Dzisiaj

Łukasz Warzecha: Wojna. Nowy motorek pani Ursuli

– Ursula, zostaw ten zielony ład. To nie działa, ludzie się bardziej boją wysokich cen energii niż tego, że planeta spłonie.

– A jakby tak znowu pokazać Gretę? Niech coś powie…

– Daj spokój. Laska ma 22 lata, nie nosi już warkoczyków i wali w Izrael. Skończyła się, nie zrobi już wrażenia.

Wesprzyj nas już teraz!

– No to co?

– Jak to co? Wojna! Trzeba wojną straszyć!

Taki hipotetyczny dialog mógł był się odbyć któregoś wieczoru w apartamentach pani von der Leyen, na 13. piętrze brukselskiego budynku Berlaymont. Czy się odbył – oczywiście nie wiemy. Trzeba by założyć, że brukselska elita działa z całkowitym cynizmem, ale powiedzmy sobie szczerze: nie jest to jakieś szczególnie karkołomne założenie.

Proszę tę przypowiastkę potraktować jednak raczej jako uproszczony opis mechanizmów, które polegają na porozumieniu wielu aktorów, niekoniecznie wyrażanym wprost we wzajemnych rozmowach. Ludzie siedzący od lat w polityce nie muszą otwartym tekstem mówić sobie tego, co i tak wiedzą oraz wyczuwają.

Jeśli ktoś zdolny jest do spojrzenia na obecną sytuację z nieco większego dystansu i nieskupiania się na pojedynczych wypowiedziach a to Elona Muska, a to Wołodymyra Zełenskiego, a to samego Donalda Trumpa, powinien jasno zobaczyć, co dzieje się w tak zwanym głównym europejskim nurcie, składając się na większy obraz.

Obserwację można zacząć od znaczącego detalu rumuńskiego. Decyzja tamtejszego odpowiednika polskiej Państwowej Komisji Wyborczej, aby skasować kandydaturę Călina Georgescu, jest oparta na dętych przesłankach, tak samo jak poprzednia decyzja o anulowaniu wyborów, podjęta przez tamtejszy sąd konstytucyjny. Komisja bowiem w swoich wyjaśnieniach odwołała się wprost do argumentacji tegoż sądu, nie siląc się nawet na jakiekolwiek własne ustalenia (tak przynajmniej prezentują to rumuńskie media). Tu zaś trzeba przypomnieć, że rumuńska administracja skarbowa, zgodnie z ustaleniami serwisu Snoop.ro, stwierdziła, że tik-tokową kampanię Georgescu sfinansowała Partia Narodowo-Liberalna, a więc jedna z dwóch rumuńskich establishmentowych partii, należąca do Europejskiej Partii Ludowej (tej samej co Platforma Obywatelska). Kampania ta miała w zamierzeniu utrudnić zwycięstwo bardziej centrowemu kandydatowi prawicy, ale poszła za dobrze i wypromowała Georgescu. W momencie gdy rumuńska centralna komisja wyborcza kasowała kandydaturę pana Georgescu, miał on poparcie 40-45 proc. wyborców.

Mimo tych ustaleń również w polskich mediach, a już na pewno w internecie, można przeczytać bzdury o tym, że Georgescu „finansowali ruscy”. Choć jako żywo nie ma na to dowodu. A już tym bardziej nie ma dowodu na to, że to właśnie Tik-Tok odegrał decydującą rolę w kreowaniu opinii Rumunów.

Ten epizod jest o tyle istotny, że Rumunia jest nie tylko polem doświadczalnym dla europejskich demokratur i fanów demokracji walczącej, ale także dlatego, że mamy tutaj do czynienia z polityczną wojną zastępczą pomiędzy Waszyngtonem i europejskim establishmentem. Rumunia od lat była po Polsce drugim najważniejszym amerykańskim partnerem w tej części świata. W tej chwili wszystko wskazuje, że administracja Donalda Trumpa nie chce lub nie jest w stanie iść w sprawie rumuńskich wyborów na zwarcie, z czego zresztą powinni wyciągnąć wnioski naiwniacy z PiS sądzący wciąż, że dla ich kandydata nadejdzie z Białego Domu pomoc na zasadzie deus ex machina.

Żeby było śmieszniej – w sondażach wygrywa bezapelacyjnie pan Georgescu, ale gdyby ostatecznie nie został dopuszczony do startu, jego miejsce – choć z nieco niższym poparciem – zająłby George Simion, czyli kandydat konserwatywnego AUR-u (Alianța pentru Unirea Românilor – Sojuszu na Rzecz Jedności Rumunów), partii z tej samej rodziny politycznej co PiS, czyli Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, obecnie sytuujący się w okolicach piątego miejsca. Akcja establishmentu wygląda zatem na mocno kontrproduktywną, ale sądząc po bezczelności poczynań, nie zostało jeszcze powiedziane ostatnie słowo. Zresztą pytanie brzmi, czy chodzi tu bardziej o to, żeby nie wygrał kandydat spoza obozu „brukselskiego”, czy raczej o to, żeby pokazać samą możliwość wyeliminowania kandydata jednoznacznie prowadzącego w sondażach. A więc bardziej o pokazanie siły i sprawczości w ramach demokratury niż o osiągnięcie konkretnego wyniku.

Jednak wygrana pana Simiona miałaby inną rangę niż wygrana pana Georgescu. Simion to mimo wszystko również główny nurt, nawet jeśli na obrzeżach, na takiej samej zasadzie jak jest nim w Polsce PiS. Tymczasem w ogólniejszym planie toczy się walka o scentralizowaną Unię Europejską, podporządkowaną interesom jej najważniejszych graczy. Pan Georgescu był do tej wizji w wyraźnej kontrze (pomijając jego momentami skrajne poglądy polityczne, ale przecież demokracja polega na tym, że i ktoś taki może wygrać).

W tej walce jest właśnie wymieniany główny motor napędowy. Ten związany z rzekomym zagrożeniem klimatycznym mocno się zużył. Ludzie zaczęli odczuwać negatywne finansowe skutki zielonego ładu, buntować zaczął się przemysł, a bajeczki małej Greci o płonącej planecie przestały się sprzedawać. Do tego doszedł ten straszny Trump, wycofujący USA z porozumienia paryskiego.

I właśnie paradoksalnie to nowy amerykański prezydent dał unijnej elicie świeżą siłę napędową do forsowania swojej narracji o konieczności dalszej integracji oraz ostatecznego pozbycia się weta z procedury decydowania w Radzie UE.

„Wspólna obrona Europy albo podbój przez Moskwę” – grzmi w „Rzeczpospolitej” (która miałkością i prymitywizmem przekazu w sprawach międzynarodowych i strategii konkuruje obecnie śmiało z „Wyborczą”, a nawet ją przegania) Jędrzej Bielecki, tamtejszy naczelny antytrumpista i czciciel świętej Unii. Tytuł tekstu Bieleckiego – który udaje zresztą tekst informacyjny, choć jako żywo takim nie jest – jest reprezentatywny dla atmosfery paniki i histerii, jaką starają się wzniecić głównonurtowe media nie tylko w Polsce od kilku tygodni, a od kilkunastu dni szczególnie intensywnie. Wszak perspektywa rosyjskiego ataku, przed którym ocalić nas ma podobno jedynie wspólne zadłużanie się oraz rezygnacja z weta w sprawach zagranicznych i obrony, jest łatwiejsza do zobrazowania niż mgliste wizje płonącej planety, a przede wszystkim jest świeża i znacznie mniej zużyta. Będzie więc pompowana do znudzenia i obrzydzenia, a Polacy będą szantażowani wizją czyhającej na nas Rosji, byle tylko nie sprzeciwiać się centralistycznej presji, a i zapewne pchaniu koncepcji zielonego ładu, protesty wobec którego zostaną jednoznacznie skojarzone ze sprzyjaniem Rosji.

Przykre tylko, że na zasadzie pożytecznych idiotów w tym cyrku bierze udział tak wielu komentatorów w teorii związanych z konserwatywnym obozem.

Łukasz Warzecha

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(3)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie