Jurek przypisuje sobie rolę zbawcy, co jest głęboko nieuczciwe, jeśli się weźmie pod uwagę środki wydawane przez NFZ na ochronę zdrowia. Oklejanie sprzętu serduszkami WOŚP i budowanie wokół siebie atmosfery jedynego sprawiedliwego jest fałszem, przeciwko któremu rzeczywiście trzeba protestować – mówi Jan Pospieszalski w rozmowie z Krystianem Kratiukiem (POSPIESZALSKI. WARTO GRAĆ CZYSTO; wyd. ESPRIT 2024).
W trakcie kariery muzycznej poznawałeś ludzi o przeróżnych biografiach i zapatrywaniach. Nie mogę nie zapytać o to, jak zaprzyjaźniłeś się z Jerzym Owsiakiem. Wiem, że byłeś świadkiem na jego ślubie. Dziś uchodzicie za osoby o radykalnie różnych spojrzeniach na świat i podejściach do życia. Opowiesz o tym?
Jurka poznałem w stanie wojennym dzięki Michałowi Lorencowi, z którym byliśmy blisko, ponieważ nasze żony są kuzynkami. Jurek szukał wtedy pracy. Ktoś powiedział mu, że jest miejsce dla osoby o uzdolnieniach plastycznych w warsztacie produkującym witraże. Jemu się pomyliło i myślał, że to praca przy… lichtarzach. Trafił do pracowni Teresy Reklewskiej w Miedzeszynie, gdzie robił kolorowe okna do kościołów, między innymi do sanktuarium Andrzeja Boboli. Nie wiem, jaki miał udział akurat w pracy przy tych witrażach, ale kiedy go odwiedziłem, pracował w pracowni witraży. Dobiegaliśmy wtedy trzydziestki i fajnie spędzaliśmy czas.
Wesprzyj nas już teraz!
Pamiętam taki epizod podczas manifestacji Solidarności w 1982 roku. Milicja Obywatelska i ZOMO przygotowały potężne siły, żeby nas zepchnąć ze Starówki na skarpę wiślaną. Uciekliśmy samochodem Jurka, starym volkswagenem ogórkiem. Nagle z boku wyskoczyli mundurowi, chcieli nas zawrócić czy wylegitymować, ale Jurek się nie zatrzymał; na wezwanie milicji dodał gazu i zaczął uciekać. Siedzieliśmy w samochodzie, ja myślałem, jaki kozak z Jurka, że potrafi tak ostro zagrać z milicją. Uciekliśmy Wybrzeżem Kościuszkowskim, potem w małe uliczki na Czerniakowie i zgubiliśmy pościg. Udało się, nikt nas nie dogonił. Po latach okazało się, że Jurek intuicyjnie chronił się pod skrzydła swojego taty, generała MSW, który mieszkał właśnie na Czerniakowie. To biograficzne zagadnienie wyjaśniło mi potem niektóre działania Jurka, ale tamten czas wspominam jako fantastyczny.
Jurek miał ogromną energię i zdolność improwizacji. Na jakiejś imprezie imieninowej w naszym domu w Warszawie spotkał Janka Tomczaka, redaktora Rozgłośni Harcerskiej. Improwizował i opowiadał zabawne historie. Janek uznał, że Jurek ma talent do standupu, i zaproponował mu audycję w radiu. Pierwsza audycja była o zespole Voo Voo, z opowieściami o Wojtku Waglewskim, o nas i o mojej mamie. Jurek szybko zadomowił się w radiu, odpisywał na listy od słuchaczy, co spowodowało lawinę reakcji. Ludzie zaczęli pisać i dzwonić, co zrodziło fajną interakcję społeczną. Po jakimś czasie Owsiak zaproponował imprezę w warszawskiej Stodole pod nazwą „Letnia zadyma w środku zimy”; Voo Voo było gospodarzem, a Jurek konferansjerem. To „zażarło” i z tego zrodził się pomysł Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Skąd w ogóle wziął się taki pomysł?
Bezpośrednim impulsem do zorganizowania zbiórki była sytuacja osobista Jurka. Jego druga córka jako niemowlak miała problemy kardiologiczne i leżała w Centrum Zdrowia Dziecka. Jurek widział ubogość wyposażenia szpitala i postanowił działać. Mając doświadczenie z Rozgłośni Harcerskiej i koncertów, zorganizował akcję charytatywną na rzecz wyposażenia Centrum Zdrowia Dziecka w sprzęt kardiologiczny. Wraz z lekarzami zastosowali, idąc nieco na skróty, taki chwyt marketingowy działający bardzo na emocje. Przeliczali, ile kosztuje jedno urządzenie kardiologiczne i ile dzieci można obsłużyć dzięki takim dodatkowym sprzętom. To dało im taką przesłankę, żeby kolejne zebrane sumy przeliczyć bezpośrednio na życie dzieci. Dzięki tej akcji zebrano fundusze na sprzęt, a Jurek wykrzykiwał, że uratowaliśmy życie tylu a tylu dzieci. Zabieg z etycznego punktu widzenia średni, ale skuteczny. Wydarzenie przeszło nasze najśmielsze oczekiwania i stało się początkiem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Jurek te pierwsze działania opierał na współpracy z zespołem Voo Voo. Wojtek zaproponował mu swoją kompozycję ze słynną solówką Mateusza na saksofonie jako hymn WOŚP. Dla nas było oczywiste, że tworzymy coś nowego i fajnego. Utożsamiałem się z tym w pełni. Nawet dałem mu swoją żółtą koszulę, którą dostałem od Toma Logana – męża Majki Jeżowskiej. Ta żółta koszula i czerwone spodnie zrosły się z jego wizerunkiem. Dopiero później, gdy Jurek i jego żona Dzidzia (Lidia) celebrowali jakieś wydarzenia z parą prezydencką Aleksandrem i Jolantą Kwaśniewskimi, poczułem pewien zgrzyt. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że Kwaśniewski wygrał wybory i został prezydentem, ale z drugiej strony przecież znaliśmy dobrze środowisko, z jakiego się wywodził, i całą jego polityczną otoczkę. To był czas rozczarowania sytuacją w Polsce, gdy kilka lat po niedokończonej kontrrewolucji Solidarności władzę przejęła postkomuna. We mnie to budziło niepokój i gniew. Pojawiły się pierwsze konflikty.
Z czego wynikały?
Jurek w pewnym momencie bardzo chciał być konferansjerem na trasach Voo Voo. Robił to dobrze, ale potem poczuł się właścicielem zespołu. Na początku przedstawiał się jako właściciel żartobliwie, ale potem zaczął tak się zachowywać na poważnie. Ani Wojtkowi, ani nam to nie pasowało. Powstały pierwsze pęknięcia. W tym czasie w pobliżu Jurka pojawił się też Walter Chełstowski.
Kto to taki?
Działał w branży muzycznej, funkcjonował w Jarocinie, ale w ostatnich latach PRL-u był też członkiem rady do spraw młodzieży przy Komitecie Centralnym PZPR. Wygląda na to, że za jego sprawą Jurek Owsiak zaczął działać w Telewizji Publicznej, tworząc programy takie jak Kręcioła.
W tym czasie telewizja się komercjalizowała, a postkomuniści mieli w niej nadal sporo do powiedzenia. Produkcja programów została częściowo wyprowadzona na zewnątrz – wprowadzano system outsourcingu. Jurek i Walter założyli spółkę, żeby produkować swoje programy. Pojawiły się pierwsze duże pieniądze, co też chyba między nimi generowało konflikty. Nie śledziłem tego dalej, ale im bardziej Jurek rósł w swoich nowych aktywnościach, tym bardziej nasze kontakty się rozluźniały. Widoczne stało się napięcie, ponieważ mój obraz sytuacji w Polsce i obraz Jurka coraz bardziej się rozjeżdżały.
A Wojciech Waglewski miał wówczas poglądy bardziej zbliżone do twoich czy Jurka Owsiaka?
Wojtek miał zdecydowanie antykomunistyczne, wolnościowe i solidarnościowe poglądy. Był zwolennikiem wolnego rynku i liberalizmu. Ukończył socjologię na Uniwersytecie Warszawskim, co miało pozytywne i negatywne konsekwencje. Z jednej strony był inteligentnym, bystrym, wykształconym człowiekiem, z drugiej – ta uczelnia była przesączona marksizmem, co w jakimś sensie mogło wpływać na jego wrażliwość. Na pewno Wojtek był artystą ciekawym świata, obserwującym rzeczywistość, choć różniliśmy się w naszych ocenach i opisach. Tak czy inaczej w Voo Voo łączyła nas postawa zdecydowanego antykomunizmu, również po jego rzekomym upadku. Stąd te kontakty Jurka nie bardzo nam odpowiadały.
Jak doszło do tego, że świadkowałeś na jego ślubie?
To było jeszcze na początku znajomości, w latach osiemdziesiątych. Dla Maryli i dla mnie to ważne, że Jurek i Dzidzia postanowili oprzeć swój związek na sakramencie i na Panu Bogu. Bycie świadkami na ich ślubie było dla nas wyróżnieniem. Zazwyczaj świadkami są osoby z rodziny lub bliscy przyjaciele, a my byliśmy zaledwie z kręgu towarzyskiego. Chyba się bardzo nie pomylę, jeśli powiem, że wybór nas na świadków brał się ze szczególnej sytuacji rodzinnej i środowiskowej państwa młodych. Potem Maryla została też poproszona o bycie matką chrzestną jednej z córek Owsiaków.
Czy wasze kontakty towarzyskie trwają do dziś?
Nie, właściwie już nie utrzymujemy kontaktu. Gdy się widzimy, mówimy sobie „dzień dobry”, ale nasze relacje się rozluźniły, szczególnie po 2010 roku. Wtedy Jurek publicznie oskarżył mnie w mediach i na swoich stronach internetowych o niszczenie relacji polsko-rosyjskich oraz o dekonstruowanie pokoju na świecie przez produkcję filmu Solidarni 2010. Były to absurdalne zarzuty. Jurek powiedział, że odtąd będę dla niego „pan Janek” zamiast po prostu Janek. Następnego dnia Michał Lorenc spotkał go w osiedlowym sklepie spożywczym. Kiedy Jurek próbował zagadać, Michał odpowiedział: „Panie Owsiak, proszę już do mnie mówić na pan”.
Później przypadkowo spotkaliśmy się na lotnisku. Powiedziałem Jurkowi, że dopóki mnie publicznie nie przeprosi i nie odwoła swoich słów, nasza rozmowa jest bezprzedmiotowa. Do przeprosin nie doszło. Nasze relacje pozostają chłodne, ale nie czuję się z tego powodu jakoś szczególnie uboższy.
Co zatem sądzisz o jego największym dziele, o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy? W kręgach prawicowych, w których na co dzień się poruszasz, budzi ona skrajne uczucia.
Ani nie demonizowałbym tego, ani nie idealizował. Musimy podejść do tego zjawiska po prostu uczciwie. Jeśli coś trwa już trzydzieści lat, staje się elementem pejzażu społecznego i – jak widać po ostatnich wyborach – pejzażu politycznego w Polsce; nie można ignorować tego, co ujawnia Piotr Wielgucki, znany jako Matka Kurka. Nie można przejść obojętnie obok hucpy ze strony Jurka Owsiaka, który nie potrafił wyjaśnić kwestii finansowych ani merytorycznie odpowiedzieć na zarzuty. Zamiast tego pojawiały się emocjonalne argumenty i oskarżenia, że każdy, kto o to pyta, jest przeciwny ratowaniu dzieci. Jurek przypisuje sobie rolę zbawcy, co jest głęboko nieuczciwe, jeśli się weźmie pod uwagę środki wydawane przez NFZ na ochronę zdrowia. Oklejanie sprzętu serduszkami WOŚP i budowanie wokół siebie atmosfery jedynego sprawiedliwego jest fałszem, przeciwko któremu rzeczywiście trzeba protestować. Również ideologiczna otoczka wokół Przystanku Woodstock generowała potężne konflikty z samorządami. Rozmawiałem z wieloma samorządowcami, którzy nie chcieli tej imprezy u siebie, widząc zagrożenia, jakie ze sobą niesie, i jej komercjalizację.
A uczestniczyłeś kiedyś w Przystanku Jezus, powołanym w celu ewangelizacji uczestników Przystanku Woodstock?
Pewnie! Byliśmy tam w latach 2015–2017. Natomiast dużo wcześniej, gdy pojawił się konflikt między Przystankiem Jezus a Owsiakiem, próbowałem mediować z Jurkiem, gdy ksiądz Artur Godnarski, inicjator przedsięwzięcia, poprosił mnie o pomoc. Ksiądz Artur chciał z wolontariuszami stworzyć miejsce pomocy młodym, którzy nadużywają tam alkoholu czy eksperymentują z substancjami psychoaktywnymi. A przede wszystkim docierać do nich z Ewangelią.
Owsiak chciał wyrzucić Przystanek Jezus z Woodstock, prawda?
Tak. Jurkowi chodziło o to, żeby żadną miarą nie pokazywać, że na Woodstock są jakieś problemy, że są osoby potrzebujące pomocy, że trzeba kogokolwiek nawracać. To spotkało wcześniej nawet Marka Kotańskiego, gdy zaproponował stworzenie lazaretu, by pomagać dzieciakom, które nadużyły i są zaćpane. Choć z dostępnych badań wynika, że pierwsze kontakty z narkotykami i różnego rodzaju ryzykowne inicjacje zdarzają się właśnie na takich imprezach, Jurek odrzucił ofertę, twierdząc, że nie ma tam narkotyków, nikt nie bywał tam nigdy zaćpany, a oskarżenia to brednie szerzone przez prawicę.
Podczas mediacji z księdzem Arturem i Jurkiem w jego biurze Jurek nie zgodził się na włączenie Przystanku Jezus do pola namiotowego, zasłaniając się administracyjnymi argumentami. W końcu zgodził się pod warunkiem, że wolontariusze Przystanku Jezus zostaną dopisani do liczby pracowników ochrony wydarzenia, co pomogłoby spełnić wymagania prawne dotyczące ochrony masowych imprez. Ksiądz Artur podkreślił, że jego wolontariusze w pierwszej kolejności chcą pomagać osobom uzależnionym, bo dokładnie taka była sytuacja na poprzednim Woodstock. Wtedy Jurek wpadł w szał i wyrzucił nas z biura.
Pomimo tych trudnych doświadczeń Przystanek Jezus nadal działał w sąsiedztwie, oferując uczestnikom Woodstock pomoc duchową i medyczną. Często był wspierany przez biskupa Dajczaka. Widziałem to z bliska. Ideologizacja Woodstock, zapraszanie kontrowersyjnych osób i monopolizacja przez browary budziły nasze zastrzeżenia. Przystanek Woodstock stał się dobrze nakręconą, finansowo naoliwioną maszyną, stąd zasadne pytania, na ile te działania finansowane były także z puszek WOŚP.
***
„Warto grać czysto”, Jan Pospieszalski, Krystian Kratiuk, Wydawnictwo Esprit 2024