Dzisiaj

Cause Jesus, He knows me and He knows I’m right. I’ve been talkin’ to Jesus all my life – śpiewał ironicznie Phil Collins w 1992 r. [Bo Jezus – On mnie zna i wie, że mam rację. Rozmawiam z Jezusem przez całe moje życie]. I choć muzyk punktował hipokryzję protestanckich teleewangelizatorów, przekonanych o niemal telefonicznym kontakcie z Panem Bogiem, problem coraz częściej dotyka również współczesnego Kościoła.

W lutym świat tzw. katolickich social mediów obiegła sensacyjna wiadomość. Krzysztof Dzieńkowski, znany w internecie jako „Krzychu Jezuita”, porzucił seminarium, ogłaszając decyzję o zaręczynach. Wybranką serca niedoszłego kapłana okazała się Klaudia Domańska, również tzw. kato-influcenerka określająca się w sieci jako „Głos proroczy”. Z pozoru w tej informacji nie ma nic zaskakującego; przypadki odejścia z seminarium w wyniku zawiązania relacji damsko-męskich zdarzają się przecież często. Nawet lepiej, jeżeli taka decyzja odbywa się jeszcze podczas drogi formacyjnej, a nie po święceniach.

Ale oburzenie znacznej części widowni Dzieńkowskiego wynika nie tyle z samego faktu odejścia, co sposobu w jaki został on zaprezentowany. Internauci wskazują, że Dzieńkowski dopiero co składał śluby (jako element formacji jezuickiej) oraz nagrywał filmiki w koloratce, by nagle ogłosić decyzję o… małżeństwie. Oznacza to ni mniej ni więcej, że relacja z Domańską rozwijała się w czasie, gdy ten był jeszcze klerykiem. Swoją wspólną decyzję ogłosili powołując się na autorytet Ducha Świętego.

Wesprzyj nas już teraz!

„W styczniu podczas modlitwy zajrzałem głębiej w serce i poczułem, że po prostu ją kocham” – przyznał podczas jednego z wywiadów. „Ucieszyłam się, bo też w tym samym czasie dostałam podobne objawienie” – dodała z kolei wybranka jego serca. Problem jednak w tym, jak zauważyła jedna z komentujących wpis sióstr zakonnych, jeszcze kilka miesięcy temu Dzieńkowski powoływał się na najwyższy autorytet w zgoła innej sytuacji.

„Pół roku temu byłeś z nami na obozie Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia i mówiąc o rozeznaniu powołania i swoje świadectwo, powiedziałeś że Duch Święty pokazuje Ci, że masz być księdzem. Że na modlitwie wstawienniczej jakaś kobieta przekazała Ci obraz, że stoisz przed ludźmi z rozłożonymi rękami i mówisz „Pan z wami”. I dodałeś, że wiesz co ten obraz wywołał w Twoim sercu…” – przypomniała.

Sam Dzieńkowski nie potrafił wyjaśnić tej sytuacji przyznając, że w tamtym czasie „pragnął potwierdzenia decyzji” o powołaniu kapłańskim i „je znalazł”. Jednocześnie w tym samym wpisie przekonywał, że Bóg od 2 lat prowadzi go w temacie „przebudzenia kościoła też właśnie z Klaudią i odsłonił nam nasze powołanie małżeńskie w zeszłym miesiącu”.

To przecież absurd, by Duch Święty udzielał tak rażąco rozbieżnych rad, przecząc sobie na przestrzeni zaledwie pół roku. Nie chodzi więc o „ducha”, ale kwestię rozeznania, co rzeczywiście pochodzi z Bożej inspiracji, a co jest wyłącznie autosugestią i wytworem osobistych pragnień.

„Gdzie Duch Pański tam wolność” (2 Kor 3,17)

Zarysowana pokrótce sytuacja, opisana jako jeden ze skutków pentekostalizacji Kościoła, dotyczy już nie tylko grup charyzmatycznych, ale w zasadzie szczytów hierarchii. Doskonale można to było zobaczyć podczas ostatniego synodu, gdzie na Ducha Świętego powoływano się w zasadzie bez przerwy. Niezwykle krytycznie ocenił zjawisko na łamach PCh24.pl dr Paweł Milcarek mówiąc, że „nieustanne powoływanie się na Ducha Świętego ociera się o przypisywanie Bożej inspiracji czysto ludzkich działań”.

Publicysta podkreślił, że choć Kościół nie może być powściągliwy, ani ascetyczny w tej kwestii, to wydaje mu się, że nierzadko wchodzi to na niebezpieczny teren drugiego przykazania: „Nie wzywaj imienia Pana Boga swego nadaremno”.

Ale problem bynajmniej nie powstał dopiero w XX w. Ze środowiskami uzasadniającymi każdą decyzję osobistym natchnieniem Ducha Świętego, Kościół walczył już w średniowieczu. Pod koniec XIII w. pojawiają się coraz większe grupy tak zwanych spirytuałów, które – jak podkreśla o. prof. Tomasz Gałuszka OP – zaczynają podważać porządek społeczny, ignorują prawo zarówno świeckie jak i kanoniczne, powołując się właśnie na natchnienia Ducha Świętego. Przekonanie o kontakcie z najwyższym autorytetem pozwalały usprawiedliwiać nie tylko sprzeciw wobec hierarchii kościelnej, ale i jawne łamanie zasad moralnych, np. promowanie rozwiązłości. „Za spirytuałami szła bardzo mocna grupa antyklerykalna, antyhierarchiczna, łamiąca porządek kościelny i społeczny” – zauważa dominikanin w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”.

Zjawisko było tak powszechne, że Sobór w Vienne (1311–1312) uznał je za tzw. herezję wolnego ducha i z całą mocą zaczął zwalczać wszelkie nadinterpretacje fragmentu Listu do Koryntian „Gdzie Duch Pański, tam wolność” (2 Kor 3,17). Kasacji uległo kilkadziesiąt wspólnot quasi-zakonnych w całej Europie, a inkwizycja szczególnie mocno uderzyła w beginki i begardów. Zwłaszcza panie pozostawiły teksty pełne prywatnych objawień, mistyki oderwanej od sakramentów i bez jakiejkolwiek łączności z hierarchią kościelną. Można powiedzieć, wspólnoty te były przesiąknięte myśleniem szamańskim i zabobonnym, które stanowiło odwrót od zasad religii chrześcijańskiej.

Jak tłumaczy ks. prof. Andrzej Kobyliński, religia chrześcijańska przyniosła ze sobą racjonalne podejście do kwestii religijnych. To oznacza, że w „kwestiach religijnych możemy oddzielać prawdę od fałszu, możemy oceniać, które przekonania religijne są prawdziwe, a które są fałszywe. Natomiast przy magicznym, szamańskim podejściu do religijności, koncentrujemy się na skrajnie subiektywnym rozumieniu prawd religijnych, czyli tak naprawdę wszystko tu jest prawdą i każdy ma rację”.

Demon religijności

Nic dziwnego, że figurą „ducha”, który jest w stanie „wywrócić stolik” posługują się kolejni rewolucjoniści, próbując forsować pomysły przeczące dotychczasowej nauce Kościoła. Taki „duch” byłby w stanie zaprzeczyć własnemu działaniu w Kościele przez ostatnie dwa tysiące lat, oraz nadać autorytet rozwiązaniom, które – jak kapłaństwo kobiet czy homo-małżeństwa – w optyce Magisterium są go całkowicie pozbawione.

Za koniecznością reformy Kościoła w duchu charyzmatycznym i ekumenicznym opowiadają się również Dzieńkowski i Domańska. Choć nie zdradzili jeszcze szczegółów swojej „misji”, para zapowiedziała działanie na rzecz „jedności chrześcijan”. Były jezuita nie ukrywa, że dzięki zaistniałej sytuacji, wierzy, że „jest to właśnie czas przebudzenia, otwarcia oczu duchownych i pozbycia się demona religijności z naszego kościoła [pisownia oryginalna – red.] i kraju”.

Co to oznacza? Niepokojąco brzmią zwłaszcza słowa sugerujące, jakoby religijność czy funkcjonowanie w hierarchicznych strukturach miało inspiracje demoniczne. Na czym polegać ma owo „przebudzenie”? Masowym porzucaniu celibatu, łamaniu święceń i opuszczaniu wspólnot zakonnych?

Zapewne „duch” wyjaśni, ale nie inaczej jak przez usta swoich rzeczników. W końcu Jesus, He knows me, and He knows i’m right…

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(15)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie