Jako liberał gospodarczy powinienem skakać z radości po poniedziałkowej konferencji pana premiera na giełdzie. Ale mogę tylko ziewnąć: oto kolejny bezproduktywny piar, z którego absolutnie nic nie wyniknie. Dlaczego tak uważam?
Po pierwsze – moment. Ten rząd nie doszedł do władzy jako kolejna emanacja liberalnego oblicza Platformy Obywatelskiej. Młodszym czytelnikom wyjaśniam, że tak właśnie kiedyś było – PO, trzon Koalicji Obywatelskiej, była partią określającą się jako liberalna. Ile z tego było w praktyce, to już inna sprawa.
Nic z tego nie zostało w tym wydaniu PO/KO. Żadnych takich akcentów nie usłyszeliśmy w exposé w grudniu roku 2023, a wśród 100 konkretów na sto dni było ich tylko kilka, poza powrotem do ryczałtowego wyliczania składki zdrowotnej – drugorzędnych. Ten zresztą nie został i wiadomo już raczej, że nie zostanie zrealizowany.
Wesprzyj nas już teraz!
I oto nagle, po ponad roku rządzenia, pan premier doznał olśnienia i postanowił przychylić nieba biznesowi i inwestorom? Rok zajęło mu odkrycie, że mogą mieć w Polsce jakieś trudności? Bądźmy poważni.
Tymczasem na realizację czeka choćby taki prosty konkret: „Ograniczymy czas kontroli mikro przedsiębiorców do 6 dni w skali roku. Urzędy Skarbowe nie będą w nieskończoność przedłużać kontroli”. Nadal nie został zrealizowany, choć wystarczyłoby tutaj zarządzenie ministra finansów.
Po drugie – co dla inwestorów i biznesu jest problemem, a na co pan premier uwagi kompletnie nie zwraca? Są co najmniej dwie takie pomijane kwestie, o różnej wadze, ale obie istotne.
Pierwsza, o wadze zdecydowanie ogromnej, to pewność prawa. Pewność prawa ma dla biznesu znaczenie zasadnicze, ponieważ wydziały gospodarcze sądów są integralnym uczestnikiem obrotu gospodarczego. Tymczasem obecna władza doprowadziła do krachu sądownictwa – startując od punktu, który, owszem, wyznaczyli poprzednicy. Jednak to nie poprzednicy spowodowali, że wyroki są podważane już po ich zapadnięciu nie z powodów merytorycznych, a jedynie dlatego, że w składzie byli sędziowie, którzy nie podobają się sędziom prorządowym, powołani z wniosku Krajowej Rady Sądownictwa od 2018 r. Pewność prawa zatem niemal zniknęła. A zabawa wydaje się dopiero rozkręcać.
Druga to koalicyjny rozkład sił w rządzie. Ministrem odpowiedzialnym za znaczną część spraw biznesu z racji rządowego podziału kompetencji jest pani Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, minister rodziny, pracy i polityki społecznej, która z biznesem nie tylko nie miała nigdy nic wspólnego, ale wywodząc się ze skrajnej lewicy ma do niego podejście wręcz wrogie. To z jej resortu wyszedł dopiero co projekt zmian w rozporządzeniu w sprawie ogólnych przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy, zakładający, że pracodawcy będą musieli dokonywać skomplikowanych pomiarów metabolizmu pracowników, żeby ustalić, jaką temperaturę należy ustawić w miejscu pracy. To zapewne w ramach deregulacji.
Po trzecie – znaczna część nadregulacji to wymysły UE i pytanie brzmi, co z tym robi obecny polski rząd. W części są to absurdy wynikające z zielonego ładu, jak rozporządzenie – na razie opóźnione – EUDR, nakazujące drobiazgowo dowodzić, że importowane surowce nie spowodowały wylesiania. W części – niezależne, jak rozporządzenie z maja 2023 r. w sprawie ogólnego bezpieczeństwa produktów, które wprowadziło zamieszanie zwłaszcza u sprzedawców internetowych i zmusiło zatrudnienie mnóstwa pracowników do tworzenia biurokracji, w tym nowych, nikomu niepotrzebnych opisów produktów.
Po czwarte – pan premier epatował sumą inwestycji, sięgającą 700 mld zł. Wspominał w tym kontekście o odblokowaniu „50 mld euro” z KPO. To oczywiście bajki dla nieświadomych. Raz, że KPO to 18 odrębnych transz, z których każda wymaga wypełnienia odrębnych warunków, a połowa z nich to i tak kredyty. Nie ma więc mowy o hurtowym ich „odblokowaniu”. Dwa, że te pieniądze są znakowane i największa część z nich (ponad 42%) musi pójść na „zieloną transformację” oraz (ponad 23%) cyfryzację.
Krytycy wskazali, że sumę inwestycji należy mierzyć w relacji do PKB i w tym wymiarze nie wygląda to już imponująco (pamiętajmy, że wymieniane sumy to nie te same pieniądze co na przykład pięć lat temu – w tym okresie mieliśmy przecież rekordową inflację, która wciąż jest wysoka). Jednak najważniejsza jest sprawa fundamentalna: czy inwestycje państwa to najlepszy sposób na rozkręcanie gospodarki czy może jednak kluczem jest zderegulowanie gospodarki i zadbanie o małych i średnich przedsiębiorców. To w dużej mierze wybór paradygmatu i pan premier wybiera tutaj – oczywiście na razie jedynie w warstwie retorycznej – paradygmat przypominający etatystyczne zadęcie poprzedników.
W dziedzinie deregulacji zwrócił się pan premier do człowieka, będącego synonimem sukcesu biznesowego – pana Rafała Brzoski, założyciela firmy inPost. Przypominało to jako żywo Gierkowe „No to jak, towarzysze? Pomożecie?”. Pan Brzoska wyzwanie przyjął – może na zasadzie powiedzenia „sprawdzam”, może musiał, może uznał, że jest mu to niezbędne do dalszego prowadzenia biznesu, a może dostał w kręgów władzy atrakcyjną ofertę, o której nic nie wiemy. Ostro ocenił to pan poseł Janusz Kowalski, pisząc na X, że pan Brzoska postanowił stanąć obok i wprost poprzeć niszczącego państwo pana Tuska oraz zaapelował, aby rozmawiać zamiast tego z drobnym biznesem i mikroprzedsiębiorcami. Wskazał też, że inPost jest konkurencją dla upadającej Poczty Polskiej.
Problem w tym, że Poczty Polskiej PiS nie naprawił przez osiem lat, a drobny biznes traktował jak wrogów i dojne krowy. Nawet zatem, jeśli można mieć poważne wątpliwości, czy potentat Rafał Brzoska jako doradca do spraw deregulacji w jakikolwiek sposób zadba o mały biznes, to trudno nie potraktować żalów posła PiS jako niewczesnej refleksji nad własnym postępowaniem.
Najpewniej jednak nic z tego po prostu nie będzie. Panu premierowi potrzebny był efekciarski występ przed wyborami prezydenckimi. Występ się odbył, dziennikarze nie mogli zadawać pytań – koniec. Pan Brzoska może sobie teraz sporządzać deregulacyjne memoriały, a te utkwią gdzieś w ministerialnych szufladach. Pan Tusk to nie Donald Trump, a pan Brzoska to nie Elon Musk.
A tak w ogóle, to rząd od ponad roku ma pełnomocnika do spraw deregulacji – pana Mariusza Filipka. Powołał go 31 stycznia minister rozwoju i technologii pan Krzysztof Hetman: „Zgodnie z deklaracją złożoną przedsiębiorcom, minister rozwoju i technologii Krzysztof Hetman ustanowił pełnomocnika do spraw deregulacji i dialogu gospodarczego. Do zadań dr Mariusza Filipka będzie należeć m.in. podejmowanie działań legislacyjnych w celu ułatwienia prowadzenia działalności gospodarczej”. Podejrzewam, że pan premier nawet nie wie, że ktoś taki w ogóle istnieje.
Łukasz Warzecha