Rada Europejska 6 marca postanowiła kontynuować wsparcie finansowe i wojskowe dla Ukrainy, definiując to orwellowskim językiem, że istnieją „pewne podstawowe zasady, które powinny nas prowadzić na drodze do trwałego pokoju”. Czyli, jak w Radio Erewań: „Wojny nie będzie. Będzie taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie”. A co z ludźmi? Co z procesem podejmowania decyzji, w efekcie którego mężczyzna bierze broń do ręki i – obrazowo to ujmując – strzela do drugiego człowieka, aby go zabić? Czy do tego wystarczy dobra zapłata, czy raczej potrzeba uczyć nienawiści?
W roku 1849 polski żołnierz i polityczny emigrant, gen. Józef Bem, postanowił odrzucić wiarę chrześcijańską i dokonał konwersji na islam. Czy argument, że tylko tak mógł walczyć w armii sułtana tureckiego przeciwko carskiej Rosji ma wszystko tłumaczyć? A co z uciekinierem z Polski stalinowskiej, wyszkolonym przez amerykańskie służby specjalne Rafałem Gan-Ganowiczem? Jako najemnik w latach 60-tych XX wieku walczył w Afryce z tamtejszymi powstańcami, którym chodziło o wyzwolenie się spod kurateli zachodnich państw kolonialnych. Wsparcia autochtonom udzielał wtedy Związek Radziecki. Czy bycie „pistoletem do wynajęcia” to był dla Ganowicza tylko antykomunizm?
W obu przypadkach u tych żołnierzy do wynajęcia możemy domniemywać podobne motywacje psychologiczne. Niektórzy może nawet odwołaliby się tutaj do polskich tradycji romantycznych, do tej walki „za naszą i waszą wolność”. Tak po Powstaniu Listopadowym, jak i po poczdamskim podziale Europy, Polska przestawała być państwem niepodległym i w obu przypadkach naszym głównym politycznym kuratorem zostało państwo ze stolicą w Moskwie… Ale jak tłumaczyć dzisiejszych polskich najemników walczących w armii ukraińskiej przeciwko Rosjanom w ramach tzw. Polskiego Korpusu Ochotniczego czy w tzw. Międzynarodowym Legionie Obrony Terytorialnej Ukrainy? To niełatwe, bo mamy do czynienia z przestępstwem wobec prawa polskiego, które pod karą pozbawienia wolności do lat pięciu zakazuje „pełnienia służby w obcej armii lub obcej organizacji wojskowej”. Nie da się tego nawet ominąć zgodą władz państwowych (takie pomysły u nas się pojawiły), bo w ogóle „prawo międzynarodowe zakazuje wojskowej służby najemnej”. Jest i druga strona tej sprawy, czyli polscy obywatele walczący pod czerwono-czarnymi sztandarami odwołującymi się do formacji UPA z czasów II wojny światowej oraz u boku żołnierzy wyznających w swej istocie antypolską ideologię banderowską (jak np. ci z Batalionu „Azow”). No i tutaj nijak nie jest możliwym odwołanie się do jakby nie było jednak szlachetnych tradycji z czasów zaborów i czasów naszych pierwszych legionów tworzonych na obczyźnie.
Wesprzyj nas już teraz!
Polska emigracja polityczna (także ekonomiczna) była faktem, ale nie da się jej „zrymować” ze współczesnym podróżowaniem za lepszymi pieniędzmi. To nic innego, jak tylko zła polityka państwa polskiego po 1990 r., która wygnała ludzi z już niepodległego kraju, bo nie dała im szansy na zarabianie tutaj… Nie ma takiego „dobrobytu”, który zagoiłby rany rozbitych małżeństw, moralną degradację gastarbeiterów, utratę dzieci wychowanych w kulturze obcej własnemu pochodzeniu… Współczesna emigracja powoduje nieodwracalne zmiany kulturowe, a towarzysząca interesom tzw. Zachodu indoktrynacja, ma gdzieś polski interes narodowy, a w konsekwencji polski interes demograficzny. Nie ma takiej kwoty, która by zrekompensowała utratę życia czy zdrowia kogoś najmującego się na nie swoją wojnę, a robiącego to pod wpływem tej propagandy. W ostatnich trzech latach antyrosyjski amok jakoś dziwnie połączył się z promocją europejskości definiowanej już jednoznacznie w kontrze do tego, co polskie.
Angelika Kuza i Marcin Antosiak od lat mieszkają i pracują w Anglii (jedno z nich zdaje się wywodzić z Łowicza). Wygląda na to, że żyją w związku nieformalnym. Poznałem ich „na odległość”, oglądając reportaż Polskiej Agencji Prasowej z uroczystości pogrzebowych ich dziewiętnastoletniego syna, Filipa Antosiaka. Filip skończył w Cambridge Morley Memorial School, a później poszedł do Cambridge Academy for Science and Technology, gdzie zrobił maturę, po której miał iść do brytyjskiej szkoły wojskowej, ale – nic nie mówiąc rodzicom – zaciągnął się do 25. Syczesławskiej Samodzielnej Brygady Powietrznodesantowej Sił Zbrojnych Ukrainy. Należał do pododdziału uderzeniowych kompleksów bezzałogowych „Rubak”, a zajmował się wyposażeniem ciężkich dronów atakujących oraz dostarczających amunicję na pierwszą linię frontu. Zginął 19 stycznia w okolicach Pokrowska w obwodzie donieckim. Pożegnano go w Soborze Michajłowskim w Kijowie. Potem trumnę ustawiono z honorami wojskowymi na osławionym Majdanie Niepodległości. Przykrywały ją flagi Polski i Ukrainy oraz wieniec z białych i czerwonych róż. W ceremonii uczestniczyli m.in. przedstawiciele konsulatu RP (Paweł Owad i Anna Maria Babiak-Owad) oraz organizacji polskich Ukrainy (?) Odegrano hymny dwóch krajów, a rodzicom wręczono Świadectwo Zasługi i Odwagi, podpisane przez naczelnego dowódcę Sił Zbrojnych Ukrainy, gen. Ołeksandra Syrskiego…
Ukraińskie media obwołały Filipa „bohaterem z Polski”, a polskojęzyczni apologeci wojny piszą w o bohaterze, który „oddał życie za wolność Ukrainy i całego demokratycznego świata” oraz „człowieku o wielkim sercu, gotowym nieść pomoc innym, wrażliwym na ludzką tragedię”… Tymczasem tam w Kijowie rodzicom Filipa „na gorąco” podstawiano dziennikarskie „sitka” pod usta, a obiektywy kamer wprost przed oczy.
Ojciec:
Był bardzo dumny z tego, że pomaga ludziom tutaj, w tym kraju. Mówił o tym zawsze, kiedy do nas dzwonił. W pierwszym liście, który napisał do nas, gdy wyjechał na Ukrainę, przepraszał, że oszukał nas po raz pierwszy w życiu, ale taki miał plan.
Matka:
On nam powiedział, że jeżeli nie będziemy chcieli się z nim kontaktować, bo nie będziemy w stanie się pogodzić z jego decyzją, to on jest w stanie zerwać kontakt, bo… to jest jego życie… Kocha swoich przyjaciół; kocha kapitana; kocha towarzyszy broni i on tu jest dla nich.
Ojciec:
On zawsze zostanie z nami. Będziemy z nim rozmawiać codziennie. Tak naprawdę, dzisiaj też rozmawiamy…
Matka:
…chociaż tutaj go nie ma…
Ministerstwo Obrony Narodowej twierdzi, że nie posiada danych pozwalających określić liczbę Polaków którzy zostali najemnikami na Ukrainie. W roku 2022 złożono zaledwie 16 wniosków o zgodę. Tym bardziej nie są znane liczby zabitych, choć co pewien czas gdzieś lokalnie pojawiają się informacje o pogrzebach czy jakieś wspomnieniowe passusy. To nie dotyczy kilku Polaków; to są setki a może i tysiące istnień. W co oni uwierzyli? Co przywiozą do domu ci, którzy wrócą?
Tomasz A. Żak