10 czerwca 2025

Wybory Mentzena. Czyli o wygranych i przegranych na spokojnie

(Oprac.PCh24.pl)

Kto – poza Karolem Nawrockim – zyskał najwięcej na drugiej turze wyborów, a kto, poza Rafałem Trzaskowskim, najwięcej przegrał? Czytając analizy pana Filipa Obary, a w pewnym stopniu również pana Piotra Relicha, można by dojść do wniosku że największym z tych drugorzędnych przegranym wyborów jest Sławomir Mentzen, który miał się wygłupić, zbłaźnić, i w ogóle zostać Piłatem polskiej polityki. Nic podobnego!

Na wstępie: bardzo szanuję moich, że tak powiem, towarzyszy broni, czyli panów Obarę i Relicha; ich opinie, nawet wtedy gdy się akurat nie zgadzam, czytam je zawsze z ciekawością. Proszę więc obydwóch, aby wybaczyli mi, jeśli nie będę, poza wyjątkami, odnosił się do nich osobowo w tej polemice. Pisać trzeba krótko i oszczędnie, a rozdzielanie niuansów tych dwóch ogólnie zbieżnych opinii bardzo by to utrudniło. I jeszcze jedno: pisząc ten artykuł, czuję się o tyle dziwnie, że broniąc Sławomira Mentzena przed nietrafną, jak uważam, krytyką, mam wrażenie, że staję się adwokatem polityka, który bynajmniej mojej adwokatury nie potrzebuje. Ale jest to konieczne, bo fundamentem dobrej publicystyki, jest rzetelna ocena sytuacji – błędna zaś ocena, a za taką uważam osąd moich rozmówców, oznacza błędne wnioski i prognozy, na co w tak krytycznym momencie dla Polski nas zwyczajnie nie stać.

Teraz ad rem. Sławomir Mentzen jest krytykowany za spektakl wypicia piwa z Rafałem Trzaskowskim, za odbytą z tymże rozmowę oraz za odmowę udzielenia jasnego poparcia Karolowi Nawrockiemu. Mamy uznać, iż gdyby Trzaskowski wygrał, wówczas byłoby to z winy Mentzena. Ponieważ zaś stawka była bardzo wysoka, a Trzaskowski otarł się o zwycięstwo, które zapowiadało katastrofę dla Polski, należy uznać, że Mentzen zachował się nieroztropnie, a nawet haniebnie i tchórzowsko. Nic podobnego.

Wesprzyj nas już teraz!

Burza w szklance piwa

Zacznijmy od piwa. Można się zastanawiać czy ten spontaniczny, a skwapliwie wykorzystany przez przeciwników gest Mentzena był błędem – ale jeśli był, to był błędem tak drobnym, że wręcz nieistotnym. Wielu zwolenników prawej strony w tamtym momencie wyrażało zdziwienie, czasem wręcz obrzydzenie – ale nie było to obrzydzenie widoku podłego zdrajcy, a jedynie obrzydzenie widoku człowieka który ubrudził się nieczystościami. Nie neguję tych emocji, twierdzę jednak, po pierwsze, że nie mogły one wpłynąć na wzmocnienie pozycji Trzaskowskiego, a po drugie, nie mogły one osłabić pozycji Konfederacji, ani Mentzena, gdyż za pół roku nikt poza garścią publicystów nie będzie tego pamiętał, a sami publicyści do tematu nie będą wracać. Bo co mieliby wypominać? Że nie odmówił przeciwnikowi człowieczeństwa?

Pijąc piwo z Rafałem Trzaskowskim i Radosławem Sikorskim, Mentzen nie przysporzył im ani jednego głosu. Jeśli kogoś brzydził ten widok, to brzydził go przez wzgląd na Trzaskowskiego właśnie – toteż nikt z całą pewnością nie postanowił z tego powodu ani zagłosować na Trzaskowskiego, ani też zostać w domu. Nie szedłbym aż tak daleko jak sam Mentzen, który twierdził, iż to piwo mogło wręcz zdemobilizować wyborców Trzaskowskiego – ale pozwolę sobie odnotować, iż znalazłyby się dowody również dla takiej tezy, której jakoś moi rozmówcy nie chcą brać pod uwagę. Pan Relich konkretnie pyta co by było gdyby wygrał Trzaskowski, i w jakiej pozycji to by stawiało Mentzena po owym piwie – ale czy żeby zadać to pytanie uczciwie, nie należałoby też zastanowić się czy Mentzen właśnie niechcący nie utopił Trzaskowskiego w jego własnym piwie? Rzecz jasna, nie byłaby to zasługa Mentzena, bo wydarzenie nie było jego inicjatywą – ale jeśli już roztrząsamy alternatywy, bądźmy sprawiedliwi.

Z kim nie godzi się rozmawiać?

Przechodząc zaś do udzielania poparcia, muszę z kolei wypunktować imiennie pana Obarę, który odnosząc się nie tyle do piwa co do poprzedzającej je rozmowy Mentzena z Trzaskowskim, napisał „z diabłem się nie rozmawia.” To już nie tylko błąd polityczny, ale teologiczny! Rafał Trzaskowski może być opętany przez diabła; może mu też świadomie służyć, a może też być zwykłym grzesznikiem. Jedno czym na pewno nie jest, to diabłem. Dziwi mnie, gdy katolicki publicysta pisze słowa tak zbliżone do tych, które w Piśmie Świętym padły z ust faryzeuszy: Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi (Łk 15, 2). Jest to tym dziwniejsze, że pan Obara w tym samym tekście chwali sukces Krzysztofa Stanowskiego, który swój ogromny, i autentycznie pozytywny wpływ na wybory osiągnął właśnie tym, że robił to samo co Mentzen – rozmawiał ze wszystkimi.

Z patologicznym kłamcą, owszem, nie ma sensu rozmawiać prywatnie – ale publicznie, tak aby obnażyć jego kłamstwa? To zupełnie inna sprawa. Tu, śmiem sądzić, najlepszą strategią jest aby pozwolić mu mówić jak najwięcej, bo właśnie wtedy zaplątuje się we własne kłamstwa, gdy staje się pośmiewiskiem i memem. W tych wyborach, gdzie tak wielu było wyborców spoza POPiSu, Trzaskowski właśnie wtedy miał szansę wygrać, kiedy milczał, bo tylko wtedy mógł skutecznie odcinać się od rządu. Tymczasem Mentzen doprowadził do tego, że na ostatniej prostej, raz jeszcze z obfitości serca przemówiły jego usta (Łk 6, 45). Czy mamy sądzić, że jego obrona totalitarnej cenzury, jego transparentne już zupełnie kłamstwa, jego oślizgłość i pogarda dla innych poglądów mogły przyczynić się do pozyskania kogokolwiek poza wyznawcami własnego obozu? Jest tymczasem w Polsce ogromna pula wyborców, którzy, pamiętając wszystkie wady rządów PiSu, i zarazem widząc katastrofę rządów Platformy, nie mogą się zdecydować kim bardziej gardzą, i kogo bardziej nie znoszą. Dla nich, którzy mogli ostatecznie zostać w domu, uznając, że to wszystko jedno i to samo, ta rozmowa mogła być kluczowa. Przy czym: gdyby Mentzen obrał bardziej konfrontacyjny ton, mogliby dojść do wniosków odwrotnych.

Czy brak formalnego poparcia był błędem?

Przejdźmy wreszcie do kwestii niezrozumiałej dla obu moich rozmówców, czyli braku udzielenia oficjalnego poparcia przez Mentzena. Przyznam, że też mam wątpliwości co do kalkulacji Mentzena w tej sprawie. On sam wydaje się przekonany że takie milczenie było konieczne i strategiczne; ja raczej skłaniam się ku temu, że nie miało to znaczenia w żadną stronę. Pamiętajmy jednak, że polityka bywa często grą symboli. Nie udzielając formalnego poparcia, Mentzen coś osiągnął, a przynajmniej ma prawo uważać iż coś osiągnął. Po pierwsze, raz jeszcze zasygnalizował swoim wyborcom, którzy przychodzą z różnych stron i środowisk, że nie traktuje ich instrumentalnie. Po drugie zaś, pokazał że nie ma zamiaru uginać się przed presją – co przyniosło taki wynik, że gdy jeden z polityków PiSu go zaatakował publicznie, szantażem winy za nadchodzącą przegraną, po ripoście Mentzena tenże polityk musiał jak niepyszny przeprosić go.

Możliwe jest więc, że w grze długoterminowej, Mentzen coś tym gestem osiągnął – raz jeszcze zasygnalizował, iż Konfederacja jest świadoma zagrożeń związanych z dominującymi w naszej polityce Scyllą i Charybdą, co jest dosyć ważne w sytuacji, gdy wyborcy mają dosyć obydwóch tych potworów. No tak, ale cóż z tego, gdyby ceną tego sygnału było zwycięstwo Trzaskowskiego, ostateczna likwidacja resztek polskiej suwerenności względem Unii Europejskiej, wprowadzenie drakońskiej cenzury uderzającej również w Konfederację, no i wszelkie inne zło, które nam przy tym wyborze groziło? Bo jednak Scylla tylko pożerała po kilku marynarzy, a Charybda topiła całe okręty – czy więc nie nazbyt blisko przepłynął Mentzen obok Charybdy?

Rzecz w tym, że odpowiedzi na to pytanie nie musimy szukać, bo ją znamy – ale moi rozmówcy, kategorycznie odmawiają przyjęcia jej do wiadomości, nawet gdy sami ją cytują. Otóż: jak zauważył pan Relich, według sondaży na dziesięciu wyborców Konfederacji, dziewięciu poparło Nawrockiego, dokładnie tak samo jak w przypadku wyborców Grzegorza Brauna. Tak, tak, szczegółowe procenty nieco się różniły na korzyść wyborców Brauna, ale nie więcej niż błąd pomiarowy. Jest więc jasne, że wyborcy Konfederacji nie zachowali się odmiennie mimo braku formalnego poparcia ze strony Mentzena. Moi rozmówcy pytają, co by było, gdyby jednak wyborcy zrobili inaczej, gdyby właśnie wyborcy Mentzena, na skutek jego milczenia, nie poparli Nawrockiego. Ja zaś odpowiadam – byłoby źle, i wtedy można by zarzucać Mentzenowi bardzo poważny błąd. Ale: skoro tego nie zrobili, to może należy dopuścić taką ryzykowną hipotezę, że kandydat Konfederacji, jeżdżąc długimi miesiącami po Polsce, przemawiając niemal codziennie i spotykając się z tysiącami, jednak rozumie lepiej swoich wyborców niż my, którzy patrzymy na to z boku, i nie mamy dostępu do tych samych danych. Byłby sens krytykować decyzję Mentzena, gdyby okazała się błędna. Ale wszystko wskazuje na to, że nawet gdyby oceniał swoich wyborców nie wiedzą, a intuicją, to jednak oceniał ich trafnie. Skoro tak, to jaki jest sens konstruowania alternatywnych scenariuszy, i atakowania go za to, że mógł się mylić? Zresztą, tym właśnie się różni polityk od publicysty. My patrzymy i oceniamy post hoc. Polityk zaś musi działać i ryzykować, nawet gdy wynik nie jest oczywisty.

Gra drużynowa, czyli odpowiedzialna

Jest tu jeszcze inny czynnik, który tym bardziej usprawiedliwia działania Mentzena. Konfederacja gra drużynowo. Grzegorz Braun, będąc samotnym wilkiem, w kluczowym momencie drugiej tury dostrzegł, iż jest ryzyko, że jego wyborcy zostaną w domu i pośrednio wybiorą Trzaskowskiego. Dobrze, że w tej sytuacji zarzucił całą swoją wcześniejszą retorykę, i opowiedział się jawnie za Nawrockim. Jednak Mentzen nie musiał tego robić, bo grał w drużynie, gdzie różni gracze nie tylko mogą, ale wręcz muszą odgrywać różne role.

Od samego początku trwania Konfederacji, zawsze trwał w niej nie tyle rozdźwięk, co korzystny i konstruktywny podział ról, według którego narodowcy utrzymują otwarte linie dialogu z zniechęconymi wyborcami PiSu, podczas gdy wolnościowcy robią to samo względem zniechęconych wyborców Platformy. W ramach tej gry, to narodowa strona Konfederacji była tą, która najgłośniej mówiła o konieczności poparcia kandydata PiSu – wiedząc, że wyborcy, którzy ich słuchają będą otwarci na takie argumenty. Strona wolnościowa, tymczasem, musiała w tym przypadku zachować ostrożność – zbyt ostre zachwalanie Nawrockiego mogłoby potencjalnie wywołać wśród jej sympatyków, którzy PiSu delikatnie mówiąc nie kochają, odruch przeciwny, chęć pozostania w domu. Takich wyborców Mentzen nie mógł przekonać autorytetem, mówiąc co on sam zamierza zrobić. Natomiast mógł zrobić to, co właśnie zrobił – czyli przedstawić im w rozmowie obu kandydatów, następnie omówić swoje wnioski z tej rozmowy, z których wynikało jasno i dobitnie, że na Trzaskowskiego głosować nie będzie, ale pozostawiając im swobodę ostatecznej decyzji. W ten sposób bronił pozycję Konfederacji jako siły niezależnej, która nie jest wasalem Scylli, a jednocześnie żadną miarą nie przyczynił się do głosowania na Charybdę – czego dowodem jest już wspomniany wynik sondażowy.

Nie krytykujmy więc bramkarza, że w kluczowym momencie meczu, nie wygłupił się pędząc przez boisko, próbując nieskutecznie wspomagać napastników za cenę zostawienia otwartej bramki – i naprawdę, nie róbmy z niego za to Piłata który umywa się od sprawy! Dopuśćmy możliwość, że człowiek, który zajmuje się polityką już kilkanaście lat, z imponującymi efektami, nie jest – przepraszam, lubię mieszać metafory – nieopierzonym szczeniakiem, którego mądrzy publicyści będą rozliczać z sztubackich błędów. Mam wrażenie, że na Mentzena wciąż patrzymy jako na młodego, „obiecującego” polityka, z którego może coś z niego będzie, może nie. Tymczasem, jest to już polityk z dorobkiem – i z ogromnymi sukcesami, wśród których największym są właśnie ostatnie wybory. Zamiast więc się unosić, i wytykać że działał po swojemu a nie po naszemu, spróbujmy oceniać na zimno skutki jego działań. Te zaś są następujące: Polski nie przegrał, szanse Nawrockiego wzmocnił przez obnażenie jego przeciwnika, a przy tym wszystkim, dobitnie wzmocnił pozycję swojego ugrupowania. To nie jest cwaniactwo, pycha czy głupota – to roztropność i skuteczność długiej gry w ramach przemyślanej strategii, którą zresztą Mentzen nieraz otwarcie tłumaczył. Strategia ta doprowadziła Konfederację do realnej siły, podczas gdy romantyczny, powstańczy spontan „męża stanu” Grzegorza Brauna… nie, to już temat na inny artykuł.

Jakub Majewski

Filip Obara: Ależ to była kampania! Najwięksi wygrani – Grzegorz Braun i Krzysztof Stanowski

Między tryumfem a katastrofą. Kampania Sławomira Mentzena [OPINIA]

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(32)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie