieć coś, czego nie sposób dostrzec, nie zajmując się doświadczeniami czasów minionych. Będzie to dziesięć krótkich refleksji – może ci, którzy zechcą je przeczytać, uznają je za niepozbawione wartości dla dalszych przemyśleń.
(1) Benedykt XVI miał co najmniej dobre doświadczenia za sobą, kiedy św. Kolegium Kardynalskie powołało go najwyższy Urząd w Kościele. Dlaczego tak sądzę? Otóż był to jeden z nielicznych teologów – i doradców Ojców Soboru Watykańskiego II – który zdobył się na zwrot „w tył”, widząc zło, do którego prowadzi progresizm. Był na Soborze doradcą kard. Josepha Fringsa – a więc tego z niemieckich hierarchów, który niewiele miał zahamowań w dążeniu do rewolucyjnej reformy Kościoła za wszelką cenę. Na początku lat siedemdziesiątych ks. Ratzinger zerwał z tym wszystkim, co było jego dotychczasową kartą życia. Stawał się coraz bardziej mężnym obrońcą wiary. Służył Kościołowi w tej roli na stanowisku prefekta Kongregacji Nauki Wiary wezwany do Rzymu z woli Jana Pawła II.
(2) Niestety Kościół w r. 2005 znajdował się w takim położeniu, że nowy Papież był człowiekiem poważnie osamotnionym w swoich poglądach. Trzeba to powiedzieć jasno, bo to bardzo ograniczało jego możliwości. W Kolegium Kardynalskim nie było – jak wszystko na to wskazuje – żadnego pasterza, który mógłby zdobyć się na publiczne wyrażenie takich poglądów jak te, które kard. Ratzinger zawarł, czy to we wspaniałej Deklaracji Dominus Iesus, czy to w rozprawie Duch liturgii. Kiedy nowy papież jeszcze pod koniec 2005 r. zwołał Synod o liturgii w Rzymie, z auli obrad unosił się jednolity głos w obronie reformy liturgicznej Pawła VI, która jakoby dała wielkie owoce… Nie wolno o tym zapominać, kiedy próbować będziemy studiować pontyfikat Benedykta XVI, czy też podejmować ocenę jego ważniejszych posunięć. O ofiarnych współpracowników – podzielających jego poglądy – było papieżowi bardzo ciężko.
Wesprzyj nas już teraz!
(3) Osiem lat służby Kościołowi przyniosło jego przywódcy falę nieustającej i nasilającej się krytyki. Ja osobiście nie widzę w tym niczego złego. Tak być właśnie powinno. Nie da się służyć Chrystusowi, usiłując pojednać się ze światem (takim jakim on jest). Takie poglądy, owszem, głoszono na ostatnim Soborze, ale były to myśli zgubne. Krytyka – a nawet obelgi i pomówienia – rzucane przez wrogów Kościoła w stronę jego Najwyższego Pasterza, to dla niego wielki zaszczyt. Problem jednak w tym, że przesiąknięty ideologią liberalizmu posoborowy Kościół – ustami swoich hierarchów, teologów, innych autorytetów – postrzegał takiego papieża jako obciążenie, a nie jako zysk.
(4) Niestety, w Kurii Rzymskiej Benedykt XVI nie tylko nie okazał się mężem stanu zdolnym do sprawowania rządów twardą ręką – co byłoby bardzo potrzebne Kościołowi – ale najwidoczniej (na ile może to oceniać ktoś z zewnątrz) nie panował nad tym organizmem. Nikogo nie ukarał dyscyplinarnie. Widać było nawet z oddali opór wobec jego decyzji, w końcu i wyraźny sabotaż wyrażający się w wynoszeniu tajnych dokumentów na zewnątrz – do mediów. Papież nie zdołał dobrać sobie głównego współpracownika dającego gwarancję lojalności. Wybór kard. Bertone okazał się co najmniej wątpliwy. Warto nadmienić, że hierarcha ten, owszem, słowami wielokrotnie potwierdzał swoją lojalność, ale nie wsławił się żadną wypowiedzią, pozwalającą identyfikować go z tym kursem, który nadał Kościołowi jego zwierzchnik. To samo należy powiedzieć o kard. Sodano (jako dziekanie św. Kolegium). Pozostaje to znamienne.
(5) Czy papież Benedykt mógł zrobić więcej dla Tradycji? Tak, jak najbardziej, mógł. Problem jednak w tym, że nie zrobił. Co mógł zrobić? Nie rozwijając tego tematu, powiem tylko o dwóch sprawach. Mógł publicznie – przy Konfesji św. Piotra – odprawić normalną Mszę (czyli tę, którą Kościół sprawował zawsze) i to w jakieś wybrane przez siebie wielkie święto (np. Boże Narodzenie albo Objawienie Pańskie). Co więcej, mógł wymusić (nie boję się tego słowa) na biskupach-ordynariuszach, aby w każdej diecezji świata powstał w jednym konkretnym kościele ośrodek Tradycji, w którym sprawowano by Mszę (według mszału z 1962), całe oficjum i szafowano by sakramentami według starego Rytuału Rzymskiego. Byłoby to coś o dużym znaczeniu dla Kościoła. Papież tymczasem prosił biskupów o łaskawość wobec katolików przywiązanych do Tradycji. Tyle tylko że Najwyższy Kapłan nie ma prosić, ale rządzić.
(6) Byłoby jednak rażąco niesprawiedliwe nie zauważyć, że dzieło Tradycji zawdzięcza zmarłemu przed rokiem Papieżowi niezmiernie wiele. Uważam, że takiego dekretu jakim było motu proprio Summorum Pontificum nie podpisałby – i to za żadne skarby na ziemi – papież Jan Paweł II. To, że dzisiaj tak znacząco wzrosła liczba wiernych, którzy szukają tego dobra, jakim jest Msza wszystkich czasów – pozostaje dziełem Benedykta XVI. Czyn uwalniający Mszę – wbrew albo przy obojętności niemal całego Episkopatu Kościoła – był wielki i wspaniały. Dla papieża Benedykta było to naprawdę jego arcykapłańskie Nunc dimitis (jak głosi kantyk Symeona). Daje mu to tytuł do miejsca w historii Kościoła (powiedziałem to już przed rokiem, na prośbę Redakcji „Polonia Christiana”, wciąż pod wrażeniem śmierci Papież – i powtarzam dzisiaj).
(7) Wielkim aktem papieża Benedykta było zdjęcie zadeklarowanych ekskomunik wobec czterech biskupów Bractwa św. Piusa X w r. 2009. Pozostaje niezmiernie trudne do wyrażenia w umiarkowanych słowach jak bardzo niewłaściwy był stan rzeczy, który sprowadza się do tego, że tych czterech prałatów obłożono ekskomuniką za przyjęcie sakry z rąk abp Lefebvre’a w r. 1988. Ich decyzja nie miała niczego innego na celu jak tylko zachowanie ciągłości Kościoła z jego Tradycją. Cały Kościół posoborowy wstrząsany jest występkami. Cały przeżywa rozmaite działania różnych odstępców i wywrotowców, ale żaden z nich nie jest karany. Tymczasem na tych czterech prałatach ciążyła najcięższa kara Kościoła – przynajmniej w oczach ludzi, bo została zadeklarowana publicznie. Benedykt XVI położył kres tej anomalii i nie żądał od nich żadnej deklaracji wierności Soborowi, czy też jego nauczaniu, albo „duchowi”… To bardzo ważne.
(8) Na szczególne uznanie zasługuje troska papieża o liturgię (nie tylko tę klasyczną, ale także posoborową), o której upiększenie troszczył się wyjątkowo wytrwale, pragnąc, aby wyrażała swój podstawowy cel (czyli głosiła chwałę Boga). Widoczne było przy każdej jego celebracji, że nie przyświeca mu inna myśl. Zerwał ze złymi praktykami – zwłaszcza „tandetną” (przepraszam za wyrażenie) formą sprawowania kultu. Troszczył się o wielkość liturgii, na ile to oczywiście możliwe, nie porzucając jednak nowego rytu, ustanowionego w r. 1970.
(9) Jest wielką zasługą Benedykta XVI, że złożywszy urząd i poczyniwszy zapewnienia, że po abdykacji będzie „dla świata ukryty”, zdobył się jednak na dyskretne nauczanie i wyszło to Kościołowi na dobre. Spełniło funkcję zastępczą wobec braku nauczania jego następcy. Niezależnie od wszelkich niejasności co do tego, jaka była rola papieża w przygotowaniu opracowanego przez kard. Sarah wystąpienia w obronie celibatu, trzeba powiedzieć, że stało się wspaniale, iż to Benedykt został przedstawiony jako współautor tego tekstu. Dało to duże owoce. Celibat kapłański został zaatakowany jako pierwszy z celów stawianych sobie przez wywrotowców, ale nie doszło do jego zniesienia, przynajmniej na razie. Jednak już w sprawie dekretu Traditionis custodes nie zdobył się Benedykt na żaden głos sprzeciwu. Nie wyszło to na dobre. Ktoś, kto przeczyta niniejsze słowa, może wnosić sprzeciw wobec mojego wywodu, mówiąc, że przecież papież „emerytowany” nie może pouczać tego, który wstąpił na urząd po nim. Otóż od razu odpowiadam na to stwierdzeniem, iż w Kościele można dostąpić każdego urzędu i z każdego urzędu odejść, ale urząd biskupa jest nieutracalny, chyba że nastąpi ekskomunika. Chodzi mi o władzę nauczania. Innymi słowy, Benedykt oddał urząd papieski, zrzekając się tego stanowiska (a więc jurysdykcji), ale zachował władzę nauczania wynikającą ze święceń biskupich. Mógł jej jeszcze użyć…
(10) Ostatnia sprawa, którą muszę poruszyć, to jest abdykacja. Wiemy na ten temat właściwie tylko tyle, ile powiedział sam papież i abp Gänswein. W moim najgłębszym przekonaniu nie powinno to było nigdy nastąpić. Ponieważ nie wiadomo niczego o jakichkolwiek naciskach na papieża aby to zrobił – trzeba przyjąć, że działał z własnej woli i wierzył, że czyni to „dla dobra Kościoła”. Otworzył w ten sposób drogę do władzy tym, którzy mieli – o czym dobrze wiemy – plan przeprowadzenia elekcji kardynała, który stanie na czele rujnującej Kościół rewolucji. To się spełniło, a dramat – trwa. Rewolucja przyspiesza; spełnia się najgorszy scenariusz. To, co przeżywamy, jest krzyczącym oskarżeniem tych wszystkich, którzy przyczynili się do papieskiej decyzji o ustąpieniu z urzędu, bo nie może ulegać wątpliwości, że posługa Benedykta Kościołowi była do granic możliwości utrudniana i to przez czynniki wewnątrzkościelne (oczywiście liberalne), a nie tylko ataki z zewnątrz, ze strony nieprzyjaciół, których swoistą misją jest szkodzić i niszczyć.
*
Spuścizna intelektualna papieża Ratzingera pozostaje niezmiernie bogata, czego nie trzeba podkreślać, bo byłoby to zupełnie zbędne. Powiem jednak że nie tyle trylogia o Chrystusie czy też modernistyczne Wprowadzenie w Chrześcijaństwo, ale dwa wielkie teksty: deklaracja Kongregacji Nauki Wiary Dominus Iesus i traktat teologiczny Duch liturgii liczą się szczególnie. Z nich możemy jeszcze długo korzystać. W tych pismach znajdujemy dobitny wyraz zdrowej samoświadomości Kościoła po rewolucyjnym Soborze.
Marek Kornat