Jeżeli głosujesz na kandydata A, to kochasz go, a nienawidzisz kandydatów B, C i D. Jeżeli nie głosujesz na kandydata D – jesteś zdrajcą i nienawidzisz Polski. Dlaczego daliśmy się wpędzić w tak prymitywne szufladkowanie i dlaczego nie rozumiemy, że wybory to tylko gra, w której czasem jednak można wybrać mniejsze zło?
Popierasz = kochasz. Nie popierasz = zdradzasz. Takimi dwoma równaniami można by opisać nastroje polityczne Polaków. Mamy tu do czynienia z rodzajem społecznej „choroby dwubiegunowej”, która rozpina nas pomiędzy miłością i nienawiścią, nie zostawiając miejsca na rozumową ocenę sytuacji, która powinna być jedynym motywem naszych wyborów.
Czy przesadzę, jeżeli powiem, że połowa polskich wyborców dzieli się na dwie grupy: tych, którzy głosują tak jak zostaną zaprogramowani przez media i tych, którzy wierzą w III RP, ponieważ narodzili się pod gwiazdą Adama Michnika i reglamentowanej opozycji?
Wesprzyj nas już teraz!
Myślę, że nie. A skoro przyjmiemy, że połowa wyborców jest niezdolna do samodzielnego myślenia, albo myśli fałszywymi kliszami, to cóż nam pozostaje, jak włączyć się w polityczną naparzankę zgodnie z narzuconą logiką?… (odpowiedź poniżej)
Antysystemowość jako dogmat
Na wstępie zaznaczam, iż brzydzę się „bandą czworga” i „duopolem”, jak każdy myślący Polak. Ale nie o uczucie obrzydzenia przecież powinno tu chodzić. Mam wrażenie, że naszą tragedią jest to, że wyborami rządzą właśnie sympatie i antypatie, a nie zimna kalkulacja w politycznej grze.
Sam nie od razu to rozumiałem. Gdy rządził PiS, nie przebierałem w słowach uderzając w tych mentalnych bolszewików, którzy nienawidzą naszej wolności i samodzielności tak samo jak inni gracze układu zamkniętego w Polsce. I dalej nienawidzę PiS-u (jeżeli ktoś zapyta o uczucia), ale po roku nowych rządów Tuska widzę, że uległem naiwności. Sądziłem, że „wataha ryżego herszta”, która znów dorwała się do władzy, będzie po prostu kradła i kłamała, jak zawsze, ale nie pojedzie aż tak po bandzie – nie złamie politycznego status quo.
Ale poszli na całość. Pokazali, że my jako wojująca lewica stoimy ponad prawem i to, co robimy jest zawsze cnotą, nawet jeżeli z prawem i przyzwoitością nie ma to nic wspólnego. Poprzednie rządy Tuska tak nie wyglądały, natomiast po rządach PiS-u pozostał głęboki niesmak pandemiczny (żeby wymienić tylko ten element). Dlatego uległem złudzeniu, że nowe rządy Tuska nie będą się niczym różniły od rządów PiS-u, do czego się przyznaję.
Okazało się, że różnią się znacznie, a wystarczy wspomnieć umożliwianie prawem kaduka mordów na dzieciach (łącznie ze wstrzykiwaniem chlorku potasu 9-miesięcznemu dziecku), próbę (na razie nieskuteczną) deprawacji uczniów przez radykalną edukację seksualną i proceder (niestety w ogóle nienagłaśniany przez media) odbierania dzieci rodzicom z byle powodu. Władza niesprawiedliwa w Warszawie depcze tym samym święte i nienaruszalne zasady ochrony ludzkiego życia i autonomii władzy rodzicielskiej.
Tak, PiS to socjaliści do szpiku kości. Do tego obłudnicy i dlatego są godni jeszcze większej pogardy niż POlszewicy. Ale przez to, że obłudnie powołują się na hasła religijne i patriotyczne, to po pierwsze muszą dopuścić do swego grona jakąś ilość osób względnie ideowych, a po drugie muszą zaspokoić przynajmniej część oczekiwań swoich wyborców. Dlatego w praktyce – choć piszę to z (uczuciową) odrazą – są mniejszym złem.
No ale do rzeczy. Bo w takim krajobrazie pojawiają się oto kandydaci „antysystemowi”. Oczywiście, jak zawsze, jestem skłonny na nich głosować i tak zrobię, ale – szukając odpowiedzi na pytanie o chorobę polityczną Polaków – nie cofnę się przed zadaniem pytania, czy ich zachowanie nie podsyca – świadomie bądź nie – tego ogólnospołecznego sabatu sympatii i antypatii, zwanego też wojną plemienną?
Weźmy Konfederację i Sławomira Mentzena. Wiadomo, mądry Polak po szkodzie, niemniej – pisząc w skrócie – lepsza koalicja PiS z Konfederacją niż PO z przystawkami. A do takiej koalicji dojść nie mogło nie tylko z powodu zadufania PiS-u, ale również dogmatycznej antysystemowości Konfederacji. Natomiast Mentzen wprost włączył się do politycznego sabatu, gdy ni stąd ni zowąd nadgorliwie wsparł nagonkę na Karola Nawrockiego, kiedy wiadomo, że jest to ustawka służb, a prawdy na temat mieszkania pana Jerzego nigdy nie poznamy. Czemu ma to służyć? Na pewno nie wygranej w wyborach. Na pewno nie odsunięciu POlszewików od władzy.
… Najwyraźniej (i tu jest odpowiedź na zadane wyżej pytanie o naparzankę polityczną) kandydat Konfederacji uznał, że musi odłożyć na bok logikę, a nawet przyzwoitość, która nakazywałaby milczenie w takiej sytuacji. Ale nie jest w tym konsekwentny, bo przecież aborcji sprzeciwia się bez politycznego kompromisu, za co akurat należy mu się najwyższy szacunek. Więc o co chodzi?
Z drugiej strony mamy antysystemowego Grzegorza Brauna, który z uporem godnym lepszej sprawy unika odpowiedzi na pytanie, które wprost wyartykułował Krzysztof Stanowski po krakowskiej konwencji: Czy nie ma pan wrażenia, że było tu nieco… sekciarsko? Pochodząc z rodziny o wspaniałych i szerokich tradycjach ziemiańskich i patriotycznych, Braun powinien rozumieć, że tworzenie kolejnego plemienia, które inne plemiona uważa za zdrajców i bałwochwalczo czci swego idola na dłuższą metę nie przysłuży się Polsce. O co chodzi?
Polaków niezdolność do koalicji celowych
Chorobą systemu w Polsce jest brak prawyborów (I tura jest de facto prawyborami) i brak wyraźnie zinstytucjonalizowanego przekazania poparcia (tego, co w Ameryce nazywa się endorsement) czy też przekazania głosów, które powinno być stosowane w drugiej turze, jeżeli faktycznie mamy możliwość wybrania mniejszego zła, a nie tylko tradycyjny wybór pomiędzy dżumą i cholerą.
Jest jasne, że jeżeli „długopis Tuska” dojdzie do władzy, to wszyscy odczujemy tego skutki, choćby w sferze edukacji. Dlatego wszyscy kandydaci, którym zależy, by złagodzić ten bolszewicki walec powinni przekazać głosy nie tyle „na” kontrkandydata, ale „przeciwko” Trzaskowskiemu.
Dlaczego do tego nie dojdzie? Ponieważ daliśmy się wmanewrować w błędne przekonanie, że udzielenie poparcia takiemu czy innemu kandydatowi jest wyrazem naszej do niego sympatii czy wręcz moralnego udziału w jego uczynkach.
Głosujesz na kandydata A, to kochasz go, a nienawidzisz kandydatów B, C i D. Jeżeli nie głosujesz na kandydata D – jesteś zdrajcą i nienawidzisz Polski. Taką logikę nam narzucono.
Boimy się nawet przyznać, że zagłosujemy na mniejsze zło, bo zaraz ktoś oskarży nas, że temu złu sprzyjamy. I tak wspólnie gotujemy tryumf większemu złu. W praktyce wychodzi na to, że „antysystemowy dogmatyzm” nakazuje umyć ręce i przyglądać się, jak zwycięża jeszcze gorsza forma bolszewii.
Gdybyśmy jednak spróbowali oceniać politykę rozumem, a nie kategoriami sympatii i antypatii – lojalności i zdrady – polskości i antypolonizmu – to być może zrozumielibyśmy, że w tak zdegenerowanym systemie stare kategorie (moralnej odpowiedzialności za głosowanie) zdezaktualizowały się. Pozostaje tylko zimna kalkulacja.
Tak, chcemy zmiany tego systemu. Chcemy odpowiedzialności karnej dla jego twórców i uczestników (prawdziwych zdrajców i to zdrajców stanu, którym wedle dobrego obyczaju należy się kara główna). Ale musimy ocenić czy taka zmiana jest w tym momencie realna, pomimo wszystkich patetycznych, hurra-patriotycznych deklaracji antysystemowych kandydatów.
Bo jeżeli nie jest możliwe w pełni zgodne z sumieniem poparcie kandydata, który jest zdolny przywrócić w Polsce porządek, to co nam pozostaje? Kompromis? Nie. Koalicja celowa. Łączymy siły doraźnie, jednorazowo, aby osiągnąć konkretny wynik. W tym wypadku niedopuszczenie do prezydentury „długopisu Tuska”, „pięknego i mądrego” kłamcy, patologicznego cwaniaka, który jest zdolny wyłgać się z każdego kłamstwa i dalej brylować na salonach.
Nie dajmy sobie wmówić, że czujemy coś, czego nie czujemy. Nie dajmy się szantażować. Nie wierzmy w tę przewrotną logikę, która stawia znak równości pomiędzy stawianiem pionków w politycznej grze a rzekomą miłością dla tychże pionków. Nie dajmy się wciągnąć w plemienną walkę.
Popuśćmy wodze sympatii w pierwszej turze, ale nie dajmy sobie wcisnąć, że poparcie w drugiej KOGOKOLWIEK przeciwko Trzaskowskiemu to wspieranie systemu. Bo nie o to toczy się walka. Na to jeszcze za wcześnie.
Filip Obara