Tak jak buduje się narrację o istnieniu nowej antyzachodniej „osi zła” mającej obejmować Iran, Rosję i Chiny, tak samo mówi się o potrzebie zbudowania silnego sojuszu obronnego państw popierających Izrael – „jedyną demokrację w stylu zachodnim na Bliskim Wschodzie”. Rywalizacja między dwoma tworzącymi się blokami przedstawiana jest jako walka o zachowanie porządku międzynarodowego opartego na zasadach. Jednak narastający sprzeciw opinii publicznej wobec polityki żydowskiej stawia wiele stolic światowych w kłopotliwej sytuacji.
Protesty antyizraelskie
Wesprzyj nas już teraz!
Od czasu ataku Hamasu 7 października 2023 r. i reakcji obronnej Tel Awiwu na części amerykańskich kampusów wybuchły protesty antyizraelskie. Nasiliły się one w połowie kwietnia, doprowadzając kilka dni temu do aresztowania ponad 2 200 studentów w Nowym Jorku i Los Angeles.
Przeciwnicy wojny domagali się zaprzestania krwawych działań odwetowych w Gazie oraz wstrzymania amerykańskiej pomocy wojskowej dla Izraela. Protestujący irytują się, że politycy i media głównego nurtu podsycają „atmosferę antysemityzmu”, by niejako przykryć ludobójcze praktyki żołnierzy Netanjahu.
Oliwy do ognia dolał nowojorski rabin Elie Buechler z Inicjatywy na rzecz Nauczania Żydowskiego przy Związku Ortodoksyjnym na Uniwersytecie Columbia. W kwietniu, przed Świętem Paschy wysłał wiadomość WhatsApp do prawie trzystu rodaków – studentów, zalecając, by wrócili do domu i pozostali tam do czasu, aż na terenie kampusu będzie bezpieczniej.
Na Columbię udało się także kilku kongresmenów. Narzekali, że widzieli ogromne obozowiska i antysemickie hasła nawołujące żydowskich studentów, by wracali… do Polski (sic!).
Uczelnie w Stanach Zjednoczonych mierzą się z protestami od kilku miesięcy. W następstwie tych demonstracji dwóch dziekanów prestiżowych uniwersytetów Ivy League zostało zmuszonych do złożenia rezygnacji ze swych stanowisk. Administratorzy szkół wyższych debatują nad tym, co zrobić z narastającym kryzysem. Protesty obejmują także prestiżowe uniwersytety w Europie, głównie w Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech.
Senator Tom Cotton ostrzegł przed „pogromami” żydowskich studentów na amerykańskich uczelniach. W stacji Fox News przekonywał, że sceny, jakie się tam rozgrywają, przypominają mu „obrazy, jakie widzieliśmy w Niemczech w latach trzydziestych XX wieku”.
Sprzeciw wobec działań izraelskiego wojska widoczny jest także pośród szerszej opinii publicznej, również w krajach, gdzie poparcie dla Izraela niemal zawsze było bezwarunkowe. Głośno i negatywnie na temat postępowania „państwa położonego w Palestynie” wypowiadają się intelektualiści od lewa do prawa, w tym były sędzia Sądu Najwyższego USA Giorgio Napolitano, prof. Jeffrey Sachs odpowiedzialny za pilotowanie realizacji Agendy 2030 czy znany amerykański politolog, przedstawiciel szkoły realistycznej, John Mearsheimer.
Przywódcy państw zachodnich zajęli jednoznaczne stanowisko, bezwarunkowo popierając Izrael tuż po ataku Hamasu w październiku 2023 r. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Australia, Francja, Norwegia, Austria, Niemcy, Indie, Kanada i Polska okazały się być pierwszymi krajami, które opowiedziały się po stronie Tel Awiwu. Palestyńczyków wsparły: Iran, Katar, Turcja, Liban, Syria, Jemen i Liga Arabska. W maju turecki prezydent – zirytowany działaniami wojsk IDF – zdecydował się zawiesić stosunki handlowe z Izraelem. W Egipcie, Malezji, ale także w innych krajach przeciwnicy wojny nawołują do bojkotu firm robiących interesy z Żydami.
Tel Awiw ogólnie cieszy się sympatią około 80 krajów, przy czym utrzymuje stosunki dyplomatyczne ze 165 państwami spośród 193, które są członkami ONZ (dane z grudnia 2020 r.).
Cichy sojusz państw arabskich wspierających politykę USA wobec Izraela
Chociaż państwo Izrael nie ma oficjalnych stosunków dyplomatycznych z Arabią Saudyjską, to kraj ten został wciągnięty w cichy sojusz z USA i innymi państwami, w tym z Jordanią i Irakiem, a także ZEA, Katarem i Bahrajnem, które stanęły w obronie Izraela przed niedawnym ostrzałem rakietowym i dronowym Iranu.
Jordańczycy twierdzili, że tak naprawdę chronili swoje interesy i swoją przestrzeń powietrzną, przez którą przelatywały irańskie rakiety, ale wcale nie popierają tego, co robią izraelscy żołnierze względem Palestyńczyków. Jordania, której połowę populacji stanowią palestyńscy uchodźcy, jest uzależniona od pomocy USA, francuskiej i brytyjskiej. Niektóre państwa bliskowschodnie np. Arabia Saudyjska, Irak, ZEA, Oman i Bahrajn korzystają z amerykańskich dostaw broni. One także pomagają Waszyngtonowi w proizraelskiej polityce.
W przypadku państw zachodnich tworzy się narrację o potrzebie obrony demokracji i wartości zachodnich, na straży których stoją Żydzi w Palestynie. Ta narracja kłóci się z obecnymi totalnymi działaniami prowadzonymi przez izraelskich żołnierzy, chcących za wszelką cenę – również kosztem wielu ofiar cywilnych – wytępić palestyńskich bojowników.
Dr E. Ermin Sinanovic z Uniwersytetu Shenandoah, który wykładał m.in. na Wydziale Nauk Politycznych Akademii Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych w Annapolis (Maryland), próbując wytłumaczyć brak potępienia ze strony zachodnich przywódców „niezaprzeczalnych zbrodni wojennych i naruszeń prawa międzynarodowego, które Izrael popełnia przeciwko Palestyńczykom”, wskazuje, że istnieje co najmniej kilka wyjaśnień tego zjawiska.
Naukowiec zaznacza, że bezwarunkowe poparcie dla Izraela ma wynikać m.in. z siły lobby tego państwa w Stanach Zjednoczonych i na Zachodzie, a także syjonizmu chrześcijańskiego oraz chęci „spełnienia zachodnich fantazji przez Izrael”, który „robi Palestyńczykom to, co wiele zachodnich elit politycznych chciałoby zrobić Arabom i muzułmanom w ogóle, ale często nie może”.
Chrześcijański syjonizm versus „katolicki syjonizm”
Pomijając kwestię domniemanego odwetu na wyznawcach islamu, Sinanovic zwraca uwagę na siłę „syjonizmu chrześcijańskiego”, będącego „od dawna częścią zachodniego chrześcijaństwa, zwłaszcza protestantyzmu”. Tłumaczy, że dla syjonistów chrześcijańskich w USA idea odrodzenia Izraela jest ściśle związana z ideą przeznaczenia i podobna do amerykańskiej koncepcji wyjątkowości. Oba kraje mają istnieć z woli Bożej, w szczególności państwo Izrael ma być spełnieniem proroctw biblijnych.
Warto wspomnieć, że w 2019 r. prof. Gavin D’Costa, teolog z uniwersytetu w Bristolu, doradca Konferencji Episkopatu Anglii i Walii oraz Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, wskazywał na istnienie czegoś w rodzaju „syjonizmu katolickiego”, który ewoluował w ciągu ostatniego półwiecza i miałby stać się częścią oficjalnego nauczania Kościoła.
W 2019 roku, tuż przed wydaniem swojej książki zatytułowanej Catholic Doctrines on the Jewish People after the Second Vatican Council („Katolicka doktryna dotycząca Żydów po Soborze Watykańskim II”), w obszernym eseju na stronie mosaicmagazine.com profesor przypomniał, iż pomimo drastycznie spadających wskaźników przynależności do Kościoła – i tym samym praktyk religijnych – wiara nie zniknęła, jak tego chcieli sekularyści i liberałowie. Przekonania religijne jednak ewoluują, zwłaszcza jeśli chodzi o myśl katolicką. D’Costa wyraził nadzieję, że zyska na znaczeniu koncepcja „syjonizmu katolickiego”, który pomoże w dobrym nastawieniu około 1 mld katolików do państwa Izrael, tak, jak „syjonizm chrześcijański”, głównie ewangelikan, pomógł ukształtować politykę Brytyjczyków i Amerykanów wobec Izraela i Palestyny.
Teolog przypomniał też rolę, jaką odegrali brytyjscy syjoniści – w tym hrabia Shaftesbury, sekretarz spraw zagranicznych Arthura Balfoura i premier Davida Lloyd George’a – oraz wydaną w 1917 roku Deklarację Balfoura, która przyczyniła się do założenia w Palestynie państwa żydowskiego.
W Stanach Zjednoczonych wśród ewangelikan ideę powrotu Żydów do Ziemi Świętej silnie wspierał w 1891 r. metodysta William Blackstone. Przedstawił on prezydentowi Benjaminowi Harrisonowi dokument, wzywający do jej poparcia. Apel podpisali nie tylko liczni chrześcijańscy przywódcy, ale także znane osobistości publiczne, od Johna D. Rockefellera i J. P. Morgana poprzez senatorów, kongresmenów, a na naczelnym sędzim Sądu Najwyższego kończąc.
Druga, zaktualizowana wersja Blackstone Memorial została później przekazana za pośrednictwem sędziego Louisa D. Brandeisa prezydentowi Woodrowowi Wilsonowi. Jego konsekwentne poparcie dla Deklaracji Balfoura pomogło w realizacji idei utworzenia państwa żydowskiego.
W ciągu ostatnich dziesięcioleci stanowisko amerykańskich ewangelikan zmieniło się. Ewoluowało od poparcia dla państwa żydowskiego po ubolewanie, że oznacza to Armagedon, czyli ostateczny kataklizm, bitwę między siłami światła i ciemności (z islamem); bitwę, której kulminacją będzie drugie przyjście Pana Jezusa. Niewiele odłamów protestanckich wierzy, że odkupieńczemu końcowi będzie towarzyszyć dobrowolne nawrócenie (niektórych, wielu lub wszystkich) Żydów na chrześcijaństwo. Wśród młodszych amerykańskich ewangelikan obserwuje się niezadowolenie, a nawet wrogość wobec państwa żydowskiego.
Dlatego profesor D’Costa wielkie nadzieje wiąże obecnie z tzw. syjonizmem katolickim, który ma mieć inne oblicze od syjonizmu protestanckiego. Za impuls do jego rozwoju uznał rok 1965 i wydaną wówczas Deklarację Nostra Aetate, a zwłaszcza art. 4, dotyczący religii żydowskiej.
Początkowo propozycja tego zapisu ostatecznie znalazła się w Deklaracji Nostra Aetate. Spotkała się jednak z wrogością jeszcze przed udostępnieniem projektu biskupom. Jej treść „wyciekła” do „New York Timesa”. Zapisy artykułu 4 interpretowano jako poparcie dla państwa Izrael. Większość państw Bliskiego Wschodu, a także przywódcy wspólnot chrześcijańskich z tych krajów, szybko wyrazili sprzeciw wobec projektu.
Jednak „na ratunek” – jak pisze teolog – przybyli amerykańscy biskupi i Paweł VI. Papież zaproponował, by obok religii żydowskiej wprowadzić także wzmianki o islamie, dla uniknięcia oskarżeń o polityczną stronniczość.
Tekst ostatecznie został ustalony, a następnie przedstawiony w ramach oficjalnego nauczania Kościoła katolickiego. Co najważniejsze, Nostra Aetate według niego oficjalnie wyrzeka się oskarżania narodu żydowskiego o ukrzyżowanie Pana Jezusa.
Zdaniem prof. D’Costy, teologia świętego Augustyna (który chociaż wskazywał, że Żydzi rzeczywiście utracili swój status narodu wybranego przez Boga, a wypełniając biblijne proroctwa skazani zostali na utratę ojczyzny, to jednak trzeba było ich zachować żywych, aby wędrowali po Ziemi jako świadkowie prawdy chrześcijaństwa) na swój sposób stanowiła niezamierzony pomost do nowej nauki Vaticanum II, opartej na tekście Nowego Testamentu (list św. Pawła do Rzymian 11, 29: „Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne”). Werset ten miał odegrać kluczową rolę w radykalnej zmianie na lepsze w stosunkach katolicko-żydowskich, poczynając od publikacji Nostra Aetate w 1965 roku.
Jednym z problemów był jednak fakt, że deklaracja sprawiła, iż naród żydowski stał się „reliktem muzealnym” – związanym w tekście soborowym z judaizmem z czasów biblijnych oraz wczesnochrześcijańskich, a nie z późniejszym judaizmem rabinicznym.
I na to znalazł się sposób. Jeśli, po pierwsze, Żydzi masowo nie byli winni zabójstwa, a po drugie, dary i obietnice złożone im przez Boga były nieodwołalne, czyż nie oznaczałoby to nowego statusu dla narodu żydowskiego, nie tylko w starożytności, ale dla wszystkich czasów później? Ta właśnie kwestia była roztrząsana podczas licznych debat po Soborze Watykańskim II.
Kolejnym ważnym elementem w tworzeniu „syjonizmu katolickiego” było przemówienie Jana Pawła II wygłoszone w niemieckiej Moguncji 17 listopada 1980 roku, a następnie przemówienie Benedykta XVI w Wielkiej Synagodze w Rzymie w 2006 r., czy adhortacja apostolska Evangelii Gaudium Franciszka z 2013 r. Obecny papież poszedł nawet dalej i już nie chce nawracać Żydów – zauważył teolog.
Profesor uważa, że pomimo licznych zewnętrznych i wewnętrznych przeszkód, które trzeba usunąć, wszystko wskazuje na to, iż „syjonizm katolicki” rozwija się. Wciąż jednak trzeba przezwyciężyć niechęć wielu chrześcijan z Bliskiego Wschodu wobec idei, że naród żydowski pozostaje narodem wybranym, jak to lansuje judaizm rabiniczny. Wielu chrześcijan z Bliskiego Wschodu – pisze profesor D’Costa – uważa, że naród żydowski po odrzuceniu Jezusa nie jest już „wybrany” i to chrześcijanie mają teraz status „nowego Izraela”, ludu Bożego.
Jednak największym problemem mają być utrzymujące się w samym Kościele katolickim antyżydowskie tradycje teologiczne, których nie da się zmienić z dnia na dzień. „Syjonizm katolicki” ma mieć duże znaczenie dla pokoju światowego i z tego względu – według teologa – może zostać włączony do oficjalnego Magisterium Kościoła. Pomoże także w uznaniu statusu prawnego i dyplomatycznego Izraela.
Nostalgia za kolonializmem
Wsparcie dla Tel Awiwu – zdaniem chorwackiego profesora Sinanovica – ma też wynikać z nostalgii za kolonializmem. Izrael ma być postrzegany jako „ostatnia europejska placówka kolonialna na Bliskim Wschodzie”. „Gdy walka antykolonialna kończyła europejski projekt kolonialny po drugiej wojnie światowej, Izrael wyłonił się jako kontynuacja tego marzenia – naród w przeważającej mierze europejski, usadowiony w świecie arabskim, nastawiony na ujarzmianie i eliminowanie rdzennej ludności” – pisze profesor. Stawia nawet tezę, że to nie Izrael kontroluje inne kraje, ale „państwa zachodnie wykorzystują Izrael do realizacji własnych celów politycznych i strategicznych”. Państwo założone przez Żydów pełni funkcję potężnej bazy wojskowej, która nie musi przestrzegać prawa międzynarodowego, tak jak dawniej nie miało ono zastosowania do mocarstw kolonialnych.
Autor sugeruje także, że wojna w Palestynie oznacza w pewnym sensie przedłużenie wojny wypowiedzianej terroryzmowi po ataku na bliźniacze wieże WTC w Nowym Jorku 11 września 2001 r.
Odkupienie za Holokaust
Wreszcie poparcie państw europejskich dla Izraela ma mieć związek z ideą odkupienia po Holokauście, co jest szczególnie widoczne w Niemczech, które stały się nadzwyczaj proizraelskie. Obok USA i Wielkiej Brytanii, Niemcy stanowią trzon sojuszu proizraelskiego. „Nawet Jürgen Habermas, słynny niemiecki filozof znany ze swojego propagowania prawa międzynarodowego, podpisał oświadczenie, w którym potwierdził przede wszystkim wsparcie dla Izraela i wykluczył możliwość popełnienia przez ten kraj ludobójstwa na Palestyńczykach” – czytamy.
Poparcie Węgier i Grupy Wyszehradzkiej
W budowie sojuszu proizraelskiego pomagają Węgrzy. W lipcu 2017 r. w Budapeszcie podczas spotkania za zamkniętymi drzwiami przywódców rządów państw Grupy Wyszehradzkiej premier Benjamin Netanjahu, nie zdając sobie sprawy, że mówi przy włączonym mikrofonie, poprosił kraje Grupy Wyszehradzkiej, by pomogły w poprawie stosunków Izraela z UE.
Netanjahu narzekał na „szalony” pomysł Brukseli, która uzależniła zacieśnienie więzi handlowych od rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego. – Unia Europejska jest jedynym stowarzyszeniem państw na świecie, które uzależnia stosunki z Izraelem – produkującym technologię we wszystkich dziedzinach – od warunków politycznych. Jedynym. Nikt inny tego nie robi – powiedział Netanjahu, przypominając, że interesy z Izraelem chcą robić Rosja, Chiny i Indie.
Premier poprosił też przywódców V4 o wsparcie w Brukseli. – Gdybyście wy, jako Grupa Wyszehradzka, mogli zacząć przedstawiać tę koncepcję, myślę, że to byłoby (…) korzystne dla was, ale myślę, że w istocie byłoby też korzystne dla całej Europy – zaznaczył Netanjahu, cytowany przez agencję Reutera, która dotarła do nagrania. I dodał: – Jesteśmy częścią europejskiej cywilizacji. Jeśli spojrzeć na Bliski Wschód, Europa kończy się w Izraelu.
Według szefa rządu w Tel Awiwie, w postępowaniu UE brak logiki. – Europa podkopuje swoje bezpieczeństwo przez podkopywanie Izraela. Podkopuje swój postęp, bo nie chce kontaktu z izraelskimi innowacjami z powodu szalonej próby tworzenia warunków (do zawarcia pokoju z Palestyńczykami) – powiedział. Według niego stosunki Europy z Izraelem przesądzą o tym, czy UE będzie „istnieć i kwitnąć, czy też zwiędnie i zniknie”.
Bruksela nie uznaje zwierzchnictwa Izraela nad terytorium zajętym przez to państwo w 1967 roku, również nad Zachodnim Brzegiem Jordanu i Jerozolimą, gdzie Palestyńczycy chcieliby stworzyć swoje państwo. Unia krytykuje też budowę izraelskich osiedli na okupowanych terytoriach i podjęła kroki, by metkować towary wyprodukowane w osiedlach na Zachodnim Brzegu Jordanu.
Na konferencji prasowej po spotkaniu z premierami Grupy Wyszehradzkiej, Netanjahu oświadczył, że nadszedł czas, by zredefiniować stosunki między Izraelem a Unią Europejską, i podkreślił, że Izrael to „jedyna demokracja na Bliskim Wschodzie, jedyne miejsce, gdzie chrześcijanie są bezpieczni”.
Ze swej strony premier Węgier Viktor Orban zaznaczył, że UE powinna docenić wysiłki Izraela podejmowane w celu zapewnienia bezpieczeństwa w regionie. Zaapelował też o większą racjonalność w stosunkach między Unią a Tel Awiwem.
Budapeszt sprzyja interesom żydowskiej „prawicy”, goszcząc wpływowych działaczy lobby żydowskiego w USA – AIPAC (Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych). To największe proizraelskie lobby w Ameryce, jak zasugerowali niegdyś John Mearsheimer i Stephen Walt w książce The Israel Lobby and American Foreign Policy, ma popychać Stany Zjednoczone do działań sprzecznych z ich własnymi interesami.
Odwet irański i kontynuacja walk z Hamasem ma scementować koalicję
Niedawny odwet irański miał scementować koalicję proizraelską o nastawieniu antyirańskim – jak sugeruje Samuel J. Hyde z Jewish People Policy Institute. Wyjaśnia, że Izraelowi udało się przełamać front panarabski i przekonać wystarczającą liczbę państw arabskich, w tym Jordanię, Arabię Saudyjską i Katar do tego, że silny Izrael nie jest zagrożeniem, ale niezbędnym warunkiem ich przetrwania.
Dlatego snuje wizję, że „oś walki nie przebiega już pomiędzy Izraelem a Arabami”, lecz „pomiędzy koalicją arabsko-izraelską, którą nazywa Osią Odrodzenia a Rewolucję Islamską ajatollahów i ich terrorystycznych pełnomocników, bezwstydnie nazywających siebie Osią Oporu”.
Polecił władzom izraelskim kontynuowanie działań militarnych wobec Palestyńczyków, zamiast prowadzenia rozmów pokojowych, by „nie zmarnować historycznej szansy na utworzenie znacznie skuteczniejszego frontu przeciwko Islamskiej Republice Iranu”.
Poza USA, państwami Grupy Wyszehradzkiej i wybranymi krajami arabskimi silnego wsparcia Izraelowi udzielają Brytyjczycy. „The Telegraph” pisze o konieczności przeciwstawienia się frontowi antyzachodniemu, który jest jednocześnie antyizraelski. Izrael ma być jedyną, udaną „demokracją w stylu zachodnim” na Bliskim Wschodzie, która irytuje dyktatury bliskowschodnie. Wojna Izraela z Hamasem, podobnie jak wojna Ukrainy z Rosją są postrzegane jako kluczowe wojny, za pomocą których Rosja i Iran chcą zmienić porządek świata, a na to nie można zezwolić.
Wsparcie dla Izraela jest przedstawiane jako konieczność popierania pewnych wartości w walce cywilizacyjnej, nawet za cenę znacznej liczby ofiar cywilnych pośród Palestyńczyków.
Bezwarunkowe poparcie USA
Izrael od zawsze mógł liczyć na Stany Zjednoczone. Po pokonaniu przez wojska izraelskie w 1967 roku koalicji państw arabskich, Waszyngton uznał Tel Awiw za atrakcyjnego sojusznika, który nie pozwolił na przekształcenie się konfliktu z krajami arabskimi w większą wojnę z ZSRR w sytuacji, gdy USA były zajęte w Wietnamie i nie miały wystarczających środków, aby zaangażować się militarnie na Bliskim Wschodzie.
Rozwijająca się współpraca z lat 80. i 90. w zakresie badań, rozwoju i produkcji broni doprowadziła do podpisania w 1999 roku, za prezydenta Billa Clintona, pierwszego z trzech 10-letnich memorandów, zobowiązujących Amerykę do zapewnienia Izraelowi co roku wielomiliardowej pomocy wojskowej.
Po zamachu na WTC pieniądze te pomogły w rozwoju izraelskiej technologii inwigilacji i wywiadu, który dorównywał w pewnym momencie wywiadowi amerykańskiemu.
W 2011 roku Izrael wdrożył system obrony przeciwrakietowej Żelazną Kopułę, która wykorzystuje technologię radarową do niszczenia rakiet wystrzeliwanych przez Hamas i inne grupy bojowników. System jest częściowo finansowany przez USA.
Obecnie Izrael otrzymuje od Ameryki pomoc wojskową w wysokości 3,8 miliarda dolarów rocznie na mocy memorandum podpisanego w 2019 r. (16 procent całkowitego budżetu wojskowego Izraela na 2022 r.). Waszyngton chce, by Izrael pozostał militarną potęgą, lepszą od jakiejkolwiek innej regionalnej armii.
Tel Awiw rozwija własne zaawansowane możliwości produkcyjne i jest dziesiątym największym eksporterem sprzętu wojskowego na świecie, uzależniając obecnie USA od produkcji wybranych elementów. Kompleksy wojskowe obu krajów są ściśle ze sobą powiązane.
Izrael ma być – zgodnie z amerykańską koncepcją stabilizacji Bliskiego Wschodu – głównym filarem systemu „zintegrowanego, zamożnego i bezpiecznego Bliskiego Wschodu”. Temu m.in. służyły Porozumienia Abrahamowe zawarte za prezydenta Donalda Trumpa. Miały one doprowadzić do nawiązania stosunków handlowych Izraela z państwami arabskimi, w szczególności z Arabią Saudyjską. Wojna w Gazie to skomplikowała.
Chociaż Stany Zjednoczone wolałyby, aby Izrael nie dokonywał masakry Palestyńczyków, nie wykorzystywał broni, którą otrzymuje od USA do skandalicznych działań, budzących powszechny sprzeciw opinii publicznej na świecie, to jednak Waszyngton i zachodni establishment powstrzymują się od zdecydowanego potępienia Izraelczyków, uznając, że w obliczu tworzenia się nowej „osi zła” i konieczności zbudowania szerokiego sojuszu, straty cywilne pośród Palestyńczyków są akceptowalną ceną poparcia dla Izraela.
„Sojusz zachodni” jest obecnie zaangażowany w szereg powiązanych walk regionalnych. Sieć państw sprzeciwia się na Ukrainie, w Palestynie czy w obszarze Indo-Pacyfiku próbom zmiany porządku światowego przez Rosję, Iran i Chiny.
Waszyngton, któremu brakuje zasobów militarnych i gospodarczych, aby poprowadzić odpór przeciwko wrogom jednocześnie w Azji, Europie i na Bliskim Wschodzie, chce wzmocnić odstraszanie, bez bezpośredniego angażowania USA w wojnę z którymkolwiek przeciwników osi. Często bezpośredni ciężar walk przerzucany jest więc na sojuszników znajdujących się na pierwszej linii frontu.
Obecnie lansowana jest także koncepcja stworzenia ścisłego sojuszu ukraińsko-izraelskiego wspieranego militarnie przez kraje kaukaskie, w tym Azerbejdżan i państwa Pacyfiku, w tym Koreę Południową posiadającą silny przemysł obronny.
Agnieszka Stelmach