Gospodarka europejska cały czas jest na fali wzrostowej. Europa będzie potrzebować coraz więcej i więcej energii i dlatego należy inwestować we wszystkie dostępne źródła zarówno te odnawialne, ale także w energetykę jądrową, która może zaspokoić gros potrzeb Europejczyków. Tego trendu wzrostu konsumpcji energii elektrycznej nie da się odwrócić – mówi w rozmowie z PCh24.pl dr Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji.
Szanowny Panie doktorze, pozwolę sobie zacząć od pytania prowokacji: Dlaczego Polska nie może mieć elektrowni jądrowej? Od 40 lat trwa dyskusja, wybudować czy nie wybudować? No i na dyskusji się kończy. Praktycznie wszystkie kraje Europy albo miały, albo wciąż mają elektrownie jądrowe, a w Polsce jak nie było, tak nie ma…
Wesprzyj nas już teraz!
No niestety jest dokładnie tak, jak Pan mówi… Kraje Europy albo już dawno pobudowały elektrownie atomowe, albo tworzą nowe projekty energetyki jądrowej, jak choćby robią to Czesi czy Węgrzy.
My natomiast od dekad zastanawiamy się, czy mieć, czy nie mieć tę najtańszą i najbardziej niezawodną formę pozyskiwania energii. Wszystko zaczęło się przecież ponad 40 lat temu od planów budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu. Ta nie została jednak wybudowana przez protesty ekologów.
Później mieliśmy projekt koalicji Platformy Obywatelskiej i PSL w latach 2008-2010, który zakładał wybudowanie w ciągu dekady co najmniej dwóch pierwszych bloków elektrowni jądrowej w Polsce. Skończyło się na powołaniu spółek Skarbu Państwa, które zmarnotrawiły duże ilości środków, a elektrownia, która miała powstać do 2020 roku, nie powstała.
Teraz sytuacja się powtarza. Mamy plany, ale nie wiadomo, czy będą one zrealizowane.
Poprzednia władza również ma „swoje za uszami”. Przypominam sobie chociażby wypowiedzi byłego ministra aktywów państwowych Jacka Sasina z 2023 roku. Stwierdził on, że „Bełchatów byłby świetną lokalizacją dla elektrowni jądrowej”. Czyli w ciągu 8 lat rządów koalicji PO-PSL i 8 lat rządów PiS nie została nawet wyznaczona lokalizacja dla polskiej elektrowni jądrowej?
Nie, Panie redaktorze. Lokalizację mamy wyznaczoną. Pierwsza elektrownia jądrowa ma powstać na Wybrzeżu, w Lubiatowie-Kopalino, w gminie Choczewo.
Natomiast pan Sasin mówił o drugiej elektrowni jądrowej, która miała powstać przy kooperacji z Koreańczykami i rzeczywiście tutaj kilka opcji jest dla nich pod uwagę – albo właśnie centralna Polska, albo inne lokalizacje. I tutaj rzeczywiście ten projekt koreański stoi pod znakiem zapytania.
Pierwszą elektrownię jądrową w Polsce mają wybudować Amerykanie, konsorcjum firm Westinghouse i Bechtel. Są prowadzone w tej sprawie prace środowiskowe. Wstępne projekty budowlane też ruszą niebawem.
Natomiast jeśli chodzi o kontrakt z koreańską firmą Korea Hydro & Power, on też poniekąd związany z szerszą współpracą na polu przemysłu zbrojeniowego, mianowicie mieliśmy zakupić gigantyczne ilości uzbrojenia od Seulu m.in. 1000 czołgów K2, samolotów FA-50 czy 288 wyrzutni rakietowych K239 Chunmoo. Teraz jednak tak szeroka współpraca z Koreą stoi pod znakiem zapytania.
To, że Koreańczycy mieli budować drugą elektrownię jądrową w Polsce wydaje się spójne i logiczne. W książce „Perspektywy energetyki jądrowej w Polsce”, zwraca Pan uwagę, że najbardziej korzystnym rozwiązaniem byłoby, aby nie jeden producent reaktorów jądrowych zawitał do Polski, tylko żeby tych producentów było jak najwięcej…
Książkę, którą Pan redaktor przywołał napisałem przed dekadą, kiedy w Polsce trwała publiczna debata o tym, jakiego dostawcę reaktorów wybrać. Wówczas największe szanse miał konglomerat General Electric-Hitachi pod wodzą Amerykanów. Rozważano też inne opcje, głównie w kontrofertę francuskiego EDF-u.
Tutaj trzeba podkreślić, że dopiero rząd Mateusza Morawieckiego poszedł po rozum do głowy i zdecydował o dywersyfikacji dostawców tych technologii. Francuzi z racji swojej antypolskiej polityki na forum unijnym nie byli barani pod uwagę, mimo że czasowo rozważano taki sojusz strategiczny. Byłby on skierowany przeciwko Niemcom, którzy chcieli i nadal chcą uznać energetykę jądrową za energetykę nie-ekologiczną. Francuzi z kolei, których energetyka bazuje właśnie na energetyce jądrowej, chcieli zachowania statusu energetyki jądrowej jako zielonej technologii.
Ostatecznie podjęto decyzję, że pierwszą elektrownię jądrową w Polsce zbudują Amerykanie, natomiast drugą – Koreańczycy. Ta pierwsza decyzja była zrozumiała, bowiem Ameryka jest naszym potężnym sojusznikiem militarnym i głównym graczem w NATO. Wychodzono z założenia, że mimo iż ta oferta była droższa niż koreańśka, to warto postawić na Waszyngton, który w razie czego będzie bronić w Polsce swoich interesów, skoro powierzy się mu tak wielki projekt.
Dlaczego jednak zrezygnowano z opcji francuskiej? Czy wpływ na tę decyzję mieli tzw. eko-aktywiści, którzy straszyli, że Paryż sprzeda Polce technologię jądrową z lat 70.? Czy tak było w rzeczywistości?
Rzeczywiście były takie przepuszczenia, bo z takim podejściem spotkali się na przykład Litwini, którzy likwidując swoją elektrownię Ignalina rozważali rozpoczęcie nowego projektu. Zaoferowano im reaktory starszej generacji, porównywalne do tych, które funkcjonowały Fukushimie. Nie była to jednak oferta francuska.
Francuzi oprócz starszych technologii dysponują również zaawansowaną technologią czwartej generacji i w związku z tym nie sądzę, żeby tutaj zachodziło podejrzenie tego typu, że chcą komukolwiek wcisnąć starsze jednostki, tylko w grę wchodziła najnowsza technologia.
Trzeba również pamiętać, że Francuzi borykali się z wieloma problemami technicznymi budując np. elektrownię w Finlandii. Tam dochodziło do opóźnień z racji różnych problemów technologicznych. W rezultacie opóźnienie oddania do użytku nowego reaktora przez francusko-niemieckie konsorcjum w Olkiluoto wyniosło aż 14 lat. Z powodu rozmaitych awarii przekładano je ponad 20 razy.
Kiedy na poważnie, zdaniem Pana doktora, ruszy budowa polskiej elektrowni atomowej? Póki co minęło 16 lat i nic…
Budowa elektrowni atomowej nie jest projektem, który można zrealizować z dnia na dzień. Ona wymaga czasu. Dodatkowo trzeba pamiętać, że jakiekolwiek dyskusje, audyty, dodatkowe ekspertyzy, opinie środowiskowe i cała masa innych kwestii cały czas jest oprotestowywana przez ekologów, co powoduje kolejne wieloletnie przesunięcia.
Na pewno odbywałoby się to wszystko szybciej, gdyby w końcu z kopyta ruszył program budowy małych elektrowni wyposażonych w małe reaktory jądrowe typu SMR. Poprzednia władza chciała zaangażować w ich budowę ci państwowe czempiony, duże koncerty energetyczne, a także duże firmy produkcyjne.
Tego typu reaktory modułowe firmy Generał Electric Hitachi typu BWRX-300 miało uruchomić konsorcjum firm PKN Orlen i giganta chemicznego – firmy Synthos. Nad podobnym rozwiązaniem myślała także KGHM
Dzisiaj jednak te projekty stoją pod znakiem zapytania, ponieważ zmieniła się władza. A razem ze zmianą władzy zmieniły się zarządy spółek skarbu państwa, a razem ze zmianą zarządów zmieniła się wizja rozwoju tychże firm.
Widzimy jak to się zmienia, jak są porzucane te wielkie strategiczne inwestycje. Właśnie dlatego budowa tych małych reaktorów stoi też pod znakiem zapytania, co w mojej ocenie jest dużym błędem.
W roku 1995 udział energii jądrowej w Unii Europejskiej wynosił około 35%. W roku 2018 już tylko 26%. Wychodzi na to, że Europa odchodzi od energetyki jądrowej. Zapytam więc prowokacyjnie: może w związku z tym nie warto inwestować w energetykę atomową?
„Zielony ład” UE kładzie największy nacisk na tzw. źródła odnawialne i w związku z tym budowa farm wiatrowych, budowa farm fotowoltaicznych i pozyskiwanie energii z innych tzw. źródeł odnawialnych jest priorytetem. Faktem jest jednak, że nie są one tak efektywne jak te źródła energii, które bazują na atomie czy na spalaniu paliw kopalnych i nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.
Gospodarka europejska cały czas jest na fali wzrostowej. Europa będzie potrzebować coraz więcej i więcej energii i dlatego należy inwestować we wszystkie dostępne źródła zarówno te odnawialne, ale także w energetykę jądrową, która może zaspokoić gros potrzeb Europejczyków.
Tego trendu wzrostu konsumpcji energii elektrycznej nie da się odwrócić.
Polska w ogóle ma problem z tą zieloną transformacją. Nasza energetyka wciąż bazuje właśnie na spalaniu węgla kamiennego. Mamy kiepską infrastrukturę, która nie nadąża nad tymi zmianami, a już na pewno nie mamy takiej infrastruktury, która by nagle mogła zaspokoić apetyt na prąd, gdy porzucimy samochody spalinowe, i co drugie auto na drogach będzie samochodem elektrycznym.
Wówczas będziemy borykać się z deficytami energii.
Ponadto w całej dyskusji o odnawialnych źródłach energii pomija się jeden aspekt, który jest przykrywany hasłami, że to „darmowa energia”. Mało kto zastanawia się jak energię fotowoltaiczną zdobyć. Proponowane są panele słoneczne dla gospodarstw domowych. Mają one zastąpić piece węglowe lub gazowe. Ponadto mówi się o ociepleniu domu, wymianie okien i drzwi na „energooszczędne przez co dom ma się stać taką prywatną mini-elektrownią, w której ciepło będą produkować pompy ciepła, a energię elektryczną panele fotowoltaiczne. W każdym z nich ma znajdować się „magazyn energii”, który gromadziłby energię na miesiące zimowe, kiedy produkcja energii ze słońca jest mniejsza. Ja pytam: kogo na to stać? Czy ktokolwiek bierze pod uwagę, że w Polsce żyją ludzie starsi, którzy mieszkają gdzieś na Podlasiu jeszcze w drewnianej chałupie? I oni mają zainwestować ponad 100 tys. zł w termomodernizację. Przecież to czysta utopia! Po prostu nie będzie ich na to stać.
To wszystko pięknie brzmi w założeniach, ale wykonalne będzie tylko dla nielicznej, najbogatszej grupy Polaków.
„Budowa elektrowni jądrowych w Polsce musi mieć charakter ekonomiczny, a nie polityczny. (…) Konieczne jest podejmowanie decyzji inwestycyjnych wolnych od nacisków politycznych”, pisze Pan w swojej książce. Czy obecnie możliwe jest wybudowanie elektrowni atomowej bez polityki?
Niestety obecnie nie da się do końca tak racjonalnie postępować i bazować tylko na rachunku ekonomicznym. Niemal wszystkie sprawy gospodarcze są powiązane z polityką i te wielkie inwestycje nie są możliwe do przeprowadzenia bez uczestnictwa państwa. O tym, jakie technologie będą stosowane nie decyduje gra sił rynkowych, ale głównie umowy międzyrządowe.
Tutaj niestety od polityki nie da się uciec i dlatego kierując się wyborem partnerów na tym szczeblu trzeba właśnie brać pod uwagę względy strategiczne i patrzeć długoterminowo. Stąd właśnie zapadły tego typu decyzje, że właśnie wybieramy Amerykanów, a nie Francuzów, że dogadujemy się z Koreańczykami, a nie z Rosjanami.
Tutaj pełna zgoda. Odnoszę jednak wrażenie, że poniekąd wracamy do pierwszego pytania: czy zapadła jakaś decyzja polityczna, żeby jak najbardziej opóźniać powstanie elektrowni atomowej w Polsce?
Nie wiem, czy to celowe działanie. Moim zdaniem to jest przede wszystkim kwestia nieudolności polskich rządów, które wielokrotnie udowadniały, że bardziej lub mniej nie radzą sobie z takimi wielkimi inwestycjami, że nie posiadają takiej sprawności przeprowadzania tych wielkich projektów, że boryka się z trudnościami na każdym szczeblu.
Także tutaj zrzucałbym to na karb jakiejś indolencji, a nie na złej woli.
Ile, zdaniem Pana doktora, powinno powstać w Polsce elektrowni jądrowych, żeby „apetyt energetyczny” został zaspokojony?
Myślę, że minimum dwie. To jest absolutne minimum. Nie oznacza to jednak, że na tym należy zakończyć. Powinniśmy już myśleć o trzeciej elektrowni atomowej oraz wrócić do inwestycji związanych z małymi siłowniami jądrowymi.
Polska jest dużym krajem europejskim, jest regionalnym mocarstwem. Skupiamy tutaj dużo produkcji. Poza tym sami mamy bardzo duże potrzeby, jeśli chodzi o energię elektryczną. Skoro musimy odchodzić od węgla i realizować transformację energetyczną zgodnie z założeniami UE, które przyjął jeszcze poprzedni rząd, to róbmy to, ale z głową. Nie skupiajmy się jedynie na tzw. odnawialnych źródłach energii, ale również energetyce jądrowej i nie podważajmy jej skuteczności.
Z jednej strony Bruksela narzuca nam kolejne wytyczne, jeśli chodzi o odchodzenie od węgla i walkę z emisją CO2, na co polskie rządy się zgadzają. Z drugiej jednak pada propozycja, że będziemy sprzedawali „brudną energię” z węgla na Ukrainę, a jej koszt nie będzie obarczony różnymi podatkami i opłatami ETS, czyli za emisję dwutlenku węgla. Niedawno pojawiły się głosy, żeby okupować od Ukrainy sprzedany jej „brudny prąd”, co i tak będzie tańsze niż opłata za prąd obarczony „podatkiem od powietrza”. Przecież to absurd!
Tak absurdów, czy też paradoksów jest więcej. Polska jeszcze niedawno była najmniej zależnym od importu energii krajem Europy, bo bazowała właśnie na tanim, dostępnym lokalnym surowcu, którym był węgiel. Niestety ze względu politycznego zaczęto właśnie iść w stronę tzw. zielonych technologii.
Jeśli zaś chodzi o Ukrainę, to wiadomo, że tutaj na skutek wydarzeń wojennych, które się obecnie tam toczą, Ukraina jest traktowana preferencyjnie. Wszystkie kraje starają się jak najbardziej pomagać Ukrainie po to, aby zatrzymać Rosjan i nie musieć z nimi walczyć bezpośrednio.
Moim zdaniem wspieranie Ukrainy jest też w naszym interesie, ale oczywiście są pewne granice, których nie należy przekraczać. Trzeba zachować we wszystkim zdrowy rozsądek i też patrzeć na naszą rację stanu.
Fakty są takie, że na prąd nałożone są gigantyczne podatki i to jest główny koszt, który my – konsumenci płacimy. Teraz po skasowaniu programów osłonowych ceny energii idą kilkadziesiąt procent w górę. W ten sposób realnie stykamy z tą bolesną rzeczywistością tzw. zielonego ładu.
Niestety, ale energia będzie coraz droższa. W ciągu najbliższych dekad nasze rachunki mogą wzrosnąć dwukrotnie także musimy się łapać za kieszenie.
Ale dlaczego? Przecież nieustannie słyszymy, że tzw. zielona transformacja zapewni nam ekologiczną, zieloną i darmową energię…
Za darmo nic nie ma. Jeśli coś jest zielone, to jest bardzo drogie. Energia z fotowoltaiki nie jest za darmo. Żeby ją otrzymywać, to musimy przeprowadzić inwestycje rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Gdyby taka inwestycja jeszcze w jakiś sposób mogła nas uniezależnić od państwowej dystrybucji energii… Gdyby rzeczywiście pomogło to stworzyć nam takie zamknięte, niezależne systemy, to miałoby jakiś sens. Tak jednak nie jest…
Zielona rewolucja wprowadzona jest na koszt podatników, na koszt tych ostatnich odbiorców, którzy finansują cały system.
Sondaże pokazują, że Polacy są bardzo podzieleni, jeżeli chodzi o budowę elektrowni atomowej. Co zrobić, żeby przekonać większość do takiej energii? Jak odwrócić negatywne narracje, jakimi przez lata nas karmiono, że np. skończy się tak jak w Czarnobylu?
Takie hasła głosiły organizacje o skrajnych poglądach na ochronę środowiska, które najgłośniej krzyczały. Wielu Polaków uwierzyło, że jeśli postawimy elektrownię jądrową, to w zasadzie jest to równoznaczne z postawieniem w Polsce bomby jądrowej, które w każdej chwili może wybuchnąć.
Jest to nieprawda, bo jest to technologia bardzo bezpieczna i przyjazna dla środowiska naturalnego, więc nie ma się czego bać. Powiem wprost: nie mamy innego wyjścia. Jeśli nie chcemy mieć najdroższego prądu w Europie, to musimy postawić na energetykę jądrową.
Może w związku z tym Polsce przydałby się jakiś dłuższy blackout?
Takie skrajne sytuacje już mają miejsce – na skutek przeciążenia całej infrastruktury odnotowuje się w Polsce lokalne braki energii i takie zdarzenia są niestety prognozowane.
Trzeba dmuchać na zimne i zawczasu się zabezpieczyć przed takimi przykrymi przypadkami. Lepiej przyszłościowo inwestować właśnie w elektrownię jądrową niż czekać aż wyłączą nam prąd.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek